Regina Jaroszewiczówna
kl. VI
Wisznice, pow. Włodawa, woj. lubelskie
23 czerwca 1946 r.
Przeżycia z czasów okupacji niemieckiej
W 1939 r. wybuchła wojna. Niemcy wkroczyli do Polski. Szli uśmiechnięci, obiecując nam złote góry. Polacy jednak nie słuchali ich. Wiedzieli bowiem, że Niemcy to jest naród mściwy.
Byłam wtedy w Zakopanem. Wszystkich mężczyzn zabrano do wojska. Niemcy wszędzie objęli swoje rządy. Na kolejce linowej, gdzie przed wojną dyrektorem był Polak, bardzo zacny człowiek, teraz objął tam swoją władzę Niemiec. Był to człowiek strasznie mściwy. Gdy człowiek go zobaczył, skóra na człowieku cierpła. Wszystkich Niemców, jakoż i tego, ludzie strasznie nienawidzili.
Po przyjeździe do Wisznic w 1941 r. mamusia zapisała mnie do szkoły. Ponieważ nasza szkoła jest to budynek dwupiętrowy, Niemcy nam ją także zajęli. Zabrali nam wszystkie polskie książki i pisemka. Nie pozwolili nam się uczyć historii i geografii.
W 1944 r. w Wisznicach Niemcy kazali zebrać wszystkich ludzi z okolicznych wiosek. Gdy już wszyscy byli zebrani, jeden Niemiec stanął na podwyższeniu i wygłosił wielką przemowę, której już nie pamiętam. Gdy ją skończył, nadjechały trzy samochody. W każdym samochodzie było po dziesięciu Polaków, wcale niewinnych. Kazali im wysiąść i ustawić się pod ścianą. Związali im ręce i oczy. Zaczęto ich rozstrzeliwać. Ludzie patrzyli na to ze zgrozą, [czując] nienawiść do Niemców.
Niemcy chcieli zagarnąć cały świat. Myśleli, że im to się uda. Zagarnęli już wszystkie kraje zachodnie. Teraz ta wielka armia, jak niegdyś napoleońska, szła na wschód. Gdy doszli do Wołgi, tam [zostali zmuszeni do] odwrotu. Uciekali w popłochu, wszystko zostawiając. Nareszcie 22 lipca 1944 r. wyswobodzili nas od jarzma niemieckiego sprzymierzeńcy ze wschodu i wojska polskie.
Gdy nadchodził front, wyjechaliśmy na kolonię Kreczki. Stamtąd wszystko widziałam. Widziałam, jak samoloty krążyły nad Białą Podlaską i bombardowały ją. Słyszałam huki rzucanych w Białej bomb i kul armatnich rozrywających się w lesie. Widziałam, jak pewnego wieczoru paliły się Wisznice i Horodyszcze. Codziennie widać było łuny palących się w oddali wiosek. To wszystko Niemcy palili. Ten nasz wróg odwieczny niszczył i palił wsie i miasta polskie. Ja się strasznie bałam, a na widok palących się wsi mówiłam sobie: „To wszystko dla dobra Ojczyzny”.
Pewnego razu, gdy poszłam do sąsiadki, a było to 22 lipca 1944 r., ujrzałam żołnierza na koniu zbliżającego się do naszego domu. Za nim jechała bardzo duża liczba żołnierzy. Pobiegłam prędko do domu zobaczyć, co on chce. Był to żołnierz rosyjski. Chciał, aby mamusia dała mu co zjeść. Mamusia dała mu jeść, a on mówi, że Niemcy już daleko od nas, żeby już się nie bać. Po tych słowach, powiedzianych w swoim języku, odjechał.
Wszyscy pojechali zobaczyć, jak przedstawia się sytuacja w Wisznicach. Teraz jesteśmy już wolni. Dostaliśmy jeszcze ziemie na zachodzie po Odrę i Nissę [Nysę]. Uczymy się już wszystkich przedmiotów, bo jesteśmy wolni, a Niemcy oby zginęli na wieki.