ZBIGNIEW KRZYSZTAN

Zbigniew Krzysztan
kl. VI
Horodło, 17 czerwca 1946 r.

Najsmutniejszy dzień w moim życiu

Już od kilku dni nie było tak jak zawsze. Jacyś nieznajomi cywilni, niby wojskowi, chodzili, jeździli na rowerach i pisali jakieś znaki [to] na domach, to po drzewach rosnących przy drogach. Nocami były częste pożary, zabójstwa, rabunki. Wszystko przedstawiało się dziwnie i strasznie. Jedni mówili tak, drudzy inaczej, ale naprawdę nikt nie wiedział, co się szykuje.

Aż pewnego dnia rano zaczęli chodzić od domu do domu jacyś [ludzie] z karabinami i zabierali wszystkich, kto tylko był w domu. Jak zobaczyłem to zabieranie ludzi, zacząłem uciekać w pole, lecz wybiegłem za stodołę, a tu tuż koło stodoły, przez pola, idą tyralierką chłopi. Niewiele myśląc, wróciłem się co prędzej i schowałem do schronu, który już był przyszykowany od dawna.

Posiedziałem tam jakieś pół godziny. Cichutko, nawet pies nie szczeknie – więc wyszedłem ostrożnie i zacząłem się rozglądać. Było cicho, tylko skowronki ćwierkały wesoło w rannych promieniach słońca. Ale wyszedłem za sadek i zaraz zobaczyłem dalej na kolonii idących po polach jakichś chłopów. Więc siadłem sobie i myślałem, co to może być.

Naraz patrzę – wychodzi kilku chłopów zza stodoły sąsiada i idą wprost do mnie. Pomyślałem: już mnie zobaczyli. Ale zaraz skoczyłem w żywopłot grabowy, który był dookoła sadu, i położyłem się pod jego rozłożyste gałęzie. Ci przyszli do kopic koniczyny, które stały koło płotu, i zaczęli kłuć bagnetami i szukać, czy kto nie jest schowany. Po chwili zaczęło nadchodzić ich coraz więcej. Naraz słyszę płacz, krzyk, a wtem zagrały karabiny maszynowe i ręczne, zaczęły się rwać granaty i tylko jeden szum, jęk zmieszał się z powietrzem.

Teraz dopiero domyśliłem się, że to Ukraińcy, czyli – jak ich nazywali – ryzuny, zebrali Polaków i zaczęli bić i mordować. I właśnie zebrali wszystkich Polaków z tej kolonii i przyprowadzili na podwórze do mojego stryjka, u którego ja wówczas byłem, i tam zaczęli bić i mordować.

Po kilku minutach ustała strzelanina, słychać było tylko jęczenie jakiegoś niedobitka lub rannego i głośne rozmowy ryzunów.

Tegoż dnia był pogrom na Polakach nie tylko na tej kolonii, lecz na prawie całym Wołyniu. Nie było tylko w miastach, lecz trudno było się dostać do miasta, bo straże ukraińskie pilnowały wszędzie.

Ja zostałem jeden z całej rodziny i z wielkim trudem po kilku dniach jakoś dostałem się do Włodzimierza.