HENRYK WOŁOSZYNOWICZ

Dnia 2 grudnia 1968 r. w Białymstoku Waldemar Monkiewicz, podprokurator Prokuratury Powiatowej, delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku przez Prokuratora Generalnego PRL, działając na zasadzie art. 4 Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU nr 57, poz. 293) i art. 219 kpk, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez odebrania przyrzeczenia. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Henryk Wołoszynowicz
Data i miejsce urodzenia 4 grudnia 1940 r. w Waniewie
Imiona rodziców Władysława i Stanisław
Miejsce zamieszkania Białystok, ul. Mazowiecka 66a m. 2
Zajęcie rencista
Karalność niekarany
Stosunek do stron syn zamordowanych

Daty [sobie] nie przypominam, bo byłem w tym czasie dzieckiem, nie wykluczam, że mogło to być 8 września 1943 r. Ja tego nie pamiętam, ale z opowiadań mieszkańców wsi Waniewo oraz starszego rodzeństwa wiem, że tego dnia do naszej zagrody, znajdującej się na kolonii wsi Waniewo, przyjechali żandarmi niemieccy i okrążyli zabudowania.

Mój ojciec Stanisław i matka Władysława przechowywali na swojej kolonii większą ilość Żydów. W związku z powyższym Niemcy dokonali podpalenia naszych zabudowań i strzelali do ludzi wydobywających się z płomieni. Podobno mój ojciec został przez żandarmów niemieckich zamordowany na miejscu. Żandarmi po otoczeniu naszych zabudowań pytali go, czy przechowuje Żydów. Ojciec do tego się nie przyznał i został zastrzelony. Natomiast matka została przez żandarmów niemieckich zabrana do Tykocina. Nas natomiast – pięcioro dzieci – żandarmi początkowo zamierzali rozstrzelać, ale sąsiedzi zgodzili się zaopiekować nami i w tych warunkach żandarmi odstąpili od swego pierwotnego zamiaru.

Na podstawie relacji osób zorientowanych w tej sprawie dowiedziałem się, że moich rodziców zamordowali żandarmi niemieccy z Tykocina. Tam bowiem zabrali moją matkę Władysławę i tam ją zamordowali.

Po śmierci rodziców oraz wymordowaniu przez tych samych żandarmów przechowywanych przez rodziców Żydów i spaleniu naszych zabudowań zaopiekowali się nami zupełnie obcy ludzie. Mną oraz siostrą moją Teresą zaopiekowali się Wołoszynowiczowie, zamieszkiwali wówczas w Wysokiem Mazowieckiem. Oboje zostaliśmy przez nich adoptowani.