CYRYL GUBAREWSKI


W dniu 28 stycznia 1948 r. stawił się na wezwanie Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie mjr dr Cyryl Gubarewski, zam. przy ul. 6 Sierpnia 29 m. 6, zatrudniony w Centralnej Przychodni Lekarskiej MON przy ul. 6 Sierpnia 31 i w obecności referenta Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Andrzeja Janowskiego złożył następującą relację:


12 sierpnia 1944 r., zaraz po ewakuacji Szpitala Jana Bożego na teren Starego Miasta, przeszedłem z domu przy ul. Inflanckiej 1, gdzie zastało mnie powstanie, do szpitala powstańczego przy ul. Długiej 7. Przebywałem tam mniej więcej do 25 sierpnia, pracując jako lekarz. Szefem szpitalnictwa na Starym Mieście był dr Tarnowski, ps. „Tarło”.

Z ul. Długiej 7 pamiętam następujących lekarzy: dr Stroński (adresu obecnego nie znam), dr Krause (adresu nie znam), dr Falkowski (który sprowadził z sobą ze Szpitala Jana Bożego personel sanitarny, m.in. siostry szarytki), kobieta lekarz, której nazwiska nie znam, wiem że pracuje obecnie w Szpitalu Dzieciątka Jezus, dr Zawadzki – ginekolog i dr „Roman”. Dochodzili do szpitala przy Długiej 7: dr Jan Mockałło (pracuje obecnie w Ministerstwie Zdrowia), dr Cyprian Sadowski (który prawdopodobnie pracował wtedy w szefostwie sanitariatu, a obecnie zdaje się, że jest lekarzem zdrojowym w Ciechocinku) oraz dr Apfelbaum-Kowalski (niski, szczupły, z orlim nosem, siwawy), którego widywałem stale w towarzystwie pewnej pani. Co się z nim stało, nie wiem.

W bardzo grubym przybliżeniu było w tym szpitalu w dniu upadku Starego Miasta około 200 rannych. W okresie, kiedy pracowałem na Długiej 7, byłem w szpitalu „Pod Krzywą Latarnią” przy Podwale 25, gdzie mogło być około stu rannych. Z punktem tym był stale związany pewien lekarz, którego nazwiska nie znam.

Po przeciwnej stronie ul. Podwale było zorganizowanych kilka punktów sanitarnych dla lżej rannych w małych ilościach, m. in. szpitalik w domu „Pod Czarnym Łabędziem” przy ul. Podwale 46, gdzie mogło być ok. 30 – 40 lekko rannych. Z punktami tymi na stałe nie był związany żaden lekarz.

Wiem też o szpitalach czy punktach sanitarnych na ul. Długiej po stronie nieparzystej, ale ponieważ nie byłem tam, nie mogę podać ani obsady lekarskiej, ani liczby rannych, podobnie jak o punkcie sanitarnym przy ul. Kilińskiego 1/3, o którym nie znam szczegółów.

Słyszałem też o większym punkcie sanitarnym, względnie szpitalu w domu Zakładów Spiessa przy ul. Hipotecznej. Szczegółów nie znam.

Mniej więcej na tydzień przed upadkiem powstania na Starym Mieście przeszedłem do szpitala w kościele św. Jacka przy ul. Freta 10. W samym kościele mogło być poniżej stu rannych. Pracowałem tu razem z [moim] bratem farmaceutą i paroma osobami z personelu pomocniczego, których nazwisk nie znam. Skutkiem bombardowania kościoła i groźby jego zawalenia, na jakieś trzy dni przed końcem sierpnia ranni zostali przeniesieni do kilku pomieszczeń za kościołem, m.in. do długiego korytarza, gdzie już przedtem był szpital, kierowany przez dr. Szumigaja. Poza nim była tam kobieta lekarz, koleżanka dr. Szumigaja ze Szpitala Jana Bożego, pewien lekarz, którego nazwiska nie znam, jakiś młody lekarz i jeszcze jeden, który zajmował się głównie rannymi w kapitularzu. Z personelu pomocniczego po nazwisku nie mogę nikogo wymienić, przypominam sobie tylko pewną dyplomowaną pielęgniarkę, jakoby córkę lekarza, którą bliżej znał dr Szumigaj. Przypuszczam, że cały szpital obejmował ponad 200 rannych.

1 września 1944 roku przeszedłem razem z dr. Szumigajem, który był kontuzjowany, do szpitala przy Długiej 7. On jeszcze tego samego dnia wrócił do szpitala przy ul. Freta 10, ja zostałem na Długiej 7.

Nazajutrz, 2 września, szpital przy Długiej 7 został wczesnym rankiem zajęty przez oddziały niemieckie. Po mundurach rozpoznałem SS-manów. Niemcy obeszli rejon szpitala, nie dokonując wtedy żadnych gwałtów czynnych, obdarzając nas natomiast epitetami w rodzaju „bandyci” itd., po czym rozkazali (całością dyrygował młody, szczupły SS-man, rangi nie zauważyłem), aby personel sanitarny zgromadził się na podwórzu. Zdołałem wtedy wyjrzeć przez okno i zauważyłem, jak Niemcy miotaczami płomieni podpalali dom po domu parzystą stronę ul. Długiej, idąc od strony ul. Freta. Zgromadzeni na podwórzu byli lżeni przez SS-manów, ja zostałem kopnięty, zrywano nam opaski Czerwonego Krzyża. W pewnym momencie do naszej grupy zaczęli dołączać lżej ranni i ci, którzy chcieli za takich uchodzić. Przed południem tych, którzy się w tym momencie znajdowali na dziedzińcu szpitala, a więc personel sanitarny i pewną liczbę rannych (w sumie 15 – 20 osób) popędzono pod eskortą SS-manów na pl. Zamkowy. Ja niosłem dziewczynę ranną w brzuch, brat mój farmaceuta prowadził rannego w klatkę piersiową. Wyprowadzono nas wyjściem od strony ul. Podwale. Przestrzeń, którą nas prowadzono, była zupełnie pusta – ani ludności cywilnej, ani rannych. Z innych szpitali [nikogo] nie widziałem. Po dojściu na pl. Zamkowy – zatrzymał nas tylko raz po drodze jakiś SS-man, który przypuszczalnie był przeciwny ewakuacji, a sądząc po jego gestach był zwolennikiem zlikwidowania nas – poszliśmy jednak dalej. Na pl. Zamkowym był pewien postój. W tym czasie żołnierze w mundurach niemieckich mówiący po rosyjsku obrabowali nas (pod sankcją rozstrzelania) z zegarków i innych kosztowności. Niemcy przyglądali się temu bez żadnej reakcji.

Poprowadzono nas dalej ul. Mariensztat, po czym ul. Bednarską doszliśmy na Krakowskie Przedmieście, gdzie zatrzymano nas na wprost skweru w pobliżu kościoła Karmelitów. Jeden z eskortujących SS-manów kazał mi oddać ranną dziewczynę, którą niosłem, do szpitala mieszczącego się przy kościele. Wykorzystałem ten moment i razem z bratem ukryłem się tam. Był to szpital położniczy ewakuowany z ul. Karowej.

Zmuszony byłem do ukrywania się, więc nie miałem możności zorientowania się w nazwiskach pracujących tam lekarzy czy personelu pomocniczego ani w tym, co się tam działo.

Po kilku dniach razem z ewakuowanym szpitalem udało mi się dostać do Milanówka.

O losach późniejszych szpitala przy ul. Długiej 7 nic konkretnego podać nie mogę.

Co się tyczy szpitala przy ul. Freta 10, to z rozmowy ze wspomnianą wyżej dyplomowaną pielęgniarką, dowiedziałem się, że popełniono tam wiele gwałtów i że Niemcy zastrzelili młodego lekarza.