JAN KOZICKI

Jan Kozicki
kl. VI
Trzeszczany, 1946 r.

Moje przeżycia wojenne

Rok 1939

Kiedy rozpoczęła się wojna polsko-niemiecka byłem jeszcze mały, bo miałem zaledwie sześć lat. Wszędzie ruch był wielki. Ziemia trzęsła się od strzałów armatnich. W powietrzu latały niemieckie samoloty, burcząc groźnie. Pasąc krowy, wsłuchiwałem się we wszystko, choć niewiele rozumiałem, co to znaczy.

Po kilku tygodniach Polska zalana była przez wrogów. Niemcy dumnie wkraczali na zagarnięte ziemie. Wojsko polskie rozproszyło się lub uciekło za granicę. Polska stała się łupem wroga. Zaczęła się pięcioletnia okupacja niemiecka. Choć państwo polskie przestało istnieć, jednak nie przestał istnieć naród polski.

Wysiedlenie

Ciężkie były czasy dla Polski pod jarzmem niemieckim. Wróg, zagospodarowawszy się w Polsce, zaczął obmyślać różne katusze dla narodu polskiego, chcąc zetrzeć w ten sposób ducha polskiego. Zawiódł się nieborak. Naród polski, pamiętając tamtą niewolę, powstania i męki, jakie cierpiała [ojczyzna], dlaczego by teraz się miał ugiąć.

Pierwszym takim wymysłem hitlerowskim było wysiedlenie. Był to straszny wymysł najeźdźcy. Kiedy mróz styczniowy dosięgał najwyższego stopnia, kiedy mroźne zawieje okrywały świat, [tak] że nie było można nosa wysadzić, tę to porę Niemcy wyznaczyli na wysiedlenie. Okrążali wioski całe i wyganiali ludzi z domów jak psów. Może myślicie, że przesadzali ich w inne miejsca, ale gdzie tam. Wszystkich gnano za „druty”. Jedno tylko było ocalenie od „drutów”, mianowicie przejście na Ukraińca lub volksdeutscha. Polacy byli silnej woli. Niektórzy woleli przekabacić się na Ukraińca lub volksdeutscha – ci ludzie naznaczeni są po prostu błotem, które nigdy zetrzeć się nie da.

W czasie wysiedlenia rodzice moi nie uciekali nigdzie, gdyż mieszkamy daleko ode wsi i pod samym lasem. Nie tylko nie uciekaliśmy z domu, ale jeszcze kilka rodzin przyjęliśmy do siebie. Teraz było nas na nasz ciasny dom dużo, bo przeszło 20 dusz. Spaliśmy na kufrach, skrzyniach, na podłodze – gdzie się dało. Zaduch był wielki. Choć w Polsce był wielki smutek, ja jednak nie bardzo się smuciłem, gdyż miałem kolegów pod dostatkiem, których wpierw tak łaknąłem. Nie mogąc usiedzieć w domu, w którym było strasznie duszno i cała kapela małych dzieci grała bez przerwy, zabieraliśmy się na dwór, gdzie bawiliśmy się do wieczora. Kiedy na dworze była zadymka, to szliśmy do stodoły, gdzie nurkowaliśmy wesoło. I tak czas zeszedł do wiosny, gdy Niemiec skończył z wysiedleniem i nasi goście odjechali do swoich domów, a ja zostałem samotny.

Bitwa z partyzantami

W niedzielę jak zwykle poszedłem do kościoła. Po powrocie z kościoła poszedłem z bratem na maliny. Było bardzo gorąco. Słońce paliło niemiłosiernie. Lekki wietrzyk chłodził nieco spiekotę dnia. W lesie malin było w bród. Wkrótce półlitrowe garnki napełniły się po wierzch.

Nagle usłyszeliśmy przeciągły gwizd. Poznałem, że to tatuś gwizdał. Zrozumiałem, że nas czegoś woła, ale czego, to sobie wytłumaczyć nie mogłem. Nawet byłem trochę zły na tatusia, dlaczego przerwał nam rwanie malin. Kiedy wyszliśmy na brzeg [lasu], zobaczyłem, że ludzie, którzy szli z sumy, szli prędzej niż zwykle. Wtedy zrozumiałem, że musiało się coś stać, o co na owe czasy było nietrudno.

Kiedy doszliśmy do domu, tatuś zaczął opowiadać nam, że we wsi [jest] dużo Niemców i że mają zamiar otoczyć las, w którym jest dużo sowieckich partyzantów. Na wspomnienie o Niemcach w sercu zebrała mi się wielka złość na tych tyranów. Jakkolwiek Niemcy gospodarzyli w Polsce już czwarty rok, ja ani rusz nie mogłem się do nich przyzwyczaić.

Wysłuchawszy opowiadania, wyszedłem przed dom i oczekiwałem, czy lada chwila nie wynurzy się groźna twarz hitlerowca. Jakoś nie dali na siebie długo czekać. Zza pobliskiego pagórka wysunął się długi wąż żołnierzy, ale zamiast groźnej twarzy Niemca zobaczyłem dużą, kędzierzawą głowę i łagodny wyraz twarzy. Byli to ormianie, Niemcy wzięli ich do niewoli. Podpisali się jako niemieccy poddani. Szli teraz bić się z sowieckimi partyzantami.

Teraz całą obławą szli przez zboża. Kiedy podeszli bliżej lasu, porozstawiali się po zbożach. Zaraz od początku zaczęli strzelać w las, ale nikt im nie odpowiadał. Temu wszystkiemu przypatrywałem się przez szparę w stodole. Ale niedługo mogłem próżnować. Ormianie kazali mi nosić wodę. Studnia nasza jest koło łąki i spory kawał od domu. Choć trochę się bałem, musiałem jednak nosić. Dom nasz przepełniony był czarnymi ormianami i ich manatkami. Mamusia musiała gotować różne produkty.

Tymczasem uwolniony trochę od noszenia wody pobiegłem do stodoły i znowu przypatrywałem się tej strzelaninie. Nagle gruchnęła gęsta salwa karabinów maszynowych. Czym prędzej oderwałem nos od szpary i schowałem się w najciemniejszy kąt stodoły. Ormianie, posłyszawszy gęste strzały, wybiegli z domu i rozbiegli się po polach. Rozpoczęła się tęga walka. Po chwili strzelanie ustawało. Tak było aż do wieczora.

Wieczorem strzały umilkły prawie zupełnie. Ja z tatusiem i bratem poszedłem spać do stodoły. Przebudziłem się, gdy słońce było już wysoko. Przetarłem oczy i poszedłem zobaczyć, czy jeszcze jest wojsko. Żołnierze nie myśleli jeszcze odchodzić. Rozpoczęła się znowu strzelanina, na którą nikt nie odpowiadał. Znowu dzień szedł tym samym trybem. Nosiłem wodę i przyglądałem się wszystkiemu.

Nad wieczorem usłyszałem rozdzierający krzyk od strony lasu. Zaciekawiony, co [to] mogło być, zapytałem jednego ormianina, co to miało znaczyć. Ormianin odpowiedział mi, że z lasu wyszło troje ludzi i że w tej samej chwili przyszedł patrol niemiecki i ich rozstrzelano. Nic na to nie odpowiedziałem, tylko zacisnąłem pięści i odszedłem.

Nagle zagrała trąbka do odwrotu. Wszystko, co żyło, zerwało się i pobiegło zbierać się na odmarsz. W końcu długa kolumna zebrała się i odeszła do wsi. Jak się później dowiedziałem, partyzantka sowiecka, która tu była, przedarła się przez niemiecką placówkę i uciekła.

Noc przeszła spokojnie. Wstałem bardzo rano. Pierwszą moją myślą było zobaczyć, co to za ludzie są rozstrzelani. Powiedziałem to tatusiowi. Chwilę później szliśmy już we trzech. Za krótką chwilę byliśmy już koło lasu. Straszny naszym oczom przedstawił się widok. Na środku drogi leżał mężczyzna z rozwaloną czaszką. Dalej, na burcie, leżała kobieta z dzieckiem. W rowie leżał drugi mężczyzna. Nie mogłem tu długo stać i czym prędzej odszedłem od tego miejsca. Jak się okazało, była to rodzina Koronów, którzy z sąsiedniej wioski szli do kościoła.

Ukraińcy

Było zimowe popołudnie. Mróz był ostry. Cały ranek padał śnieg. Pod wieczór jakoś ustał. Nawet wiatr, który dął z taką gwałtownością, teraz zaczynał słabnąć. Siedziałem teraz jak zwykle przy stole i czytałem bardzo zajmującą powieść, kiedy nagle przybiegł do nas jedyny sąsiad, Gałka, ze swoją rodziną. Gałka był to człowiek bardzo strachliwy. Za jakimkolwiek strzałem uciekał do nas. Lecz teraz, zdaje się, zobaczył coś groźnego. Zaraz na wstępie zaczął opowiadać tatusiowi, że jechała fura pełna Ukraińców. Niewiele interesowałem się tymi Ukraińcami, o których Gałka opowiadał, gdyż myślałem, że to zwykłe przesądy.

Naraz znów przybiega Gałka i mówi, że Ukraińcy wracają z powrotem. Zaczęliśmy w pośpiechu wiązać tłumoki. Tymczasem wóz przybliżał się coraz bardziej. Można było rozróżnić lufy karabinów. Kiedy już wszystko było spakowane, zaczęliśmy uciekać przez pola. Gałka uciekał pierwszy. Wtem kilka strzałów rozdarło powietrze. Byliśmy pewni, że to w nas strzelają. Na szczęście oni nie mieli zamiaru w nas strzelać, tylko w zająca. Chcąc sprawdzić swoją celność, wystrzelili do niego. Tymczasem Gałka, słysząc strzały, [myślał], że to mordują jego rodzinę. Zaczął biec po całej wsi, krzycząc, że jego rodzina wymordowana. Na wsi i na kolonii popłoch był wielki. Ludzie w panicznym strachu uciekli do dworu.

Późnym wieczorem wracaliśmy do domu. Po bezsennej nocy zajaśniał ranek. Gałka wrócił do domu dopiero na następny dzień. Jak się później okazało, tymi Ukraińcami była polska partyzantka. Z Gałki później jeszcze długo się śmiali, że tak dał się nastraszyć.

Druga bitwa z partyzantką

Dochodziły Święta Wielkanocne. W Wielką Sobotę [poszedłem do kościoła, by] święcić pokarmy. Na drugi dzień, tj. na Wielkanoc, poszedłem na rezurekcję. Po powrocie z rezurekcji poszedłem do łóżka spać. Nagle tatuś szarpnął mnie za ramię. Przebudziłem się i spytałem, co takiego. Tatuś zaczął mówić, że Niemcy biją się z sowiecką partyzantką i że spod lasu musimy uciekać. Teraz dopiero posłyszałem gęste strzały z karabinów maszynowych. Zerwałem się i wybiegłem na dwór. Zaczęliśmy na wóz pakować tłumoki. W krótkim czasie wszystko było gotowe. Wkrótce wyruszyliśmy do wsi. W domu została jeszcze mamusia i babcia.

Nagle zobaczyliśmy dym. To Niemcy podpalili kolonię Mikołajówka. Kiedy wyjechaliśmy na górę, kule przelatywały tak gęsto, że głowę schowałem pod słomę. Nareszcie dotarliśmy do wsi. Tymczasem walka nie ustawała, przeciwnie, była coraz bardziej zacięta. Karabiny maszynowe strzelały bez przerwy. Wkrótce potem Niemcy zaczęli strzelać z dział. Taka kawalkada trwała całą noc i drugi dzień. Tymczasem Niemcy, dostawszy porządnie w skórę od partyzantki sowieckiej, cofnęli się do wsi. Wieczorem partyzantka wyszła z lasu, poszła dalej, zostawiając Niemcom na pamiątkę przeszło 60 trupów. Na drugi dzień z tatusiem i bratem wróciliśmy do domu.

Bitwa z Ukraińcami

W niedzielę po przyjściu z kościoła wziąłem książkę, położyłem się na trawie pod lipą i zacząłem czytać. Nie przeczytałem jeszcze kartki, kiedy usłyszałem kroki. Podniosłem głowę i ujrzałem kilku polskich partyzantów, którzy szli przez zboże. Wkrótce zaczęli rozmawiać z tatusiem. Mówili, że w sąsiedniej wiosce Łuszczów są Ukraińcy. Napadli na folwark Zofin i zabili starego Staszewskiego. Staszewski był gajowym. Zawsze w zimie, gdy było zimno, chodził do nas i przesiadywał długie godziny, toteż ta wiadomość zasmuciła tatusia.

Nagle zagrał ciężki karabin maszynowy, a za nim krótkie salwy karabinów lekkich. Partyzanci zerwali się jak oparzeni. Później zaczęli strzelać z lekkich armatek. Pola zaroiły się od polskich partyzantów. Wreszcie zawrzała sroga bitwa. Ukraińcy za wszelką cenę chcieli zdobyć folwarczek Zofin. Gdyby zdobyli ten folwark, mieliby otwartą drogę na dwór Chyżowice. Jednak Polacy nie oddali folwarku. Pociski coraz gęściej się rozrywały, a niektóre nawet koło naszych budynków. Nad wieczorem Ukraińcy odstąpili, zostawiając sześciu zabitych.

Pacyfikacja

Niemcy przegrali wojnę ze Wschodem. Po klęsce pod Stalingradem wycofywali się na łeb, [na szyję]. Ale postanowili zemścić się na Polakach. Tą zemstą była właśnie pacyfikacja. Zebrawszy kilka tysięcy wojska, czołgów, puścili się niszczyć i rabować ziemię polską. Przede wszystkim chcieli zniszczyć młodzież polską. W tej robocie pomagali im Ukraińcy. Był to ostatni wysiłek najeźdźcy.

Było to w czwartek. Jak zwykle rano powracaliśmy od Szukałów z noclegu. Kiedy dochodziliśmy do domu, ujrzeliśmy gromadę ludzi z walizkami i z tłumokami. Kiedy doszliśmy do nich, usłyszeliśmy ożywioną rozmowę. Jak się później okazało, byli to ludzie z Chyżowic. Rano ujrzeli dwa niemieckie czołgi. W obawie jakiej łapanki uciekli do nas.

Kiedy tylko przyszedłem, to zaraz położyłem się spać. Przez sen słyszałem jakiś gwar w mieszkaniu, jednak nie mogłem się przebudzić. Dopiero kiedy silna ręka wstrząsnęła mną mocno, zerwałem się przestraszony i zobaczyłem nad sobą ogromnego szwaba, który wrzeszczał coś niezrozumiale. Czym prędzej spędził mnie z łóżka i wypędził wraz z innymi z mieszkania.

Dopiero teraz zobaczyłem, co się dzieje. Po polach pełno było czołgów i samochodów. Niemcy całą obławą szli w las. Nas zaś gnali w stronę Chyżowic. W drodze widzieliśmy palącą się wieś Chyżowice. Później skręciliśmy do Łuszczowa. Przez drogę myślałem, jakim sposobem stąd się wymknąć. Byłbym może to zrobił, gdyby nie strach, który wciąż deptał mi po piętach.

Kiedy doszliśmy do Łuszczowa, Niemcy zagnali nas do pustego domu. Tam byliśmy do wieczora. Wieczorem przyszedł Niemiec i powiedział, że możemy iść do domu. Ucieszyliśmy się bardzo. Już mieliśmy iść do domu, gdy znów przyszedł Niemiec i powiedział, żeby iść na sąsiednią wioskę. Wymknęliśmy się i przez zboża [poszliśmy] do Chyżowic. Tam było więcej jak pół wsi wypalonej. Teraz, w nocy, [dopalające się domy] migotały jak smocze oczy. Tutaj zatrzymaliśmy się [na] trochę, gdyż drogą jechały czołgi.

Kiedy czołgi się przesunęły, zaczęliśmy iść. Jakoś dotarliśmy do domu. Tatusia w domu nie było. Wszystko powywracane i pobite. Na podwórzu była zarżnięta krowa. Wszystko wyglądało tak, jakby przeżyło wielką burzę. Dom był doszczętnie zrabowany.

Front

W sobotę rano wstałem bardzo późno. Zaraz wybiegłem na dwór, ażeby się obmyć. Nie skończyłem nawet się myć, kiedy posłyszałem straszny warkot samolotów. Oglądnąłem się i zobaczyłem, jak kilka samolotów strzelało do siebie. Wkrótce samoloty były już nad nami. Poznałem po odznakach, że są niemieckie i sowieckie. Kiedy samoloty były nad nami, dałem szusa w zboże i tam siedziałem, póki nie odleciały.

Wkrótce potem zobaczyliśmy dym od strony wsi. Domyśliliśmy się, że to od bomby któryś z domów się zapalił. Później już cały czas samoloty niemieckie na przemian z sowieckimi latały w powietrzu. Tak przeszedł cały dzień.

Rano, kiedy wstałem, zobaczyłem całe podwórko Niemców. Na polach Niemcy okopywali armaty. Wszędzie ruch był wielki. W stodole naokoło drzew poprzywiązywane były konie od dział. Tatuś postanowił, [że] stąd wyjedziemy, gdyż w razie bombardowania byłoby niebezpiecznie.

We wsi nie było tylu Niemców. Wszędzie radość była wielka. Nareszcie Niemiec się zabierał. Kiedy nadlatywały samoloty, wszyscy uciekaliśmy do schronu. Tabory niemieckie cały dzień sunęły na zachód. Działa strzelały bez przerwy. Wieczorem poszedłem wraz z kilkoma kolegami spać.

Kiedy się przebudziłem, to strzałów działowych nie było słychać. Deszcz lał bez przerwy. Niemców nigdzie widać nie było. Nagle ludzie mówią, że Sowieci są. Zaraz potem zobaczyłem pędzącego na koniu Sowieta. Wszędzie pełno było wojska.

Wreszcie udało nam się przyjechać do domu. Zboża wszędzie były wytłuczone. Nareszcie wróg niemiecki po pięciu latach zabrał się z ziemi polskiej.