ANNA KĘPCZYŃSKA

Warszawa, 10 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Anna z Wieczorków Kępczyńska
Data i miejsce urodzenia 27 kwietnia 1919 r. w Warszawie
Imiona rodziców Antoni i Julia z d. Wilczak
Zawód ojca strażnik więziennictwa
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie mała matura
Zawód przy mężu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Puławska 11 m. 10
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w moim mieszkaniu przy ul. Puławskiej 11. Już 1 sierpnia 1944 roku o godz. 19.30 wpadli na podwórze naszego domu Niemcy i kazali wszystkim będącym na dole mieszkańcom przejść pod nr 17 przy ul. Puławskiej. Nie wszyscy wyszli. Ja jednak zeszłam na dół, więc musiałam przejść pod nr 17. Tutaj siedzieliśmy razem z mieszkańcami domu nr 17 i ludnością przypadkowo będącą na terenie tego domu przez pięć dni, w mieszkaniach poniemieckich i pożydowskich. Nie mieliśmy nic do jedzenia, jedynie wodę. Tylko pierwszego dnia mieszkańcy domu nr 17 dali nam trochę żywności. 5 sierpnia w południe do bramy zaczęli się dobijać Niemcy (brama była zamknięta). Dozorca, który im ją otworzył, został z miejsca zastrzelony. Niemcy wpadali do poszczególnych mieszkań i wyrzucali wszystkich na podwórze. Słyszałam, że w jednym z lokali zabili chorego mężczyznę, a jego opiekuna ranili. Na podwórzu Niemcy kazali się odłączyć kobietom od mężczyzn. Mężczyzn wyprowadzili do koszar przy ul. Rakowieckiej, róg Puławskiej. Kobiety z naszego domu, w ich liczbie i ja, podeszły do oficera i prosiły go, by przeprowadził nas do naszego domu przy Puławskiej 11. Pod osłoną żołnierzy niemieckich przedostałyśmy się do naszego domu.

Około godz. 4.00 po południu tego dnia (5 go sierpnia) wpadli na nasze podwórze Niemcy. Zawołali: Deutsche raus!, po czym w kilka minut, sprawdzając dokumenty, wypuścili wszystkich Niemców mieszkających w naszym domu na ulicę i zamknęli bramę. Granatami i butelkami z jakimś płynem obrzucili lewą oficynę naszego domu, która zaczęła się od razu palić. Na podwórzu stało wielu ludzi. Widząc płonący dom, jedni zaczęli się chować do niezapalonych jeszcze oficyn czy po piwnicach, inni zostali na podwórzu. Do tych ostatnich Niemcy zaczęli strzelać. Ja stałam za Niemcem, który strzelał. Widziałam, że w płonącej oficynie przy oknie klatki schodowej stoi cała rodzina złożona z pięciu osób, w tym dziewczynka 5-letnia, a prócz nich jeszcze dwóch mężczyzn. Gdy Niemcy ich zobaczyli, zaczęli strzelać, raniąc wszystkich czy zabijając. Ciała ich, razem z walącymi się schodami, spadły w dół. Kiedy zobaczyłam, jak Niemcy się z nami obchodzą, wycofałam się po cichu do naszego mieszkania w prawej oficynie. Z okna mojego mieszkania na pierwszym piętrze widziałam, jak Niemiec wepchnął z ulicy Puławskiej do bramy dwie staruszki około 60-letnie, kuzynki naszego gospodarza, Niemca Wernera, które nie posiadały niemieckiej karty. Niemiec kopnął je, a potem zastrzelił. Zbiegłam do piwnicy pod prawą oficyną. Razem z siostrą, Natalią Sikorską, z którą od początku w ogóle się nie rozłączałam, przesiedziałam w piwnicy całą noc. Rano usłyszałyśmy, że w piwnicy jest [jeszcze] ktoś. Nagle poczułyśmy gryzący dym. Gdy oddychałyśmy, czułyśmy okropny ból płuc i żołądka. Całe gardła miałyśmy poparzone. Odgadłyśmy, że muszą to być gazy. Zakrywszy usta mokrymi ręcznikami i piaskiem, które miałyśmy w piwnicy, przeczekałyśmy, aż Niemiec odejdzie. Wybiegłyśmy na podwórze. Niemców tu nie było. Zobaczyłyśmy koło studni na podwórzu palące się ciała dwóch staruszek, zabitych przez Niemców. Więcej zwłok na podwórzu wówczas nie widziałam. Przez okno na parterze środkowej oficyny, która jedyna się nie paliła (front i oficyna prawa stały już też w płomieniach), wciągnięte zostałyśmy przez dwie kobiety. Razem z nimi zbiegłyśmy do piwnicy. Kobiety te opowiedziały nam, że Niemcy są na czwartym piętrze środkowej oficyny i rabują tam mieszkania. Siedziałyśmy w jednej z piwnic, gdy usłyszałyśmy, że Niemcy chodzą po korytarzu i każdą piwnicę otwierają. Do naszej jednak nie zajrzeli. Gdy opuścili piwnicę, wyszłyśmy z naszej kryjówki i przekonałyśmy się, że wszystkie piwnice są polane benzolem. Po pewnym czasie zobaczyłyśmy, że Niemcy do jednej z piwnic wrzucili palącą się głownię. Zasypałyśmy ją piaskiem i zagasiłyśmy. W międzyczasie dom już się palił. W nocy tego dnia (6 sierpnia) wyjrzałam z naszej kryjówki zorientować się, czy jest noc czy dzień, gdyż okna w norce, w której siedziałyśmy, nie było. W tym momencie dom zawalił się, przysypując mi nogi i zawalając nam wyjście z kryjówki. Zrobiłyśmy sobie otwór, wyciągając cegły z gruzów i w ten sposób wydostałyśmy się na korytarz. Wokoło nas paliło się już wszystko. Poparzone gorącą wodą, która się wylewała z popękanych rur, i ogniem, przedostałyśmy się bez ubrań (gdyż zaczęły się palić na nas i musiałyśmy je zrzucić) do norki utworzonej z gruzów z drugiej strony środkowej oficyny. Tu przesiedziałyśmy już tylko we trzy (gdyż ciotka i matka naszej sąsiadki Haliny Nagot, które początkowo z nami były – nie mogąc wytrzymać w dusznej piwnicy – opuściły nas) aż do 16 sierpnia, gdyż Niemcy spostrzegłszy się, że są w tej norce jacyś żywi ludzie, zasypali nam przejście. Przez ten czas pożar wygasł trochę, przez co otwarło się dla nas nowe wyjście. 16 sierpnia Niemcy przystawili drabinę do naszej kryjówki. Usłyszawszy to, wycofałyśmy się do naszej początkowej kryjówki. Tu nas znaleźli tego samego dnia Niemcy z volksdeutschami, którzy rabowali domy. Dali nam okrycia. Wyszłyśmy razem z pozostałą ludnością okolicznych ulic Rakowiecką na Okęcie. Stąd kolejką EKD wyjechałam do Milanówka.

Na tym protokół zakończono i odczytano.