TOMASZ ROSTWOROWSKI

14 stycznia [194]8 w Łodzi

S. Krzyżanowskiej
Ref. Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Andrzeja Janowskiego

Ksiądz Tomasz Rostworowski, 43 lata, imiona rodziców: Karol i Teresa, Łódź Prefekt gimnazjum i duszpasterz akademicki na m. Łódź; wyznanie rzymskokatolickie, niekarany, obcy.

Wybuch powstania zastał mnie na ul. Świętojańskiej, w siedzibie ojców jezuitów. Początkowo robiłem wypady wywiadowcze na miasto, związane raczej ze zbieraniem informacji. Byłem wtedy między innymi w Szpitalu Maltańskim. O losach tego szpitala mógłby zeznać dyr. Stanisław Lipkowski, dr Drejza, dr „Tarło”, płk, nazwisko Tarnawski. Następnie rozpocząłem służbę kapłańską w szpitalu na ul. Barokowej. Szpital był w stadium organizacji. Ulica ta była jednak bardzo ostrzeliwana (był na niej sztab gen. Bora) i szpital ewakuowano. Ja wtedy przeszedłem na ul. Długą 7, od tego momentu pełniłem służbę kapłańską w tamtejszym szpitalu, a także i pielęgniarską, bo w dniu mego przybycia na Długą wybuchł na ul. Kilińskiego czołg i do okolicznych szpitali przybyło moc rannych. Szpital ten był ostrzeliwany specjalnie 20 sierpnia, dostał dwie miny. Ponieważ akurat była msza, a pocisk wpadł w skrzydło, gdzie mieściły się kwatery, nikt wtedy nie zginął. Dużo też później dom się zapalił, ale ogień nie dotarł do szpitala. W szpitalu tym byli m.in. dr „Tarło”, dr Tomaszewicz, dr Roman z batalionu „Wigry”. Dr Roman w dziewięciu piwnicach od ul. Długiej przeprowadzał operacje, w tym skrzydle leżeli ciężej ranni, pooperacyjni. W szpitalu tym pracowała też para małżeńska, oboje lekarze – dziś dobrze nazwiska nie pamiętam – oboje Żydzi. Słyszałem, że oni nie opuścili terenu Długiej po wyjściu ludności i siedzieli w ruinach do stycznia 1945. Spotkałem ją po wyjściu Niemców. Głównym chirurgiem był dr Tomaszewicz, drugim chirurgiem dr Falkowski.

1 września, kiedy ludność opuszczała Stare Miasto, część lekarzy dostała polecenie zmieszania się z ludnością cywilną i wyjścia z dzielnicy. Pozostała z lekarzy jedynie kobieta lekarka, Żydówka, nazwiska jej właśnie nie pamiętam. Pewna liczba chorych, tych najlżej rannych, także opuściła szpital i dzielnicę wraz z uchodzącą ludnością cywilną. Przypuszczam, że chorych w szpitalu w momencie wkroczenia Niemców było co najmniej 200. Opieram swoje obliczenia także na liczbie komunikantów, które rozdałem w tym dniu wśród rannych.

Niemcy wchodzili Podwalem od strony Zamku, rankiem 2 września. Doszli do ul. Długiej. Były to oddziały SS. Obawiając się represji w stosunku do ludności, wyszedłem do Niemców w ornacie. Dowódca, czy nawet żołnierz, do którego zwróciłem się, powiedział, że mamy 30 minut na opuszczenie dzielnicy. Na razie było spokojnie, od razu tylko zatrzymano grupę mężczyzn dla rozwalenia barykad. Oddzielano mężczyzn od kobiet. Z najbliższej okolicy księża wyszli, ja zostałem z rannymi, rozdawałem im komunię. Najpierw rozdawałem na Kilińskiego 1 i 3 rannym, były to małe punkty, mogły mieć około 25 – 30 rannych. Następnie udałem się na Długą 7, gdzie na pierwszym piętrze natknąłem się na SS-mana, który strzelał do leżących tam rannych. Słyszałem siedem czy osiem strzałów. Stało się to momentalnie, przed sekundą udzieliłem sakramentów, potem wracając z końca sali już słyszałem strzały, widziałem jeszcze dymiący rewolwer w ręku SS-mana.

Wkrótce potem, widząc, że Niemcy podpalili dom Kilińskiego 3, pobiegłem z dwiema pielęgniarkami ratować rannych. Po kilku rozmowach z SS-manami jakiś starszy zezwolił na wyniesienie rannych z parteru. Przeniesiono kilku na Długą 7, reszta została na podwórzu pod numerem 3 przy ul. Kilińskiego. Słyszałem później, że ci pozostali na terenie Kilińskiego 3 zostali na miejscu i zginęli, znaleziono kości na noszach jeszcze w styczniu 1945 roku.

Jak 3 października sam opuszczałem miasto, nie widziałem na terenie posesji na zewnątrz żadnych zwłok, do piwnic nie dotarłem, bo nie było schodów, część była spalona, a część zawalona. W międzyczasie zmieniały się oddziały wojskowe, wydające różne zarządzenia, np. oddzielenia w szpitalu mężczyzn i kobiet ze względów na moralność, inni kazali ze względu na bezpieczeństwo znieść chorych do piwnic. Ponieważ szpital zwracał uwagę jako wojskowy przez swoje odznaki i emblematy Czerwonego Krzyża, sam zdjąłem szyldzik z oznaką baonu „Wigry”. Pozostały tylko znaki Czerwonego Krzyża. Zdaje się, że nawet wywieszono flagę, wszyscy z obsługi rannych mieli opaski na rękach. W godzinach popołudniowych, około 2.00 – 3.00, zjawił się jakiś starszy SS-man, który z ogromnym rykiem polecił wychodzić, dziwił się, że dom jeszcze stoi. Dowiedziałem się, że dał nam 10 czy 15 minut na opuszczenie szpitala. Cała grupa SS-manów rozbiegła się po szpitalu, krzycząc, żeby wychodzić, że zaraz dom będzie spalony. Zwróciłem się do jednego z SS-manów i od niego dowiedziałem się, że dowódcą grupy jest Kommandeur Kotschke, zwróciłem się do niego w sprawie rannych. Kotschke, na moje zapytanie, co zamierza robić z ciężko rannymi, którzy nie mogą wyjść, powiedział abym się nie troszczył o rannych, a o siebie i kazał dołączyć się do grupy obsługi szpitalnej, którą umieszczono pod murem. Część rannych zaczęła wychodzić na ul. Podwale, wychodzili nawet tacy, którzy jeszcze krwawili po operacji. Pamiętam jednego z amputowaną nogą, który silnie krwawił, ale szedł, a raczej był wleczony przez współtowarzyszy. Kiedy ranni przestali wychodzić, Niemcy poszwargotali między sobą. Do piwnic weszło kilku SS-manów, usłyszeliśmy strzały. Wbiegłem za nimi, uczułem gorące powietrze, widziałem palący się siennik przygnieciony jeszcze drewnianą ławką. W dalszym ciągu słyszałem pojedyncze strzały. Udzieliwszy ogólnego rozgrzeszenia i błogosławieństwa konającym, wybiegłem z piwnicy. Przy wyjściu natknąłem się jeszcze na jakąś ranną, która także dopiero opuszczała piwnice.

Już w Milanówku natknąłem się na ranną, która uratowała się wtedy przed rozstrzelaniem [schowana] pod łóżkiem. Wiem także, że Niemcy nie dotarli do jednej z piwnic i tam uratowało się kilkanaście osób. Jednym z uratowanych był ks. Pągowski.

Niemcy obchodzili nie tylko piwnice, ale i piętra, gdzie mieścił się szpital, i ciągle strzelali. Po wyjściu z piwnicy zatrzymano mnie z grupką obsługi szpitalnej, przeglądano nas znów, w końcu ostatecznie kazano iść Podwalem w stronę placu Zamkowego. W tym momencie nadeszła grupa Ukraińców, mieli żółte obramowanie epoletów. Słyszałem język ukraiński, mieli na ramieniu oznakę z trójzębem, nie wszyscy ją mieli. Po dojściu do barykady pomagałem wraz z siostrami przechodzić rannym przez barykadę, na której stał czołg. Ja prowadziłem dwóch rannych, idąca przede mną siostra jednego. Trzech rannych przegnano w stronę Wąskiego Dunaju i wprowadzono w tę uliczkę. Ukraińscy nacjonaliści rannych zatrzymali. Byli oni pod dowództwem SS-mana. Wkrótce potem słyszałem strzały, a po pewnym czasie naszą grupę dogoniła siostra, której – tak jak mnie – zabrano rannego, a która poszła za tymi rannymi, z krzykiem, że zastrzelono jej brata.

Muszę podkreślić, że z naszej grupy wybrano tylko rannych, których podejrzewano, że brali udział w walce. Starszych rannych, z wyglądu cywila, przepuszczano, mimo że był na noszach. Donieśliśmy go do pl. Zamkowego. Tu zauważyłem, jak SS-man oblał zwłoki kobiety jakimś płynem. Płynem tym pryskał z jakiejś pompki. Po spryskaniu zwłok strzelił do nich, zapalając ubranie tak, że całe stanęły w płomieniach.

Na placu Zamkowym, na zlecenie jakiegoś starszego SS-mana, zatrzymano osoby, które mają praktykę lekarską czy sanitarną, reszcie kazano iść Mariensztatem. Tam udało mi się odłączyć od grupy i ukryć się w schronie na Źródłowej. Ze schronu tego wyszedłem dopiero 3 października. Poszedłem wtedy na ul. Kilińskiego i widziałem np. na Kilińskiego 17 – prostuję na Podwalu 17 – trupy kobiety i dziecka, na Kilińskiego – jedne zwłoki wyglądały na podpalone, na Źródłowej na podwórzu leżały zwłoki starca, był zabity wystrzałem z broni palnej.

Wróciwszy 2 lutego 1945 roku [do Warszawy] widziałem szczątki ludzkie – czaszki, piszczele na parterze przy Długiej 7, na parterze i w piwnicach. Zwróciłem wtedy uwagę na małą moim zdaniem ilość trupów.

O ile mnie pamięć nie myli, były następujące punkty sanitarne: „Krzywa Latarnia”, „Czarny Łabędź”, Kilińskiego 3, bat. „Gustaw” – obsługa lekarska dr Podgórski („Morwa”), Kilińskiego 1, Długa 15 (o tym punkcie informacji mogliby udzielić księża Kordecki i Pączek, pallotyni), ul. Miodowa 23 i 24, ul. Długa 29 i 27 i Freta 10. Wiadomym mi jest, że na punkcie na ul. Miodowej pracowała jako sanitariuszka siostra pułk. Enochowej, zam. obecnie w Łodzi, Piotrkowska 121.

Pragnę jeszcze dodać, że około godz. 12.00 w południe na teren szpitala przy ul. Długiej 7 przybyła grupa oficerów niemieckich z Wehrmachtu. Oficerowie ci wizytowali jakby szpital, przeszli tylko po nim, nie interesując się niczym. Zwróciły ich uwagę fotografie z okresu powstańczego. Oficerowie ci nie chcieli udzielić żadnej odpowiedzi na zapytania o los szpitala, odpowiadali raczej wymijająco, wyglądało, że ani nie wiedzieli, ani nie mieli wpływu na akcję na tutejszym terenie i los szpitala.

Odczytano.