TADEUSZ HROBONI

Warszawa, 11 stycznia 1946 r. Sędzia Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Tadeusz Marian Hroboni
Wiek lat 41
Imiona rodziców Jan i Felicja
Zajęcie starszy asystent szpitala chirurgicznego Szpitala im. Karola i Marii dla dzieci w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie na stanowisku starszego asystenta i lekarza na oddziale chirurgicznym w szpitalu dla dzieci im. Karola i Marii, przy ulicy Leszno 136 w Warszawie. W pierwszych dniach powstania szpital stał się z konieczności szpitalem i dla dorosłych z powodu trudności komunikacyjnych ze Szpitalem Wolskim i wobec tego, iż Szpital św. Łazarza, położony naprzeciwko naszego szpitala, nie posiadał wydziału chirurgicznego.

W pierwszych dniach powstania (daty nie pamiętam), szpital zastał ostrzelany z karabinów maszynowych na czołgu niemieckim. Okolice zajmowali powstańcy, akcja jednak nie była prowadzona z terenu szpitalnego.

Po raz pierwszy Niemcy weszli na nasz teren 6 sierpnia. Przed szpitalem zatrzymała się formacja pancerna SS, jak mówiono potem, z dywizji „Herman Göring”. Do szpitala wkroczyło kilkunastu „Ukraińców”, „Kałmuków” w mundurach SS oraz żandarmów niemieckich (formacje rozpoznałem po mundurach). Wszyscy byli uzbrojeni, w hełmach, z karabinami zaopatrzonymi w bagnety, z granatami i rozpylaczami.

W chwili wkroczenia żołnierzy znajdowałem się na oddziale chirurgicznym, o przebiegu wypadków w innych częściach szpitala wiem tylko z opowiadań. Jak słyszałem, żołnierze niemieccy wydali rozkaz, by wszyscy obecni opuścili szpital. Między godziną 15.00 a 16.00 wyprowadzili personel i ludność cywilną chroniącą się w szpitalnym ambulatorium i z oddziału gospodarczego. Grupę odstawiono do fortu Bema, skąd wywieziono transportem do Niemiec na roboty (zdolnych do pracy). Pozostałych skierowano do Jelonek. W grupie znajdował się kierownik kancelarii szpitala Staszewski i przełożona pielęgniarek Jurkowska.

Około godziny 16.00 wyprowadzono mnie razem z chorymi, rannymi i personelem. Chorzy po operacjach brzusznych musieli wyjść także, pomagając jedni drugim. Na sali operacyjnej trwały właśnie przygotowania do operacji ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego, której miał dokonać dr Kmicikiewicz. Chory już leżał na stole operacyjnym. Pomimo to brutalnie kazano nam wychodzić. Żołnierze wypędzili także chorych czekających na zmianę opatrunków. Ukraińcy i Kałmucy zgwałcili kilka kobiet z personelu. Było wtedy na oddziale chirurgicznym około 180 rannych, z tego około 80 lżej rannych wyszło o własnych siłach. Około 20 zabraliśmy na noszach, około 80 rannych niezdolnych do marszu pozostało w szpitalu.

Grupę naszą prowadzono ulicą Leszno, zatrzymano na rogu ul. Młynarskiej, przy czym zachowanie żołnierzy dawało nam do myślenia, iż zostaniemy rozstrzelani. Żołnierze ustawili naprzeciwko naszej grupy ciężki karabin maszynowy, a dwóch żołnierzy stanęło z automatami w ręku. Wywołano z grupy dr. Kmicikiewicza i po zamienieniu z nim kilku słów rozstrzelano go.

Rozmowy nie słyszałem.

Padł rozkaz, by zostawić rannych na noszach i posuwać się dalej. Po chwili padł nowy rozkaz, by wrócić i zabrać rannych.

Na ulicy Leszno po obu stronach płonęły domy, powietrze było ciemne od dymu, latały bombowce, a w ruinach domu niedaleko Szpitala Wolskiego (numeru nie pamiętam), żołnierze niemieccy grali na patefonie O sole mio. Doszliśmy do Szpitala Wolskiego i wtedy otrzymaliśmy zarządzenie, by rannych mężczyzn odesłać z powrotem do rogu ul. Leszno i Młynarskiej. Żandarmeria wyciągała z łóżek naszych rannych, którzy już poukładali się, jedynie około dziesięciu naszych rannych zdołało się ukryć w Szpitalu Wolskim i nie wyszło. Około 40 rannych zabranych wtedy zginęło bez wieści. Sądząc z tego, iż żaden z nich nie zgłosił się do szpitala po oswobodzeniu, prawdopodobnie zostali rozstrzelani.

Nazwisk rannych nie pamiętam.

Równocześnie wydano zarządzenie, by dziesięć pielęgniarek i lekarz powrócili do Szpitala im. Karola i Marii, celem udzielenia opieki pozostałym tam rannym i dzieciom. Wróciła tam dr Gacówna (obecnie na Zachodzie), pielęgniarka Maria Rzadkowska i inne. Ekipa ta pozostawiła rannych na rogu ulicy Młynarskiej i Górczewskiej koło figury. W Szpitalu Wolskim zastaliśmy dr. Woźniewskiego, siostrę zakonną Lange, dwie siostry instrumentariuszki i około stu chorych. Pozostałem tam do 19 października, kiedy nastąpiła ewakuacja Szpitala im. Karola i Marii do Włodzimierza pod Piotrkowem.

Słyszałem, iż po wyrzuceniu naszej grupy z oddziału chirurgicznego 6 sierpnia, w trzecim etapie wyrzuceni [zostali] ze szpitala dr. Bogdanowicz, pielęgniarki, część dzieci i ci, którzy przybyli do Szpitala Wolskiego 7 sierpnia. Najdłużej pozostała z dziećmi pielęgniarka Wanda Dąbrowska (obecnie zamieszkała w Aninie) i Franciszka Branicka (obecnie pod Białymstokiem). Obie przybyły do Szpitala Wolskiego w kilka dni po nas.

Ranna pielęgniarka Stobierska i część dzieci zginęła na terenie szpitala, który po naszym wyjściu znalazł się na linii walk. Kilka osób z personelu szpitalnego przetrwało jeszcze około dziesięciu dni po 6 sierpnia, chroniąc się w kanałach centralnego ogrzewania. Między innymi byli tam Michał Kostyra i zastrzelony przez Niemca Stępień.

Na tym protokół zakończono i odczytano.