JERZY CEGIEŁKO

Jerzy Cegiełko
kl. VII
Szkoła Powszechna nr 1 w Łukowie
Łuków, 29 czerwca 1946 r.

Najazd Niemców na Polskę w 1939 r.

Jest piękna polska jesień. Słoneczny dzień wrześniowy. Można jednak zauważyć jakiś dziwny nastrój. Ludzie coś radzą i widać, że są zaniepokojeni. Nic dziwnego – wojna. Na sam dźwięk tego wyrazu ogarnia człowieka jakaś trwoga. Wszędzie wre gorączkowa praca. Jakieś przygotowania, kopanie schronów, chowanie różnych rzeczy. Niektórzy opuszczają miasto i wraz ze swym dobytkiem uchodzą na dalsze wioski. Matki żegnają z płaczem swych synów, którzy spieszą do szeregu.

Nagle z daleka daje się słyszeć głuchy pomruk samolotów. Jest ich widocznie dużo. Może to nasze? Nie. Każdy wyczuwa zbliżające się niebezpieczeństwo. Już są blisko. Suną powoli po niebie, wydając groźny jęk. Wreszcie powietrzem wstrząsnął silny huk. To pierwsza bomba upadła na ziemię. Za nią posypały się następne. Wszystko teraz zmieszało się razem: huk bomb, kurz, dym, wystrzały z dział i karabinów, krzyki i nawoływania przerażonych ludzi. Zapanował wielki popłoch. Ludzie biegają z miejsca na miejsce, nie mogąc znaleźć odpowiedniego schronienia. Każdy rzuca wszystko i ucieka, sam nie wie dokąd. Rolnik pracujący na polu porzucił konia, który wraz z pługiem pędzi jak szalony. Dalej koń ucieka, ciągnąc za sobą kawałek wozu, a na pastwisku ryczy żałośnie bydło, czując trwogę. Ogólny popłoch udzielił się wszystkim. Krzyk, bieganie, wrzawa i jeszcze do tego te huki wybuchających bomb. Ludzie na chwilę stracili nadzieję, że ten straszny wróg zostanie kiedyś pokonany.

Wreszcie ucichło. Niemcy, wyrzuciwszy wszystkie bomby, zaprzestali piekielnej muzyki. Samoloty odlatują, pozostawiając po sobie gruzy i masy trupów. Ludzie powoli wychodzą ze swych kryjówek, idą patrzeć, czy też Niemcy dużo rozbili domów i ile ofiar jest w ludziach. Zabitych jest dość dużo. Teraz naprawdę ludzie widzą, że szwab nie żartuje. Na każdej twarzy widać przerażenie, rozpacz i dziką nienawiść, bo w wielu rodzinach opłakują kogoś, kto padł ofiarą podczas bombardowania.

Nadeszła noc. Jest cisza, lecz nie potrwa ona długo, gdyż dzień przyniesie znów to samo. Wśród ciemności nocnej przebija się blask łuny odbijającej się na niebie. Oto polskie miasta i wioski dopalają się. A wkrótce Niemcy, witani pogardą i nienawiścią, wpadną na swych czołgach i samochodach i rozpoczną swą gospodarkę w naszym kraju. Patrząc na nich, ma się wrażenie, że to banda rabusiów, która wtargnęła przemocą do cudzej własności i rządzi się, jak u siebie.

Zaraz w pierwszych dniach zyskali właściwą opinię, przeprowadzając karną ekspedycję w naszym mieście. Rozpoczęli swą krwawą robotę, paląc i bijąc, kogo [mieli] pod ręką – niech polski naród na „bohaterów” niemieckich nie śmie podnosić ręki. To nauczka, aby nikt nie stawił Niemcom żadnego oporu, lecz pogodził się z losem. Po karnej ekspedycji nienawiść do Niemców stała się jeszcze większa, tym bardziej, że Polacy czuli się na razie bezsilni, gdyż nie mogli liczyć na niczyją pomoc. Sami na razie byli bezsilni, bo chociaż krótko trwała wojna, zniszczyła wszystkie nasze siły. Pobity żołnierz wracał zrozpaczony do domu lub pędzony przez Niemców szedł do obozów na poniewierkę.

Niemcy, zagospodarowawszy się w naszym kraju na dobre, starali się wprowadzić „kulturę zachodnią”. A więc: każdy musi pracować, bo jak nie, to dają mu pracę, wywożąc w głąb Niemiec. Widać, jak dbają o Polaków.

Polacy nie mogą spokojnie usiedzieć, coraz [to] spłatają Niemcom jakiegoś „szpasa”. Często słychać, jak jakiś pociąg niemiecki wyleciał w powietrze albo jakiś Niemiec padł na ulicy, nie wiadomo od kogo. Niemcy teraz prawie oszaleli. Masowe aresztowania, rozstrzeliwania, ale i to niewiele pomaga. Polacy nie zważają na wielkie ofiary, byleby dokuczyć podłym bandytom. Wszystkie więzienia już zapełnione. Tysiące ludzi ginie dziennie w Oświęcimiu, [na] Majdanku i [w] innych więzieniach. Niemcy znęcają się nad ludnością z największym okrucieństwem. Zanim kogoś zabiją, to musi on przejść wielkie męki, których [zadawanie] sprawia Niemcom przyjemność. Ginie polski naród tylko dlatego, że przywykł do niewoli.

Lecz z każdym dniem w serca Polaków wstępuje większa otucha. Coraz śmielsze [są] wystąpienia „leśnych”. Nawet na [twarzach] Niemców widać już przygnębienie. Nie są już tacy pewni zwycięstwa. Na wschodzie spotkali silniejszego od siebie, który ich bije bez litości, pędząc do Niemiec. A tam bomby, u nas – partyzanci, a na wschodzie – katiusze. Co teraz zrobi, jak teraz ma kapitulować taki niezwyciężony naród, który marzył o podbiciu całego świata? Bardzo mu jest przykro, ale musi. Wycofuje się więc szybko, lecz żałuje, [że] Polskę [musi] opuścić, dlatego uchodząc, niszczy i pali wszystko, co się da.

Wkrótce wjechały witane z radością polskie wojska z Armią Czerwoną. Po tylu latach niewoli zobaczyliśmy wreszcie polskiego żołnierza.