EDWARD ANDRZEJCZYK

Dnia 4 maja 1988 r. w Białymstoku. Waldemar Monkiewicz, prokurator Prokuratury Rejonowej w Białymstoku, delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku przez Generalnego Prokuratora PRL, działając na zasadzie art. 2 ustawy z 6 kwietnia 1984 r. (DzU. nr 21, poz. 98) i art. 129 kpk przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdził własnoręcznym podpisem, że uprzedzono go o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Edward Edmund Andrzejczyk
Imiona rodziców Franciszek i Antonina
Data i miejsce urodzenia 18 sierpnia 1918 r., Słupie, gm. Szulborze-Koty
Miejsce zamieszkania Mroczki, gm. Zambrów
Zajęcie rolnik
Wykształcenie cztery klasy szkoły podstawowej
Karalność za fałszywe zeznania niekarany
Stosunek do stron obcy

W okresie okupacji hitlerowskiej zamieszkiwałem wraz z ojcem, macochą Stanisławą i rodzeństwem we wsi Czyżew-Sutki, w kolonii. Ojciec był rolnikiem, miał gospodarstwo liczące 12 mórg, czyli 8 ha.

Jesienią 1942 r. przyszli do nas Żydzi z Czyżewa. W tym czasie Niemcy przystąpili do likwidacji gett żydowskich i wywożenia Żydów do obozów zagłady. Znałem tylko trzech z tych Żydów. Byli to Węgorz, Szczupakiewicz i Muniek. Ojciec mój znał ich wszystkich jeszcze z okresu przedwojennego. Chyba z przyjaźni dał się przekonać, aby ich przechować wraz z rodzinami. My jako dzieci też wyraziliśmy zgodę na przechowywanie Żydów, chociaż mieliśmy w związku z tym bardzo wiele pracy, a żadnej korzyści, bo Żydzi nie mieli zupełnie pieniędzy. Mnie i ojcu mówili, że jak przeżyją, to mają krewnych w Ameryce i ci po wojnie nas wynagrodzą.

Przygotowaliśmy Żydom kryjówki pod podłogą w mieszkaniu. Wspomnianą kryjówkę wykonywaliśmy nocami. Pamiętam, jak wynosiłem piach wiadrami. Drugą kryjówkę urządziliśmy w piwnicy stojącej oddzielnie. Było tam też mniejsze pomieszczenie pod piwnicą. Tam byli ukryci wspomniani przeze mnie trzej mężczyźni. Pod podłogą w mieszkaniu ukryliśmy kobiety i dzieci. Na pierwszy rzut oka kryjówek nie można było wykryć. Maskowanie było bardzo dobre. Zdradził je głuchy odgłos, rąbali żandarmi podłogi siekierami.

Nadmieniam, że Żydzi byli przez nas przechowywani przez zimę, w marcu jednak żandarmi wpadli na ich trop. Wbrew zaleceniom i prośbom mojego ojca przechowywani przez nas Żydzi wychodzili z kryjówek nocami i udawali się do Czyżewa na teren byłego getta. Nie wiem, czego tam szukali. W każdym razie wiadome mi jest, że nawet widział ich stróż nocny, który o tym powiedział mojemu ojcu, a ojciec mnie. Nie wykluczam, że mogli ich widzieć także żandarmi.

20 marca 1943 r. w godzinach rannych żandarmi niemieccy pojawili się na terenie naszych zabudowań. Ja, kiedy tylko ich zobaczyłem, rzuciłem się do panicznej ucieczki przez okno. Wkrótce znalazłem się w pobliskim lesie i powróciłem już po wszystkim. Po powrocie tego samego dnia zobaczyłem zwłoki zamordowanego przez żandarmów ojca. Jeszcze wtedy nie były zakopane zwłoki Żydów. Leżały one na takiej łączce niedaleko domu. Odjeżdżając od nas, żandarmi polecili sołtysowi Adamowi Popławskiemu, nieżyjącemu obecnie, aby wyznaczył ludzi do zakopania zwłok tych trzech zamordowanych przez nich Żydów.

Chyba nie wspomniałem jeszcze, że żandarmi zamordowali na miejscu mojego ojca i trzech Żydów: Węgorza, Szczupakiewicza i Muńka. Natomiast pozostałych zabrali ze sobą i rozstrzelali w Szulborzu. Podobno żandarmi przed rewizją pytali mojego ojca, czy przechowuje Żydów, lecz ojciec się nie przyznał. Miał on przestrzeloną głowę i ręce, wybite oko znajdowało się poza oczodołem. Zwłoki ojca pochowaliśmy na cmentarzu w Czyżewie.

Zanim to nastąpiło, tego samego dnia w godzinach przedwieczornych przyjechało do nas ponownie trzech żandarmów. Przywieźli oni ze sobą bryczką jednego z młodych Żydów ujętych rankiem u nas. Szukali oni pieniędzy posiadanych podobno przez ukrywających się u nas Żydów. Nie jest mi wiadomo, czy rzeczywiście Żydzi mieli jakieś pieniądze, w każdym razie poszukiwania nie dały rezultatu. Żandarmi zakuli mi ręce w kajdanki i bili po głowie kolbami karabinów. Grozili rozstrzelaniem. Zrabowali mi zegarek ręczny, a z mieszkania – buty ojca, kurtkę i kożuch. Od tego pobicia nie widzę na prawe oko, widocznie uległ uszkodzeniu nerw wzrokowy. Miałem też ubytki w czaszce.

Okrwawionego i ledwie żywego po tym pobiciu żandarmi zabrali mnie do aresztu w Czyżewie. Trzymali przez kilka godzin, grożąc ustawicznie rozstrzelaniem, jeżeli nie powiem, gdzie są żydowskie pieniądze. Tymczasem Żydzi nie mieli żadnych pieniędzy, a ten młody Żyd być może powiedział o pieniądzach, licząc na to, że żandarmi nie rozstrzelają go i może nadarzy się okazja do ucieczki.

Nadmieniam, że ja jako najstarszy w rodzinie miałem najwięcej roboty z ukrywającymi się Żydami i poniosłem największy uszczerbek na zdrowiu na skutek pobicia przez Niemców. Macocha moja obecnie nie żyje.

Dodatkowo zeznaję, iż w dniach następnych komisarz niemiecki w Czyżewie, Sadowski, zrabował nasz dobytek, konia, krowy i inne zwierzęta. To znaczy przejął je pod swój nadzór i zabierał od nas systematycznie.