Ryszard Tyburski
kl. IV
Publiczna Szkoła Powszechna w Smardzewie
gm. Radzanów
Chwila dla mnie najbardziej pamiętna z okupacji
Godzina 5.00 rano, przez sen słyszę, jak matka przy świetle małej lampki nastawia kartofle dla świń i śpiewa sobie cichym głosem godzinki. Tak mi dobrze było pod kraciastą pierzyną, że w żaden sposób nie chciałem otworzyć oczu. Cisza była dokoła.
Nagle słyszymy ciężkie człapanie w błocie, trzask otwieranych drzwi i w mieszkaniu przed matką staje dwóch Niemców o wstrętnych, opasłych twarzach. Mówią do matki ostro: „Godzina nie ma nikt”. Słowa te pamiętam do dzisiejszego dnia. Za nimi wszedł sołtys i wytłumaczył, że za godzinę wszyscy muszą się usunąć z naszej wsi. Cały Smardzew wysiedlają. Kto zostanie, to go zabiją i wszystkie chałupy spalą.
Nie pamiętam, czy na jakim pogrzebie słyszałem więcej płaczu, krzyku i lamentu. Ojciec ociężale wstał z łóżka. Nakładając spodnie, pchał obie nogi w jedną nogawicę, potem szukał kaftana, który już dawno włożył. A ja choć raz leżałem spokojnie, zapomniany.
Nagle matka przypomniała sobie o mnie, z krzykiem ściągnęła kraciastą pierzynę i kazała mi uciekać z krowami do Błeszna, bo Niemcy już je zabierali. Ubrałem się prędko, złapałem skórkę zeschłego chleba i bat. Na podwórku stały tuż za stodołą nasze krowy, jak na złość wiatr z deszczem zacinał prosto w oczy, a nogi wpadały w jesienne błoto. Ciemno jeszcze było, jak gnałem nasze dwie krowy prosto przed siebie, a ze wsi słyszałem płacz, krzyk i wielki ruch.
To był początek naszej wędrówki, która potem trwała dwa lata, a Niemcy przeganiali nas od wsi do wsi, przeglądali inwentarz i coraz więcej nas okradali. Ciężkie i smutne było nasze życie bez swojego mieszkania i łóżka z kraciastą pierzyną.