STEFANIA WRÓBLEWSKA

Stefania Wróblewska
kl. VII
Zwierzyniec, 18 czerwca 1946 r.

Moje przeżycia z czasów okupacji niemieckiej

Pewnego dnia ślicznie wschodziło słońce, a blaski – słabe jeszcze – rozlały się po błękicie. Powietrze napełniła woń kwiatów i ziół, cisza rozpostarła swe skrzydła nad światem.

Dnia tego ok. południa wielką ciszę, jaka panowała, przeszywały jakieś dziwne strzały. Raptownie zwiększały się one, w godzinę potem utworzył się wielki bój. Sąsiad zachodni wycofywał się, lecz drogę przestrzelił mu nieprzyjaciel. Toczyła się wielka bitwa.

Na widok szalejącej już bitwy ludzie zaczęli się kryć. W wielkiej ulewie kul zrobił się zamęt i ruch na ulicach, każdy uciekał, gdzie mógł. Ja, mamusia i moje rodzeństwo zdążyliśmy uciec nad rzekę Wieprz i tam zatrzymaliśmy się. Powoli nadchodził wieczór, widać było wielkie łuny pożarów, które zalały cały Zwierzyniec. Oprócz jęków i modłów, które rozlegały się dookoła, słychać było głośne i straszne wystrzały. Lud, który pokornie błagał o przemienienie, spoglądał w górę i skrucha zalała ich serca, gdy patrzyli na rozszerzającą się łunę, na żołnierzy, którzy szli po jednej i drugiej stronie rzeki, ranni i głodni, nie mając czasu nawet na spoczynek.

Nad ranem widać było promyki słoneczne, które przedzierały się przez chmury i kłęby czarnego dymu. Bój ucichł, lecz ciszę przeszywały trzaski i huki walących się zgliszcz, którymi był otoczony Zwierzyniec.

Rano, kiedy słońce już dobrze grzało, słychać było wzdychania i radosny płacz, że wreszcie doczekaliśmy wolności, że spadły te kajdany, którymi była opasana cała Polska.