ZOFIA MAŁKOWSKA

Dnia 3 listopada 1949 r. w Warszawie [brak nazwiska przesłuchującego] przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Zofia Małkowska z Marżeńskich
Data i miejsce urodzenia 1880 r., Jasieniec
Imiona rodziców Adam i Józefa z Mirków
Zawód ojca dozorca magistratu
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie analfabetka
Zawód przy rodzinie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Morawska 4 m. 3
Karalność niekarana

Podczas powstania warszawskiego przebywałam w swym domu przy ul. Morawskiej 4. W piwnicy mojego domu w miarę palenia się i niszczenia sąsiednich domów schronili się okoliczni mieszkańcy, krewni i znajomi. 14 września 1944 roku, kiedy ruszyło natarcie niemieckie na Marymont, w piwnicy tej przebywało nas kilkadziesiąt osób, przeważnie kobiet i dzieci. W domu naszym nie było powstańców, nigdy też z niego nie strzelano do Niemców. W godzinach popołudniowych do domu zbliżyli się żołnierze w mundurach niemieckich mówiący po niemiecku i rosyjsku i wołali do siedzących w piwnicy, aby wychodzić na zewnątrz.

Kiedyśmy wyszli z domu, oddzielili kobiety z dziećmi od mężczyzn, których ustawili na podwórzu. Po jakimś czasie skierowali grupę kobiet w stronę Bielan. Ja zwlekałam z odejściem i poszłam powoli z tyłu za całą grupą kobiet, po drodze zatrzymywałam się, aż wreszcie zostałam w ogóle i powoli zaczęłam wracać do domu. Kiedy po jakich trzech godzinach doszłam do swego domu, zobaczyłam leżących na podwórzu mężczyzn, jak się okazało, zastrzelonych. Było ich około dziesięciu, o ile sobie przypominam.

W piwnicy domu spotkałam swego męża, dziś nieżyjącego, który nie wyszedł w ogóle z niej i w ten sposób ocalał, oraz emerytowanego policjanta, który był w grupie mężczyzn rozstrzeliwanych, lecz ocalał. Czapiga opowiedział mi wówczas o tym i pokazywał zakrwawione palto. Kiedy wróciłam, dom mój się palił, podobnie jak i domy sąsiednie w tym rejonie.

Przebywaliśmy na miejscu razem jeszcze kilka dni, aż żołnierze nakazali nam, tak jak i innym osobom, które znajdowały się jeszcze w pobliżu, wyjść przez Bielany poza Warszawę. Większość z tych ludzi kierowano do Pruszkowa. Nam udało się tego uniknąć.