IRENA PAŃKÓW

Irena Pańków
kl. IV
II Państwowe Liceum i Gimnazjum
im. Marii Konopnickiej we Włocławku
woj. pomorskie
23 czerwca 1946 r.

Jak uczyłam się w czasie okupacji?

W 1939 r. na Polskę napadli Niemcy. W kilka tygodni kraj był przez nich zalany. Po upływie pewnego czasu rozgospodarowali się na dobre. Ich dłoń wcisnęła się wszędzie. Wszystko, co polskie, przeszkadzało im. Przede wszystkim zwrócili całą uwagę na element nauczycielski [i] w ogóle na inteligencję i na młodzież. Oni wiedzieli, że tych pierwszych jako jedynych krzewicieli oświaty muszą wytępić i całkowicie zniszczyć, gdyż w przeciwnym razie [ci ludzie] uświadomią społeczeństwo polskie, nauczą młodzież, jak żyć dla kraju i umierać, i pobudzą, prędzej lub później, do akcji zbrojnej skierowanej przeciwko okupantowi. Naród polski z początku popadł w apatię i w stan jakby odrętwienia, lecz rychło otrząsnął się i stanął na wysokości zadania, gdyż zrozumiał, co trzeba robić, by nie wynarodowić się i nie zginąć na zawsze.

Przez cały czas okupacji niemieckiej przebywałam w Fabiankach. Był to okres, który wspominam z nienawiścią prawie, ale czynię to bardzo często. Tyle tam przeżyłam, tyle doznałam upokorzeń na każdym kroku ze strony okupanta, że chwil tam spędzonych nie zapomnę nigdy, gdyż zbyt głęboko wryły się w moją duszę.

Nigdy podczas wojny nie uczyłam się systematycznie. Robiłam to tylko dorywczo i najczęściej późnym wieczorem lub nawet nocą. Różne były przyczyny ku temu. Przede wszystkim strach przed Niemcami, którzy kilka razy na dzień wpadali do naszego mieszkania. Poza tym nie wolno było mieć – pod karą śmierci – polskich książek (przynajmniej było tak w pow. lipnowskim) i nie miałam [też zbyt dużo] czasu. Dopiero ok. godz. 1.00 w nocy, gdy cała wioska pogrążona była w głębokim śnie, wyciągałam z ukrycia potrzebne podręczniki i przy nikłym świetle łojówki wchłaniałam po prostu wiedzę. Często dopiero szary świt poranka odrywał mnie od pracy. Kładłam się na dwie–trzy godziny spać i wstawałam znowu, by wrócić do twardej rzeczywistości. Już od 11 roku życia musiałam pracować u Niemców i często do domu wracałam dopiero wieczorem i tak zmęczona, że nie byłam zdolna do niczego. W nauce pomagała mi na początku mamusia. Później jednak, gdy zaczęła pracować, to byłam zdana prawie całkowicie na własne siły, gdyż przychodziła najczęściej późną nocą, a nawet nad ranem, więc nie miała ani czasu, ani ochoty zajmować się czymkolwiek. Trudniejsze rzeczy, których sama nie mogłam zrozumieć, tłumaczyła mi w niedzielę, ale i te miała najczęściej zajęte. W tych trudnych warunkach, często z kilkutygodniowymi przerwami, przerobiłam kurs piątego i szóstego oddziału szkoły powszechnej i pierwszej klasy gimnazjalnej. Przerwy te spowodowane były brakiem podręczników lub wzmożonymi rewizjami w domach itp. Najwięcej jednak uczyłam się w niedzielę. Wdrapywałam się wtedy, narażając się na złamanie karku, na zasnuty pajęczynami stryszek i uczyłam się gramatyki łacińskiej, która mi wcale nie chciała wchodzić do głowy.

Najtrudniejszą jednak do zwalczenia przeszkodą był ogólny brak podręczników. Często trzeba było iść wieczorem parę kilometrów, by pożyczyć na jakiś czas potrzebną w danej chwili książkę. Z tego to właśnie powodu uczyłam się okresami, tzn. jeden przedmiot miałam w robocie przez kilka tygodni, dopóki mi się nie znudził. Wtedy uczyłam się jakiegoś innego i tak szło aż do skutku. Chociaż młodzież na naszym terenie nie była zupełnie zorganizowana, to jednak pomagaliśmy sobie nawzajem. Pożyczaliśmy sobie książki, często jedno drugiemu wytłumaczyło jakąś trudniejszą rzecz.

Chociaż podczas wojny znajdowałam się w bardzo trudnych warunkach, to jednak każdą wolną chwilę, nawet ze szkodą dla zdrowia, spędzałam nad książką. Uczyłam się, nie jak teraz, dla stopnia, lecz z miłości ku wiedzy, która roztaczała przed moimi oczyma coraz to nowe horyzonty i odrywała, choć na moment, od przykrej rzeczywistości i tragizmu chwili.