Alina Wierzbicka
kl. IIIa
Puławy, 16 czerwca 1946 r.
Moja nauka podczas okupacji
Podczas okupacji przerabiałam pierwszą klasę gimnazjalną. Uczyło się nas czworo w komplecie, który prowadziła nauczycielka szkoły powszechnej. Uczyliśmy się po południu u nas, w starym, mrocznym gabinecie. Mieliśmy tylko dwie i pół godziny zajęć, ale pauz nie było, więc czasu było dosyć na przerobienie lekcji i nauka stała na dosyć wysokim poziomie.
Niemcy nie naprzykrzali się nam za bardzo.
Kiedyś w listopadzie usłyszeliśmy warkot samochodu i przed dom zajechało auto z Niemcami.
Książki natychmiast powędrowały pod fortepian, a my uciekliśmy oknem, ale Niemcom nie chciało się nawet zajrzeć do pokoju i nic złego z tego nie wyszło, choć nasza nauczycielka już dostała gęsiej skórki ze strachu (takiej samej jak kiedyś, gdy zobaczyła myszkę w mojej ręce).
Innym razem, już wiosną, siedzieliśmy na dworze i tam mieliśmy lekcję, gdy nagle zajechało auto, a w nim siedzieli Niemcy i sam starosta. My uczyliśmy się właśnie geografii, więc mapy i książki powędrowały zaraz pod koc, a sami zaczęliśmy udawać bawiące się dzieci, lecz i tym razem Niemcy nie zainteresowali się wydętym kocem i trochę podejrzaną czwórką i zostawili nas w spokoju.
Pomimo szczęśliwie przebytych niebezpieczeństw nie ufaliśmy zbytnio swemu szczęściu i byliśmy zawsze gotowi na wszystko i czujni aż do przesady. Nieraz jakiś podejrzany dźwięk przypominający samochód lub niemiecką mowę powodował, że książki z szumem wpadały za szafę, a my uciekaliśmy oknem, zostawiając nauczycielkę, która z powodu tuszy nie mogła skakać przez okno. Czasem robiło się popłoch po prostu dla żartu, a przy tej okazji skracał się często czas trwania lekcji.
Najmilszy czas był jednak po lekcjach.
Cała nasza czwórka, tj. ja, Zosia, Rysiek i Janusz, wychodziła na gazon i wraz inną dzieciarnią zaczynała się bawić lub, co częściej bywało, przycinać sobie, a następnie bić się lub mocować. Szczególnie Janusz był biedny, bo z powodu tuszy nie mógł się szybko ruszać i zawsze go zbiłam, choć był ode mnie starszy.
Na nauce i zabawach czas prędko uciekał i ani się nie spostrzegliśmy, jak nadszedł czas pierwszego egzaminu z trzech przedmiotów. Tydzień przed egzaminem zachorowałam na grypę, lecz szczęśliwie na czas wyzdrowiałam i pojechaliśmy do Puław.
Egzamin wypadł dobrze i wróciliśmy do domu. Po drodze, niedaleko już koło domu, zatrzymali nas partyzanci, którzy szli rozbroić policję i kazali nam czekać aż do odwołania. Ponieważ czas bardzo się dłużył, a nikt nie nadchodził, w końcu zniecierpliwiliśmy się i pojechaliśmy do domu bez pozwolenia.
Drugi egzamin jest dla mnie jeszcze bardziej pamiętny. W dzień przed wyjazdem do Puław dostałam wysokiej gorączki przy zupełnym braku innych objawów choroby. Z emocji nie spałam prawie całą noc, lecz nad ranem gorączka zupełnie opadła i o 5.00 rano pojechaliśmy do Puław. Dzień był szary, z nieba powleczonego ołowianymi chmurami bez przerwy padał deszcz. Po długich trzech godzinach nareszcie dotarliśmy do celu i o 8.00 rozpoczął się egzamin, trwający z małymi przerwami do 5.00 po południu. Przy matematyce, którą zdawaliśmy ostatnią, czarne plamy zaczęły mi latać przed oczyma, ale i to przeszło i o 6.00 zjedliśmy wreszcie u taty obiad – pierwsze jedzenie od 12 godzin. W drodze powrotnej szczęśliwie nic się nam już złego nie przydarzyło i choć przemokliśmy do nitki, nikt z nas nie zachorował.
Czas tajnej nauki, pełen wrażeń i emocji w dzień, a szczególnie w nocy, a także czas beztroskich zabaw koleżeńskich na zawsze pozostanie mi w pamięci.