KAROL CIEŚLAK

Karol Cieślak
kl. VII
Szkoła Powszechna nr 1 w Łukowie
Łuków, 25 czerwca 1946 r.

Najazd Niemców na Polskę w 1939 r.

Jest piękny jesienny dzień. Na ulicach pełno ludzi przerażonych, z walizkami w rękach. Wszyscy ciągną do pobliskiej wioski lub do schronu z okrzykiem trwogi: „Niemcy nadchodzą!”. Ulice powoli pustoszeją, krzyki cichną, słychać tylko groźny pomruk niemieckich samolotów. Już nadleciały.

Wtem ryknęła pierwsza bomba, a za nią druga i trzecia. Podniosły się tumany kurzu, powstał popłoch. Wszystko czuje grozę. Bydło, rycząc, pędzi co sił do obór, na polu widać robotnika, który porzucił konia, kryje się, a koń, ryjąc ziemię ciągnącym pługiem, ucieka przed wielkim niebezpieczeństwem. Ulicą galopuje koń bez furmana. Całe miasto stoi w płomieniach, ogarnięte grozą i lękiem. Ziemia cała drży od wybuchających bomb i walących się kamienic. Przez łuny pożarów i dymu przecinają się serie strzałów z karabinów maszynowych. Ale Niemcy nie przestają [grać] tej piekielnej muzyki.

Nadeszła noc. Teraz ucichło, a miasto wciąż stoi w płomieniach. Ludzie ocaleni i odważniejsi wychodzą ze schronów zobaczyć, co się dzieje, czy już weszli Niemcy. Ulicami przebiegają jakieś cienie z przedmiotami w rękach. To oni. Słychać pojedyncze strzały, ludzie spiesznie kryją się, a tu masz, już nadchodzą. Słychać straszny jęk. Wtem rozegrało się piekło, już nie słychać jęku rannych i konających, tylko warkot niemieckich samolotów i ogłuszający huk bomb. Trwało tak do świtu.

Teraz wchodzą pierwsze patrole niemieckie z grozą i nienawiścią, jak szatani. Nad miastem unosi się dym. Żołnierzy polskich już w mieście nie ma, są tylko trupy. Na ulicy nie ma nikogo, tylko patrole niemieckie. Wtem zaczyna dudnić ziemia. To Niemcy wjeżdżają na swych czołgach, witani nienawiścią. Wjeżdżają wesoło, uśmiechnięci, że zwyciężyli. Na czołgach powiewają [flagi z] zębatymi swastykami i czarnymi orłami. Za czołgami jedzie kawaleria i piechota.

Ludzie głodni i zmęczeni wychodzą ze schronów. Niemcy, spostrzegłszy to, wyciągali ludzi z kryjówek, goniąc ich przed sobą w nieznanym kierunku. Ile to zostało zabitych kolbami karabinów, ile to skonało śmiercią męczeńską. Tak mścili się na bezbronnej ludności.

Przyjechała karna ekspedycja. Dzieje się teraz jak w piekle, aresztują księży, nauczycieli i innych ludzi. Ludność miasta, tak głodująca przez bombardowanie, teraz jeszcze nie ma spokoju. Kto wyrwał się z tego piekła, ocalał. Działo się tak w pierwszych dniach, potem się uspokoiło. Ludzie wrócili do swych gruzów, na których stawiali nowe domy.

Teraz Niemcy zaczęli powoli ludzi aresztować. Niektórzy ludzie zapisywali się na folksdojczów i wydawali tajne organizacje. Niemcy zaczęli coraz więcej ludzi aresztować i wywozić na Majdanek, gdzie mordowano.

Niektórzy tworzyli tajne organizacje, by oswobodzić Ojczyznę, ale byli szpicle, którzy wydawali tych ludzi Niemcom. Niektórzy tworzyli oddziały partyzanckie, wspólnymi siłami wzniecali powstania. Szpiclów było dużo, a przeważnie w szkołach. Nie wolno było nauczycielom uczyć geografii, historii polskiej, ale my, polskie dzieci, uczyliśmy się skrycie. Nauczycieli, którzy uczyli geografii i historii polskiej, było coraz mniej. Książek w szkole i w domu mieć nie wolno było, z książek nie wolno było się uczyć, uczyliśmy się z tzw. „Sterów”, bo książki były palone przez Niemców.

Jeździli [oni] po wsiach, wyznaczali kontyngent, a [jeśli] ktoś nie odstawił na czas lub [oddał] mniej, niż oni nakazali, [to Niemcy] za parę dni wpadali znienacka do wsi, przeważnie w nocy, i wyciągali ludzi z łóżek – półśpiących, półnagich – i na samochód wpychali przy pomocy kolb karabinowych, a kto się opierał, [tego] stawiali byle gdzie i bez pardonu zabijali. Potem wywozili [ludzi] do miejskiego aresztu, a po kilku dniach wzywali na Majdanek lub do innych katowni. A gdy zawieźli człowieka, gdzie chcieli, tam przy pomocy bicia i innych męczarni wymuszali na nim, żeby na kogoś rzucił jakąś potwarz i żeby wymyślił na niego jakieś przestępstwo. W ten sposób od jednego do drugiego coraz więcej osób wywozili.

Lecz zaczął nadchodzić kres tego wszystkiego. Zaczęły tworzyć się większe oddziały Armii Ludowej, które zdobywały broń w walce z wrogiem. Oddziały te czuły się coraz swobodniej we własnym kraju, chociaż byliśmy pod panowaniem ciężkiej łapy odwiecznego wroga naszej Ojczyzny. Coraz częściej było słychać o napadach na jednostki wojska niemieckiego. Coraz częściej było słychać o wysadzeniu w powietrze niemieckich transportów wojskowych.

Coraz głośniej mówiono o uwolnieniu ludzi z aresztów przez członków Armii Ludowej. Coraz więcej tworzonych było oddziałów partyzanckich. Aż wreszcie nadszedł kres tych zbrodni. [Niemcy] opuścili Polskę, pozostawiając tylko gruzy i masy trupów.