ZARYSKA

M. Zaryska
II Państwowe Liceum i Gimnazjum
im. Marii Konopnickiej we Włocławku
woj. pomorskie
21 czerwca 1946 r.

Jak uczyłam się w czasie okupacji

Żyrardów. Małe miasto położone 40 km od Warszawy, a mające nie więcej niż 25 tys. mieszkańców, z których 80 proc. przypada na brać robotniczą. Bo trzeba nam wiedzieć, [że] samo miasto jest ośrodkiem fabrycznym, który zatrudnia prawie całą miejscową ludność. I właśnie w tym robotniczym miasteczku, gdzie zdawałoby się kultura stoi na niskim poziomie, jest wręcz na odwrót. Przez cały okres okupacji, mianowicie od 1940 r., w Żyrardowie rozwinięta była sieć tajnych gimnazjum i liceum, a także prywatnego nauczania przedmiotów z zakresu szkoły powszechnej, których to przedmiotów surowo zabroniono nauczać. Były to historia Polski i geografia. To nie jest tak łatwo powiedzieć, zwłaszcza teraz, że nauka w czasie okupacji to nic takiego strasznego. To bardzo poważna [sprawa] i narażająca tak nauczycieli, jak i uczniów na odpowiedzialność przed wrogiem, który chciał, aby naród polski zupełnie zatracił kulturę, a co za tym idzie polskość.

Ja osobiście od 1943 r. korzystałam z nauki [w] tajnym gimnazjum, które obejmowało w [postaci] kompletów całe miasteczko. Dyrektorem naszego gimnazjum i liceum był pan prof. Głąbiński, który sam wykładał nam matematykę. Młodzież ucząca się podzielona była na komplety liczące co najwyżej siedem osób. I tak w roku ubiegłym kompletów klasy trzeciej było aż pięć. Profesorowie względnie profesorki chodzili od kompletu do kompletu przez cały dzień. Trzeba zaznaczyć, że ofiarność polskiego nauczycielstwa w czasie okupacji była bardzo wielka i zasługuje na godną pochwałę i uznanie. Samo nauczanie nastręczało dużych trudności z powodu warunków lokalowych, bo Polacy przeważnie mieli maleńkie mieszkania, gdyż wszystkie największe zajmowali i panoszyli się [w nich] Niemcy. Lekcje odbywały się przeważnie u każdego ucznia czy uczennicy po kolei, codziennie gdzie indziej. U mnie były lekcje dość często, a to z tego względu, że w domu tym nie mieszkał ani nikt podejrzany, ani wrogo nastawiony do potajemnej nauki. Przy dwóch małych stolikach razem zestawionych musiało się pomieścić osiem osób, dla których nie starczało stołków ani krzesełek, i w takim razie musiałam pożyczać od sąsiadów, co stało się niemożliwe wówczas, gdy złamała się ławka mogąca pomieścić cztery osoby. Godzina lekcyjna trwała 45 min i tyle czasu był w mieszkaniu profesor wykładający dany przedmiot. Po upływie tego czasu przychodził drugi profesor czy profesorka i zaczynała się następna lekcja. Zdarzało się, że na mieście było niespokojnie, tzw. łapanka, wówczas ktoś z grona profesorskiego lub z naszego kółka nie przychodził. W takim wypadku po lekcji ktoś z uczniów dowiadywał się o przyczyny [nieobecności] i [upewniał się], czy coś się nie stało, przy czym zawiadamiał profesora, wychowawcę lub innego [nauczyciela]. Sama droga do danego lokalu, gdzie lekcja miała się odbywać, była niebezpieczna, bo żandarmi niemieccy potrafili zatrzymać, gdy zobaczyli książki czy teczkę, a wówczas mogłoby się źle skończyć. Toteż wszelkie książki i zeszyty nosiło się na piersiach, przepasane paskiem, żeby nie wypadły, i szybkim krokiem szło się dalej na lekcję. Z jakim trudem trzeba było się starać, żeby dostać książki potrzebne do nauki. Owszem były, ale bardzo mało [egzemplarzy]. Kilkoro uczniów miało jedną książkę do danego przedmiotu. Podręczniki były [z] przedwojennych wydawnictw. Obowiązywał program sprzed 1940 r. i do niego dostosowana była nauka. Samo społeczeństwo polskie bardzo przychylnie ustosunkowało się do tajnego nauczania. Dowodem tego może być fakt, że gdy żandarmi pojawiali się na danej ulicy, zaraz sąsiedzi zawiadamiali komplet i profesora o niebezpieczeństwie. Wówczas lekcję przerywano, a komplet rozchodził się do domów. Ostatnimi czasy nauka była prowadzona intensywniej, ale tylko cztery dni w tygodniu. Czwartek i sobota na naszym [tajnym] komplecie były wolne. Każdy komplet miał swoje dwa dni wolne. Profesorowie i uczniowie bardzo się z sobą zżyli, stosunek był niezwykle serdeczny. Każde imieniny czy to profesora, czy dyrektora obchodzone były na każdym komplecie bardzo uroczyście. Co roku na koniec urządzany był wieczorek pożegnalny, który u nas najczęściej organizowany był u kolegi Janusza. Na naszym komplecie były cztery dziewczynki i dwóch chłopców. Była [z] nas dobrana szóstka. Komplety przeważnie dobierano tak, że jednakowy poziom umysłowy uczniów był brany pod uwagę. Uczniowie słabsi zebrani byli razem w innej grupie. Nasz komplet był jednym z najmocniejszych. Wiedzieliśmy, z jakim trudem przychodzi nam się uczyć, przeto przykładaliśmy się do nauki z całych sił. Chęć do nauki nas łączyła, czuliśmy jej potrzebę, więc umieliśmy ocenić jej wartość.

Ja osobiście uczyłam się w bardzo ciężkich warunkach, gdyż musiałam pomagać mamusi w sklepie, poza tym zająć się domem, ugotować obiad, odrobić lekcje i iść na te zajęcia.

Lekcje były albo przed [południem], albo po południu, zależnie od planu i okoliczności, jakie się układały. Jednak uczyłam się i w ten sposób przerobiłam klasy pierwszą, drugą [i] trzecią gimnazjum. Teraz jeszcze raz chodzę do trzeciej [klasy], bo w roku ubiegłym nie skończyłam całej, a tu nie mogłam być przyjęta bez egzaminu.

Tak przedstawiała się moja nauka w czasie okupacji niemieckiej.