JADWIGA ŻMIJEWSKA

Jadwiga Żmijewska
kl. VIb
Skarżysko-Kamienna

Chwila najbardziej pamiętna dla mnie z lat okupacji

Było to 17 maja 1943 r. w dzień targowy. Zamieszkiwałam w tym czasie w Klimontowie, [w woj.] sandomierskim, w miasteczku liczącym ok. 4000 mieszkańców.

Pogoda była śliczna. Ludzi z okolicy zjechało się bardzo dużo, tak że rynek i ulice zapełnione były furmankami i straganami. Szłam w tym czasie ze szkoły, oglądając po drodze stragany z zabawkami. W mieście wrzało jak w ulu. Ze wszystkich stron słychać było głosy przekupniów chwalących swój towar, rżenie koni, ryk bydła itd. Głosy przekupniów, mieszając się, tworzyły wielki zgiełk. Nagle gwar ten w moim otoczeniu ucichł.

Ludzie zaczęli się usuwać, robić komuś drogę. Spojrzałam w tym kierunku i zobaczyłam postrach miasteczka i okolic, żandarma Leszera. Szedł on w towarzystwie dwóch polskich policjantów. Był to mężczyzna ok. 45 lat, wysoki, dobrej tuszy, trzymał butnie podniesioną do góry głowę. Zobaczyłam, że jednak nie wszyscy ustąpili mu z drogi. Dwóch młodych ludzi szło wprost w kierunku żandarma i zatrzymali się przed nim. Zaciekawiło mnie, co to mogli być za śmiałkowie. Jeden z nich, stanąwszy przed Niemcem, powiedział mu coś, drugi zaś wystrzelił kilkakrotnie w pierś zbrodniarza. Żandarm, rozkrzyżowawszy ręce, padł. Ludzie stojący w pobliżu żandarma stali bezradnie przerażeni tym wypadkiem.

Cisza ta trwała kilka sekund. Naraz powstały zamieszanie i popłoch. Ludzie uciekali, jedni w jedną stronę, drudzy w drugą, robiąc zatory na ulicach, z czego zrobiło się jeszcze większe zamieszanie. Konie wystraszone wpadały na ludzi, raniąc ich i zabijając. Chaos ten trwał kilkanaście minut. Miasteczko opustoszało z ludzi. Zostały tylko powywracane stragany, wozy bez koni, gdzieniegdzie widać było kurę lub prosiątko porzucone przez właściciela, a na środku rynku leżące na wznak z rękami rozkrzyżowanymi w kałuży krwi ciało żandarma.