HALINA KLEM

Halina Klemówna
kl. IV

Moja nauka podczas okupacji.
Klasa VII szkoły powszechnej żegna swoje mury

Kilka dziewczynek, które tworzyły tzw. w języku szkolnym zgraną paczkę, szeptem rozmawia:

– Wanda, więc to takie gimnazjum jak przed wojną? I uczą historii? I w ogóle wszystkich przedmiotów zakazanych?

– Przecież mówiłam wam z dziesięć razy, że tak. Tylko musisz mieć protekcję od tamtejszej uczennicy, bo obcych nie chcą przyjmować. Szkoła jest w Warszawie na ul. Miodowej, pod nazwą Szkoły Rękodzielniczej nr 1. Starajcie się o przyjęcie i cicho sza, nikt nie śmie słówka komuś o tym pisnąć, pa, idę…

***

W czasie wakacji każda „kuła” historię i geografię z piątej, szóstej i siódmej klasy, której niestety w szkole nas nie uczono, bano się narazić.

Zostałyśmy przyjęte. Jak byłyśmy dumne, jak wielką i świętą była dla nas tajemnica, że uczymy się łaciny, historii i tym podobnych zakazanych przedmiotów, trudno jest opisać.

***

Templum, templi, templo…

Dziewczynki w ręku trzymają robótki, przed nauczycielką leży jakaś szydełkowa serwetka, lecz oczy wszystkich są utkwione w mówiącą. Żadna nie boi się odpowiedzi. Wszystkie to umiemy, bo to przedmiot zakazany i na złość szwabom tych rzeczy najbardziej się uczymy. Nasza kochana wychowawczyni, profesorka T., tak ślicznie umie do nas przemawiać, gdzieś w głąb serca zapadają jej słowa: – Na was są zwrócone oczy całego narodu, wy staniecie do odbudowy naszej Ojczyzny, gdy odzyska wolność, a wiedzcie, dziewczynki, że to bardzo dużo zależy od kobiety. Jako przyszłe wolne Matki Polki, powinnyście zawczasu hartować w sobie ducha, aby umieć dzielnie walczyć z przeciwnościami.

– Zwyciężymy! Musimy!

Oczy błyszczą zapałem. Z uwielbieniem patrzymy na naszą profesorkę. A na pauzie pierwsza klasa gimnazjalna uroczyście ślubowała sobie, że pani się nie może na nas zawieść. Musimy być godne jej zaufania i wiary w nas.

– Tak nam dopomóż Bóg – zakończyłyśmy.

***

– „Przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym, jej syny”…

Wizytacja! Notesiki giną w kieszeniach, głowy pochylają się nad robótkami.

– Proszę pani, igły nie mam!

– Ja nitkę poproszę.

– Panienki – głos nauczycielki lekko drży – teraz nadeszła pierwsza próba dla nas.

Drzwi się otwierają.

– Patrz, jaki gruby! Nie wejdzie szwabisko.

– Ależ moje dziecko! Jakie te ściegi… – zdziwienie, może zbyt mocne, na twarzy profesorki i spokojnym, już zupełnie opanowanym głosem: – Proszę wstać panienki.

Prosili, aby nie przerywać lekcji, popatrzyli się. Spytali jedną z koleżanek po niemiecku, jak się nazywa, a dostawszy zadowalającą odpowiedź, poszli do klas wyższych.

– Czy cała szkoła o tej porze ma tylko zajęcia ręczne? – spytali z ironią, wychodząc.

– Tak, szkoła ta jest rękodzielniczą.

A myśmy dumne były, bo „głupi szwab” tak dał się oszukać.

– Słuchaj, Elka, ty jesteś niemożliwa! Czegoś tak zbladła? Przecież on mógł się domyśleć.

– A ty byłaś czerwona jak burak. Jeszcze prędzej mógł się domyśleć, bo bladą można być zawsze, ale tak głupio i to jeszcze przed Niemcem się czerwienić?

– Spokój, dziewczynki – wmieszał się głos profesorki. – O co wam się właściwie rozchodzi? Wyszłyście wszystkie zwycięsko z tej próby, i ta, co się zbyt zaczerwieniła, i ta, co za bardzo zbladła. Dziękuję wam – dokończyła z uśmiechem.

A myśmy, zachęcone, jeszcze raz sobie przyrzekły, że ze wszystkich prób w walce z okupantami musimy tak zwycięsko wychodzić.