ADAM KROKIEWICZ


Imię i nazwisko Adam Marian Antoni Krokiewicz
Imiona rodziców Antoni i Helena Dörfler
Data urodzenia 11 lutego 1890 r., Kraków
Zawód profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Wyznanie rzymskokatolickie
Przynależność państwowa polska
Wykształcenie wyższe

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu profesorskim przy ul. Brzozowej 10. W domu numer 10 i 12 razem ze mną przebywali profesorowie: Bassalik, Szeruda, Zajączkowski, Lencewicz, Batowski, Kotarbiński, Krzyżanowski, Borawski (†), Leśniewski (†), ks. P. Chojnacki i inni oraz [ich rodziny?].

W dniu 1 września 1944 roku między godz. 8.00 a 10.00 wkroczyły od strony ul. Bugaj oddziały niemieckie. Najpierw wyprowadzono ludność z domu przy ul. Brzozowej 12, potem nr 10. Grupy ludności cywilnej doprowadzano na podwórze pałacu Brühla, gdzie doszły dalsze grupy ze Starego Miasta. Eskortę stanowili „Ukraińcy”, widziałem również żołnierzy – Niemców, wyłącznie jednak szeregowców.

Na podwórzu pałacu Brühla widziałem, iż Ukraińcy wybierali z grupy ludności mężczyzn, którym pozwalano iść po wodę, przy czym mężczyźni ci byli obrabowywani przez Ukraińców. W ten sposób jeden z nich zabrał prof. Lencewiczowi zegarek. Na interwencję prof. Lencewicza jakiś oficer niemiecki zrewidował owego Ukraińca, uderzył go po twarzy, a zegarek oddał prof. Lencewiczowi.

Po południu grupę naszą i pozostałą ludność cywilną wyprowadzono z pałacu Brühla w kierunku Woli. Konwój stanowili szeregowcy, przeważnie Ukraińcy. Przy ul. Chłodnej, za kościołem Karola Boromeusza, ten sam Ukrainiec, który na podwórzu pałacu Brühla zabrał prof. Lencewiczowi zegarek, a który był przydzielony do konwoju, zaczął poszukiwać w naszej grupie prof. Lencewicza, którego mimo pewnego przebrania znalazł i wyciągnął wraz z żoną w ruiny. Profesorostwo do naszej grupy nie wrócili ani nie ma wiadomości o nich do tej pory.

Na podwórzu widziałem prof. Batowskiego, który szedł razem z nami. W kościele św. Wojciecha już go nie widziałem. Opowiadała mi natomiast jego żona, iż prof. Batowski, będąc osłabiony skutkiem choroby, upadł po drodze do kościoła, a eskorta dobiła go ciosami karabinów.

W kościele św. Wojciecha pozostaliśmy przez noc, na drugi dzień transportem przewieziono nas do obozu przejściowego w Pruszkowie.

W obozie pruszkowskim w czasie selekcji w 5 baraku zwolniono mnie ze względu na wiek, natomiast ciężko chorą żonę (przysadka mózgowa) i dwoje głuchoniemych dzieci (lat 20 i 13) przeznaczono na wywiezienie do Niemiec.

Udało mi się jednak wbrew zarządzeniu oficera niemieckiego przeprowadzić rodzinę do grupy przeznaczonej na pozostanie w baraku 1 i 2.

Gdy opuszczaliśmy domy Brzozowa nr 10 i 12 oba budynki nie paliły się. Po powrocie do Warszawy zastałem domy wypalone, a cały dobytek i dorobek naukowy został zniszczony.

Zabrać można było tyle, ile udało nam się wynieść w ciągu pięciu minut, które żołnierze niemieccy dali nam na opuszczenie domu.

Na tym protokół zakończono i odczytano.