STANISŁAWA PYTEL

Stanisława Pytlówna
kl. VII
Bełżyce, 6 czerwca 1946 r.

Moje przeżycia z czasu okupacji niemieckiej. Walka partyzantów polskich z Niemcami w lesie

Było to latem, chyba w trzecim roku wojny. Byłam na wsi u dziadka w Piotrowicach (pow. lubelski). Przebudziłam się wcześnie, oczy przetarłam, rozglądając się dokoła. Senna jeszcze byłam i opuściła mnie na chwilę świadomość, gdzie się znajduję. Z wolna wracała mi pamięć... Że jestem przecież na górce, wśród pachnącego siana, u dziadka. Przez półotwarte okno wdzierały się upajająca woń żywicy i cichy świergot ptaków. Zerwałam się szybko, ubrałam się w pośpiechu i zeszłam. Wschodzące słońce oświetlało różowym blaskiem mgłą osnuty las. Rosa błyszczała perlistymi skrami wśród traw, a cisza uroczysta panowała dokoła. Energicznym krokiem ruszyłam naprzód. Po chwili znalazłam się przed domem koleżanki. Zastukałam w okno. „Zeńka, Zeńka! Wstałabyś leniuchu! Słońce wschodzi!” – zawołałam. Po chwili uchyliło się okno i ukazała się zaspana głowa Zeńki. „Cóż chcesz? Nie dajesz nawet pospać?”. „Nie! Milcz i słuchaj, co ci powiem. Wczoraj Rosołówna była na grzybach, nazbierała cały koszyk! Podobno ogromne grzyby są koło kamieniołomów, warto by pójść! Co ty na to?”. „Pójdę! Zaraz wymyję się, ekstra ubiorę i pójdziemy, wezmę [też] w koszyku pajdę chleba”. Po pewnym czasie ruszyłyśmy w dobrych humorach. Wkrótce zanurzyłyśmy się w las. Zeńka szła przodem, rozgarniając krzaki [i] gałęzie. Po chwili rzekła przyciszonym głosem: „Wczoraj był u nas sołtys i tak mówił: »Rano najechało się do Leśniczówki i Żabiwoli [Żabiej Woli] z dziesięć samochodów szwabów, wszystko uzbrojone na fest. Każdy się ich bał. Pozabierali [Niemcy] babom jaja, masło, kury, słowem wszystko, co potrzebne do odżywiania się. W folwarku zabili dwie krowy, parę świń, syna Węcikowskiemu zabrali, starego zaś zbili tak, że mało co mu się należy. Dwie stodoły spalili, a parobków porozganiali. U Matejasika znaleźli całą beczkę benzyny, dziesięć granatów i trzy cekaemy, a naboi... pełno! Zabrali i Władka, i Ceśka, nawet starego Matejsika i Matejasikową. Zabudowania spalili i odjechali«”. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, gdy nagle dał się słyszeć warkot samochodu, syczący jak żmija pełzająca w lesie. Potem usłyszałyśmy podniesiony szwargot germański, kilka strzałów, świst kul i huk granatu, w końcu zobaczyłyśmy przesuwającą się głowę hitlerowca. [Żołnierze] szli [grupą] z zarepetowanymi karabinami. Opodal stał samochód i kilku Niemców, zajętych żywą rozmową przerywaną śmiechem. Szłyśmy chyłkiem, po chwili znalazłyśmy się w pobliżu kamieniołomów. Słońce srebrzyło kamienie, sterczące niby kości, czaszki i piszczele ludzkie. W oddali majaczyły w gęstwinie oświetlone porannym słońcem doły po dawno już wybranym kamieniu. Okazało się po chwili, że właściwie są tu duże grzyby. Wkrótce spostrzegłyśmy, że nie jesteśmy same. Pod kaliną stał żołnierz w hełmie i mundurze polskim wsparty na karabinie, sennym wzrokiem wodząc dokoła jak zakuty rycerz z prastarych czasów [i] przyglądając się tak wielkiej zmianie w przyrodzie i urządzeniu.

Przerażone cofnęłyśmy się o krok. Lekki uśmiech igrał na twarzy spotkanego: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – rzekł. „Na wieki wieków” – odpowiedziała za mnie Zeńka. „Dlaczego, czcigodny żołnierzu, czuwacie?”. Uśmiech znikł z twarzy partyzanta, wykrzywił się jak wilk, który chce gryźć, i rzekł świszczącym przez zęby głosem: „Bo wróg w ojczyźnie męczy ludność, a ja tu i ci od tego, aby ją chronić” – wskazał ręką na wygasłe obok ognisko i kilkunastu partyzantów wyciągniętych na mchu, na paczki z nabojami i karabiny ułożone w stojak. Wszyscy spali. „Tu [jest] niebezpieczne miejsce na spoczynek” – rzekłam. – „Może pół godziny temu samochód szwabów jechał w stronę Wólki. Wczoraj prawdopodobnie byli u Matejasików, narobili bałaganu, znaleźli broń, naboje, gospodarzy zabrali. Węcikowskiego zbili, syna mu wzięli. Ruszył się [partyzant] niedbale i rzekł: „Trzeba o tym zawiadomić komendanta”. Zbudził jednego z nich i rzekł: „Panie komendancie! Szwaby zaczynają najeżdżać okolicę! Matejasików wzięli i broń. Młody Węcikowski zabrany!”. „Aha... Janek z Jurkiem wrócili? Wołaj ich!”. „Jeszcze nie wrócili, a tę wiadomość dostałem od dziewcząt, które przyszły na grzyby. Mówią, że samochód tych psich synów jechał w stronę Wólki”. Zbliżyli się obaj. Komendant spytał: „Podobno szwaby w okolicy, a dużo ich tam jechało?”. „Ze 40 tu może albo więcej, dużym samochodem jechali” – odpowiadałyśmy. „Dziwi mnie to, że stąd może 20 kroków od drogi i was nie spostrzegli!” – powiedział komendant. Potem zwrócił się do żołnierza: „Ty, Wacław, jedź i zobacz, co się dzieje w okolicy Wólki, a wy reszta pobudka! Wstawać! Do roboty! Zrobimy tym psim synom szykanę na fest. Niech tylko dojadą tutaj, nasz cekaem zagra na przywitanie. W tej chwili przenosić się na wschód! Bliżej linijki, bo mogą wyczuć pismo nosem i pojadą spokojnie linijką”. „A... Wacław, szybko sprawiłeś się, co słychać?” – spytał komendant. „Wólka spalona! Janek zabity, Jurek ranny. Siedmiu szwabów zabitych, ale za pół godziny będą tutaj!”. „Brawo! Damy im pieprzu! Nie poznają się!” – krzyczeli wszyscy. „Milczeć! Schowajcie się w doły, za drzewa i od razu w nich. Wy, dziewczęta, nie bójcie się i zostańcie przy nas, bo w lesie może was kula dosięgnąć. Chłopcy, słuchać mego strzału z rewolweru! Ustawcie się bardziej półkolem, a po mym strzale otwórzcie huraganowy ogień na nich. Sądzę, że nie zechcą się bronić”.

Siedząc w jednym z dołów, przysłuchiwałyśmy się tym rozprawom i rozkazom wojennym. Koło nas postawiono karabin maszynowy i trzech partyzantów. Po chwili wszystko umilkło, zapanowała cisza. Potem lekki warkot samochodu. Najpierw słyszymy wystrzał i nagle jakby piorun z nieba: strzały, huk granatów, świst kul, piekło, przekleństwa niemieckie, repetowanie karabinów, szczęk żelaza... I nagle z ust naszych okrzyk trwogi... Czerep granatu upadł między nas. Przylgnęłam do ziemi, usta zacisnęłam i tak trwałam do końca. Trwało to może 20 minut, potem wszystko umilkło. Podniosłam głowę. Obok mnie leżała nieruchomo Zeńka, dalej dwóch partyzantów, popsuty karabin i cała masa łusek. Wstałam, zbliżyłam się do jednego z nich, drgał jeszcze... Śmiertelny pot wystąpił mu na czoło, do ust przyciskał krzyżyk. Wyprężył się i rzekł zbielałymi wargami: „Boże, nie sądź mnie według moich win, lecz wedle twego miłosierdzia” – wykrzywił się i skonał... Prawie obok niego leżał drugi, również ranny. Bezcelowo w ręku trzymał chustkę, w drugiej ryngraf Bogurodzicy z godłem Polski. Wykrzywił się i rzekł: „Matko! Daruj mi, żem cię opuścił bez twego pozwolenia, nie mogłem inaczej. Bóg mnie wzywał, ojczyzna wzywała, nie mogłem inaczej, daruj, nie mogłem! Boże! Daruj mi co zawiniłem”. Wytężył się i rzekł: „Żegnajcie przyjaciele! Odchodzę!”. Wykrzywił się, przewrócił, drgnął i skonał. Przeraziłam się okropnie... podeszłam do Zeńki i wyszłam na drogę. Nie mogłam patrzeć... Kilku partyzantów zbierało kule, dowódca uwijał się wśród podwładnych, szybko coś nakazując. Gdy dowiedział się o śmierci [swoich] towarzyszy, perliste łzy spłynęły mu po policzku i uroczystym głosem zaczął Zdrowaś Mario za dusze zmarłych. I my wzruszone dołączyłyśmy do gromadki modlących się, a następnie komendant pytał nas o szczegóły śmierci tych partyzantów, lecz byłyśmy tak przerażone, że nie mogłyśmy w pierwszej chwili mówić.

Strwożone wróciłyśmy do domu. Dopiero na drugi dzień dowiedziałyśmy się, że dwóch Niemców uciekło do swoich, reszta została wybita. Niejednokrotnie podobne chwile przeżywałam tam w Piotrowicach, u dziadka. Wszystkie zostały w mojej pamięci na całe życie.