Dnia 20 sierpnia 1946 r. w Suchedniowie sędzia śledczy rejonu Sądu Okręgowego w Kielcach Ludwik Jankowski przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Anna Lorens z d. Michta |
Data urodzenia | 27 marca 1920 r. |
Imiona rodziców | Wincenty i Rozalia z d. Kowalik |
Miejsce zamieszkania | wieś Ostojów, gm. Suchedniów, pow. kielecki |
Zajęcie | gospodyni domowa |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarana |
12 lipca 1943 r. ok. godz. 2.00 po północy do wsi Michniów, gm. Suchedniów, pow. kieleckiego, przybyli żandarmi niemieccy i po okrążeniu wsi poczęli wchodzić do poszczególnych domów, skąd zabierali mężczyzn i uprowadzali ich w stronę pobliskiego lasu. Strzałów wtedy nie słyszałam, lecz widziałam, jak Niemcy prowadzonych mężczyzn bili kolbami. Około południa tego samego dnia uprowadzonych do lasu mężczyzn żandarmi przywieźli samochodami do wsi i grupami ok. 10–12 wprowadzali do stodół, które następnie zamykali, obrzucali granatami i obstrzeliwali z karabinów maszynowych, po czym podpalali. Ile tego dnia zostało spalonych stodół oraz ilu było zamordowanych mężczyzn – tego dokładnie nie wiem. Przypominam sobie, że Niemcy spalili wówczas kilka domów, w których zamieszkiwali wybitniejsi działacze ruchu konspiracyjnego, a mianowicie [domy]: Materków, Stanisława Michty oraz gajowych Romana Malinowskiego i Władysława Wikły.
W odpowiedzi na tę zbrodnię polscy partyzanci w nocy z 12 na 13 lipca dokonali zbrojnego napadu na pociąg osobowy [?] jadący z Kielc w stronę Radomia, zaś 13 lipca rano żandarmi niemieccy ponownie przybyli do naszej wsi i wchodząc grupami do poszczególnych domów, mordowali wszystkich domowników bez względu na wiek i płeć, przy czym kolejno podpalali domy. Widziałam, jak Niemcy wrzucali zwłoki pomordowanych osób do płonących domów i stodół.
Do naszego mieszkania 13 lipca 1943 r. przybyła grupa żołnierzy z żandarmem. W mieszkaniu znajdowałam się wówczas ja, moja matka Rozalia Michta, teściowa Leokadia Lorens, Janina Marcinkowska, kuzynka Marianna Miernik i jej mała córeczka Zofia, wreszcie jakaś młoda dziewczyna ze wsi Jędrów, gm. Suchedniów. Ponadto była jeszcze siostra Marcinkowskiej, której imienia nie pamiętam. Dowodzący grupą żandarm kazał wszystkim obecnym w mieszkaniu ustawić się w kącie. W przeczuciu nieszczęścia moja matka oraz teściowa Leokadia Lorens poczęły błagać tego żandarma o litość nad nami i obie obejmowały go za nogi. Żandarm je odtrącił i strzelił do nich, a potem oddał serię strzałów do pozostałych kobiet. Wszystkie popadałyśmy na ziemię, my z matką byłyśmy ranne, pozostałe kobiety już nie żyły.
Niemcy wyszli z naszego mieszkania, lecz po upływie ok. dziesięciu minut wrócili i przystąpili do badania leżących kobiet, czy dają jeszcze jakieś oznaki życia. Ponieważ matka moja się nieco uniosła, przeto ów żandarm strzelił jeszcze kilkakrotnie do matki, mnie zaś począł kolbą i nogami uciskać po brzuchu i piersiach, a gdy jęknęłam, strzelił do mnie trzy razy, raniąc ciężko w nogi. Za pierwszą bytnością Niemców w naszym domu 13 lipca zostałam ranna w obie ręce. Po tej egzekucji Niemcy podpalili dom i zabudowania gospodarskie, ja jednak zdołałam się wyczołgać, pomimo ciężkich ran i poparzeń. W ten sposób doczołgałam się do żyta na naszym polu, przy czym Niemcy strzelali jeszcze do ludzi z pobliskiego lasu.
Obok żyta, w którym się ukryłam, stał oficer żandarmerii niemieckiej ze Skarżyska, którego prosiłam o dobicie mnie, lecz on oświadczył, że będę żyć, bo jestem młoda, zresztą polecił mi leżeć cicho, aby nie słyszeli [mnie] żandarmi trzymający wartę w pobliskim lesie. Leżąc tak w życie, widziałam, jak został zastrzelony mój brat Stanisław Michta usiłujący ratować się ucieczką. Cała wieś płonęła i rozlegały się strzały, przy czym większa część mieszkańców została onego dnia wymordowana; nie pozostał ani jeden budynek oprócz położonej nieco dalej leśniczówki. Przed podpaleniem domów i zabudowań gospodarskich żandarmi zabierali wszystek inwentarz żywy oraz lepsze i cenniejsze przedmioty z domów.
Na skutek odniesionych ran (obie ręce i nogi) pozostałam kaleką, gdyż mam znaczny niedowład w obu rękach i nieco krótszą lewą nogę. Opatrunki mi założył i udzielił wszelkiej pomocy dr Witold Poziomski z Suchedniowa. Bezpośrednimi świadkami tragedii wsi Michniów byli oprócz mnie: Franciszek Brzeziński, Zofia Materek, sołtys Adolf Morawski oraz Antoni Wikło, wszyscy oni mieszkają obecnie we wsi Michniów, gm. Suchedniów.
Zeznałam wszystko. Odczytano.