KONSTANTY POGORZELSKI

Warszawa, 12 czerwca 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, działający jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:

Nazywam się ks. Konstanty Pogorzelski, syn Adama i Karoliny, ur. 5 marca 1883 r. w Dębem, pow. Radzymin; proboszcz parafii Zbawiciela, zamieszkały ul. Mokotowska 13, wyznanie rzymskokatolickie, niekarany.

Od 1940 r. jestem proboszczem parafii pod wezwaniem Zbawiciela. W chwili wybuchu powstania znajdowałem się na Woli na ul. Bema, skąd 2 sierpnia 1944 r. udało mi się przedostać do mojej parafii. Mieszkanie moje podówczas mieściło się w domu nr 37 przy ul. Marszałkowskiej.

5 sierpnia koło południa na podwórko weszło kilku Niemców, z których jeden, strzelając w okna, kazał wszystkim osobom przebywającym w tym domu wyjść na ulicę. Zaznaczam, że poprzedniego dnia, 4 sierpnia, usunięto mieszkańców domów położonych między placem Zbawiciela a placem Unii Lubelskiej. Część tych osób przebywała właśnie na terenie posesji, na której mieszkałem. Po wyjściu na ulicę oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci i kazano im położyć się na chodniku twarzą do ziemi po przeciwnej stronie Marszałkowskiej, to jest po stronie parzystej. W tej pozycji trzymano nas przeszło godzinę, gdyż przychodziły coraz to nowe transporty. W międzyczasie żołnierze niemieccy strzelali nad naszymi głowami w kierunku znajdującej się na pl. Zbawiciela barykady powstańców. Po upływie godziny czy może więcej kazali nam się podnieść, a następnie znowu położyć, już bliżej ulicy Litewskiej, po czym zaprowadzono nas na róg Litewskiej i kazano stanąć twarzami do parkanu. Za parkanem kręcili się Ukraińcy i żądali wydania zegarków. Kobiety zostały odprowadzone wcześniej ulicą Litewską w kierunku al. Szucha.

Wraz ze mną byli jeszcze księża: Włodarczyk, dzisiejszy proboszcz parafii św. Jadwigi; Fultyn, wikary w Pruszkowie i Cegłowski, proboszcz parafii Strzelce pod Kutnem. Księdza Długołęskiego, który wówczas mieszkał na Mokotowskiej 13, z nami nie było.

Z ulicy Litewskiej przeprowadzono nas na dziedziniec gestapo w al. Szucha. Dziedziniec był całkowicie zapełniony mężczyznami, ale jednak niezupełnie szczelnie, według mego wrażenia mogło tam być około siedem do dziewięciu tysięcy mężczyzn. Kazano nam stać, przy czym nie było wolno zmieniać pozycji ani się oglądać. Gdy znaleźliśmy się na dziedzińcu, gestapowcy wywołali nas, księży i jeszcze kilkudziesięciu mężczyzn cywilnych i zaprowadzono nas na pierwsze piętro, gdzie cywilny Niemiec w asyście tłumacza zaczął nam zadawać pytania dotyczące wybuchu powstania i siedziby sztabu powstańców.

Po skończonym badaniu sprowadzono nas na podwórze i jeszcze dwa razy tak nas przesłuchano. Przy trzecim badaniu zadano mi pytanie, czy zbrojni byli w kościele. Na to oświadczyłem, że nie byli, gdyż kościół był zamknięty i zapytałem ze swojej strony, czy kościół zostanie zburzony. Otrzymawszy negatywną odpowiedź, uwarunkowaną tym, że zbrojni nie wejdą do kościoła, zażądałem, aby mnie zwolniono, a to w celu dopilnowania tego warunku. Gestapowiec oświadczył mi wówczas, że sam w tej sprawie decydować nie może, lecz odbędzie się o tym narada. Trzymali mnie tak na podwórzu nadal. Koło godz. 7.00 wyszło z gmachu na dziedziniec pięciu czy sześciu gestapowców w mundurach, coś się naradzali ze sobą, po czym mnie i jeszcze jednego pana, nazwiska którego nie znam, a który w grupie naszej znalazł się przypadkowo, wyprowadzono na pl. Unii Lubelskiej i puszczono.

Co się dalej działo na terenie gestapo, nie wiem. Księży oraz kobiety zwolniono dopiero nazajutrz po południu.

Co do losu pozostałych na dziedzińcu mężczyzn również nie mogę nic dokładnego powiedzieć. Jak słyszałem od moich parafian, zaprowadzono ich do więzienia na ul. Rakowiecką i tam rozstrzelano. Między innymi grobami, gdzie ich pochowano, część została pochowana w grobach na al. Niepodległości.

Więcej w tej sprawie nic nie wiem.

Dodatkowo zeznaję, iż kościół z wyjątkiem uszkodzeń jednej wieży i kaplicy Matki Boskiej (uszkodzenie ściany kościoła od pocisku), był nienaruszony. Dopiero gdy wojska niemieckie w styczniu opuszczały Warszawę, podłożono pod dolny kościół miny i wysadzono w powietrze.

Odczytano. Na tym czynność zakończono.