MARIA HEJDUK

Warszawa, 13 marca 1946 r. Sędzia Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Hejduk z d. Błażejczyk
Data urodzenia 17 sierpnia 1899 r.
Imiona rodziców Ignacy i Rozalia z Wierzchowskich
Zajęcie domowe
Wykształcenie trzy klasy szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania Warszawa-Targówek, ul. Obwodowa 11 m. 7
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Przed powstaniem warszawskim mieszkałam z mężem swym Stanisławem Hejdukiem (lat 50), dwoma synami Tadeuszem (lat 20) i Ryszardem (lat 17) oraz córką Zofią na Bródnie przy ul. św. Wincentego 72. Mąż mój, z zawodu cieśla, pracował gdzie się trafi, prywatnie. Tadeusz pracował na kolei, a Ryszard w firmie niemieckiej przy ul. Złotej.

Wcześniej jeszcze, w marcu 1941 roku, Niemcy zabrali z mieszkania i wywieźli do Niemiec na roboty najstarszego naszego syna Kazimierza Hejduka, który miał wówczas 21 lat. Po wywiezieniu Kazimierz dawał nam o sobie znać, przesyłał listy z Braunszwejgu [Brunszwiku], pracował tam w fabryce. Od czasu wybuchu powstania w Warszawie żadnych wiadomości od syna Kazimierza nie miałam i nie wiem, co się z nim dzieje.

1 sierpnia 1944 r., po wybuchu powstania w Warszawie, około godziny piątej po południu rozległy się też strzały na Bródnie. My całą rodziną poszliśmy do schronu. Niemcom udało się w naszej dzielnicy szybko opanować sytuację. Wkrótce też podeszli oni do naszego domu, wrzucili do schronu granat i zaczęli strzelać do nas z karabinu maszynowego. Później kazali nam wychodzić. Wyszliśmy – naprzód dzieci, potem wyszłyśmy my, kobiety, a w końcu mężczyźni. Ogółem było nas około 20 osób.

Muszę dodać, że syna Tadeusza wówczas w domu nie było; powrócił dopiero 3 sierpnia.

Gdyśmy wyszli na podwórze, Niemcy kazali mężczyznom stanąć pod murem z podniesionymi w górę rękami. Kobiety i dzieci też stanęły pod murem. Później nas Niemcy popędzili na cmentarz Bródzieński i umieścili mężczyzn w garażu, a kobiety i dzieci w stajni. Oddzielili mnie i córkę od męża i syna Ryszarda. Nie pozwolili też nam komunikować się z mężczyznami, nie pozwalali nawet chodzić po wodę.

Tak przesiedziałyśmy w stajni do następnego dnia, kiedy o godzinie 7.00 wieczorem rozstrzelali wszystkich mężczyzn, w ogólnej liczbie 64, w tym mego męża i syna Ryszarda. Pozostawili przy życiu dwóch starszych mężczyzn i młodszych chłopców. Od tych pozostałych przy życiu dowiedziałyśmy się 3 sierpnia, czyli następnego dnia, o wymordowaniu przez Niemców naszych mężów i synów. Rozstrzelali ich na cmentarzu w pewnej odległości od stajni, w której siedziałyśmy zamknięte. Rozstrzelali ich około godziny 7.00 wieczorem, a dopiero dobę później nas wypuścili z zamknięcia. Mogłam wówczas z córką powrócić do domu, który jeszcze nie był spalony. Przyszedł też syn Tadeusz.

Po dwóch tygodniach Niemcy pozwolili nam odkopać wspólny grób, w którym leżały zwłoki naszych mężów i synów. Ja też pochowałam męża i syna osobno od innych i uzyskałam z parafii te akty zejścia (okazano) 14 września 1944.

W czasie walk z Rosjanami Niemcy podpalili nasz dom, który przedtem musieliśmy opuścić z powodu działań wojennych. Całe nasze mienie spaliło się.

Mieszkam teraz w mieszkaniu, przydzielonym mi przez biuro kwaterunkowe.

24 sierpnia 1944 r., zabierając z Bródna wszystkich mężczyzn, Niemcy zabrali też mego syna Tadeusza i nie wiemy, gdzie się on obecnie znajduje, gdyż dotąd nie dał znać o sobie.

Woźny Kwiatkowski i zarządca cmentarza Fajkowski mogą udzielić dokładniejszych informacji o dokonanych na cmentarzu mordach masowych i oddziałach niemieckich, które tej egzekucji dokonały.

Odczytano.