Warszawa, 10 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce mgr Norbert Szuman przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Halina Irena Leszczyńska |
Data i miejsce urodzenia | 13 kwietnia 1925 r., Warszawa |
Imiona rodziców | Eugeniusz i Janina z Szyllerów |
Zawód ojca | urzędnik |
Przynależność państwowa i narodowość | polska |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Wykształcenie | mała matura |
Zawód | urzędniczka |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Drużbackiej 5 |
Karalność | niekarana |
Wybuchu powstania zastał mnie na Żoliborzu, gdzie pełniłam funkcję sanitariuszki lub łączniczki przy oddziałach powstańczych. 14 września znalazłam się w domu przy ulicy Marii Kazimiery 3. Z powodu silnego ostrzału od strony Bielan mieszkańcy domu, w ich liczbie i ja, schronili się do piwnic. Przebywało tam około 30 – 40 osób, ze znaczną przewagą kobiet i dzieci. Około godziny 2.00 – 3.00 po południu dał się słyszeć odgłos, który – jak stwierdziłam wyszedłszy z piwnicy na klatkę schodową domu – spowodowany był przez kilka czołgów jadących od strony Bielan ulicą Marii Kazimiery. Zbiegłam na powrót do piwnicy, skąd usłyszałam wkrótce wybuchy rozlegające się od strony bramy domu. Wnet też dały się słyszeć głosy po niemiecku wzywające znajdujących się w piwnicy do wychodzenia. Zaczęliśmy wychodzić z rękoma podniesionymi do góry. Pierwsza z wychodzących osób trzymała w ręku białą chustkę. Ja wyszłam ostatnia. Zobaczyłam wówczas kilku młodych żołnierzy niemieckich w hełmach z zatkniętymi gałązkami, którzy skierowali nas przez wyrwę w murze na teren sąsiedniej posesji, położonej u zbiegu ulic Marii Kazimiery i Potockiej, pod tzw. pałacyk. Na obu ulicach stały czołgi, przy których kręcili się żołnierze niemieccy. Zostaliśmy zatrzymani okrzykiem Halt! przed frontową ścianą pałacyku. Naprzeciw nas pod rosnącym tam wówczas drzewem ustawiono karabin maszynowy na trójnogu. Z niego oddano do nas trzy serie strzałów. Ludzie z naszej grupy, padając kolejno, wznosili okrzyki oburzenia, grozy i bólu. Ja upadłam po drugiej serii, nie będąc jeszcze ranną, i dopiero jednym z pocisków trzeciej serii zostałam zraniona w prawe ramię.
Leżąc, obserwowałam leżące obok mnie i częściowo na mnie osoby, niektóre konające, inne zachowujące się cicho, bądź zabite, bądź żywe. Od strony Żoliborza powstańcy rozpoczęli w tym czasie silny ostrzał, tak że żołnierze niemieccy zmuszeni byli zwrócić swą uwagę w tamtym kierunku. Czołgi ostrzeliwały Żoliborz, przerywając tę czynność w chwili przelatywania samolotu niemieckiego.
Z tego momentu chcieliśmy skorzystać dla ucieczki, lecz zauważyli to żołnierze i strzelali raz z działa czołgowego w ścianę „pałacyku” zasypując leżących gruzem. Mimo to mogłam jeszcze nadal obserwować teren i strzelających Niemców, którzy dopiero z nadejściem zmierzchu wycofali się w kierunku Bielan. Wtedy kto mógł, skierował się do „pałacyku”, gdzie jedna z pań z naszej grupy zaczęła opatrywać rannych, między innymi i mnie. Rannych – o ilepamiętam – było chyba 15, kilka osób nie odniosło żadnych ran.
Nazwisk tych ludzi nie pamiętam, wówczas też raczej nie znałam. Kilka osób rannych zmarło też już wewnątrz „pałacyku”. Szczegółów tego, jak również innych wydarzeń późniejszych, dobrze nie pamiętam, gdyż z upływu krwi popadałam w omdlenie. Wiem jednak, że w międzyczasie przyszli powstańcy z Żoliborza i odnaleźli leżące przed „pałacykiem” zwłoki, później znów wrócili Niemcy, którzy palili Marymont, aż wreszcie około północy po ich oddaleniu się, nadeszli powstańcy i zabrali nas do szpitala w „Szklanym Domu” przy ul. Mickiewicza, gdzie dano nam opiekę lekarską.