TADEUSZ CZAJA

Tadeusz Czaja
kl. I licealna
II Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie

Jak uczyliśmy się w czasie okupacji

W 1939 r. zdałem do Gimnazjum Zamoyskiego, lecz niestety wojna nie pozwoliła mi tej nauki nawet zacząć. Trzeba było się uczyć w domu. Po pewnym okresie przerwy, zanim się warunki ustabilizowały, zaczęliśmy przerabiać pierwszą klasę. Rok ten miał swoje niespodzianki, były chwile przerw, lecz nie był może jeszcze [jednym] z najcięższych. Każdy z nas był jeszcze młodym, tak że prawie wyłącznie można było się oddać nauce.

W roku następnym już trzeba było pracować, może nie wyłącznie dla zysku, ale by pokazać okupantowi, że ma się zajęcie. Ja znalazłem pracę w pobliskim leśnictwie, praca ta pochłonęła sporo czasu, tak że nie było kiedy zająć się lekcjami. Znowu dłuższa przerwa w nauce.

Lecz po pewnym czasie, porzuciłem tę sezonową pracę, by ciągnąć dalej zaczętą naukę. Pożal się Boże, co to była za nauka. Były to po prostu nieregularne odstępy czasu, między łapankami, rewizjami i obławami. A tych ostatnich było może najwięcej. Był to okres poświęcony nie tylko nauce, były przecież jeszcze inne rzeczy, które nas w tym czasie tak mocno interesowały – kto wie, czy nie więcej absorbowały niż sama nauka. Każdy z nas miał głowę przepełnioną ostatnimi wydarzeniami, przejęty bieżącymi wypadkami dnia, o które było przecież tak łatwo w tym czasie.

Ktoś by pomyślał, że był to okres samych wzruszeń. Niestety tak nie było. Doskonale jeszcze dziś sobie przypominam, z jakim żalem, z jaką niechęcią opuszczałem co wieczór mieszkanie, by zaszyć się jak szczute zwierzę, w sianie czy słomie. Tak było stale, zima czy lato, po odrobieniu lekcji trzeba było się wynosić z własnego łóżka, jak bezdomny pies.

Chwilami zastanawiałem się, po co ja się uczę, przecież i tak z pewnością z tej nauki nie będę korzystał. Przychodziły chwile zwątpienia i załamania duchowego, gdy porównywałem mój znikomy wysiłek wobec wysiłku [nieczytelne] ludzi, który szedł na marne.

Dla mnie nauka w takim stanie była męczarnią, nie widziałem wcale określonego celu. Nauka szła powoli, ciężko i opornie. W ten sposób przerobiłem trzy klasy, dalszą naukę przerwała mi praca zarobkowa, która absorbowała nie tylko czas, ale i w dużej mierze siły. Przychodziłem do domu zmęczony, a często nawet zdenerwowany. W tym czasie o nauce mowy nawet nie mogło być.

Po półrocznej pracy musiałem z pewnych przyczyn politycznych dom rodzicielski opuścić i wyjechać za Wisłę. Tu w bardzo ciężkich warunkach, może najcięższych dla mnie z całego okresu wojny, przesiedziałem pod frontem pół roku. Po przejściu frontu wróciłem do domu i po pewnym czasie zacząłem chodzić do nowej polskiej szkoły.