Warszawa, 14 lipca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Stanisława Rogalska z d. Szajkowska |
Imiona rodziców | Stanisław i Maria |
Data urodzenia | 14 listopada 1899 r. |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Przynależność państwowa i narodowość | polska |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Dembińskiego 2/4 |
Zawód | właścicielka sklepu |
Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w Warszawie we własnym domu przy ulicy Dembińskiego 2/4. Razem ze mną przebywali mój mąż Piotr Rogalski w wieku lat 70 i synowie Jan (lat 21) i Stefan lat (22).
W koszarach przy ul. Gdańskiej mieściły się oddziały niemieckie. Powstańcy akcji na naszym terenie nie prowadzili. Przed 13 września 1944 roku (daty dokładnie nie pamiętam) oddział niemiecki opuścił koszary, udając się do Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego. Mniej więcej w tym samym czasie (daty dokładnie nie pamiętam) zostały zrzucone z samolotów niemieckich ulotki. Ulotki tej obecnie nie posiadam, wtedy czytano mi ją; zawierała rozkaz, by ludność cywilna do godziny 8.00 dnia następnego opuściła domy, zebrała się w „Blaszance”, skąd transportem opuści Warszawę. Pozostała ludność zostanie rozstrzelana, a domy będą spalone. Nie pamiętam dokładnie, kto podpisał ulotkę, wydaje mi się, że dowódca oddziału zajmującego CIWF. W tym czasie w domu moim zgromadziło się wraz z mieszkańcami około 200 osób ludności cywilnej z okolicznych domów drewnianych. W grupie znajdowało się wiele osób chorych, mąż mój był ozdrowieńcem po zapaleniu płuc, więc zdecydowaliśmy się domu nie opuszczać.
14 września około godziny 14.00 posłyszałam ruch jakby czołgów. Weszłam wtedy na dach mojego 2-piętrowego domu i zobaczyłam, że od strony CIWF-u ulicą Marii Kazimiery jadą w naszym kierunku czołgi niemieckie[, a] ulicą Dembińskiego oddziały wojska niemieckiego. Formacji nie odróżniłam. Zbiegłam szybko na dół, by wszystkich uprzedzić, po czym zeszliśmy do piwnicy. Kilku mężczyzn uciekło z naszego domu i, o ile mi wiadomo, nie ma o nich żadnej wiadomości. Po pewnym czasie usłyszałam gwałtowne dobijanie się do drzwi piwnicy od strony ul. Dembińskiego i wołanie po niemiecku, by wszyscy wychodzili (Raus!). Gdy to nie odniosło skutku, żołnierze rzucili granaty w drzwi, a po ich wywaleniu rzucili także kilka granatów do wnętrza, raniąc kilka osób. Krzyczeli, by wszyscy opuścili piwnicę. Wyszłam jedna z ostatnich.
Przebywając w piwnicy, widziałam, jak kolejno ludzie zaczynali wychodzić i jak – po przejściu przez nich paru kroków – żołnierze niemieccy strzelali do wychodzących. Przy drzwiach frontowych widziałam stojącą grupę żołnierzy niemieckich i ci właśnie strzelali do wychodzących. Nie widziałam momentu, gdy wyszedł mój mąż i syn Jan, byłam razem z synem Stefanem, którego ukryłam w piwnicy, a sama wyszłam na ulicę. Podeszłam do stojącego na ulicy przed drzwiami frontowymi żołnierza niemieckiego i zaczęłam mu tłumaczyć, iż w naszym domu powstańców nie ma, znajdowała się tylko ludność cywilna, pytałam dlaczego nas zabijają. Żołnierz do mnie nie strzelił, kazał mi iść ulicą Dembińskiego w stronę Bielan. Razem ze mną znalazły się lokatorki: Filomena Pietruchowa z córką Zofią (lat około 4), małżeństwo Gąsiorowiczów i grupa osób z innych domów. Szłam ulicą Dembińskiego i Marii Kazimiery nad tzw. stawy, dziś już wyschłe. Tu odnalazłam mego męża. Otaczali nas żołnierze niemieccy uzbrojeni w ręczne karabiny maszynowe.
W chwilę potem, jak spotkałam mego męża, żołnierz niemiecki zabrał jego i dwóch mężczyzn, zaprowadził ich za wzgórze, posłyszałam trzy strzały, następnie żołnierz wrócił sam.
Około stawu widziałam zwłoki mężczyzn rozrzucone pojedynczo. Ile ciał leżało, nie umiem określić, w każdym razie było ich więcej niż dziesięć. Po pewnym czasie żołnierze niemieccy przyprowadzili grupę mężczyzn oraz wiele grup kobiet z Marymontu. Widziałam, jak przyjechał motocyklem żołnierz niemiecki, oddał jakiś papier dowódcy oddziału. Później już nie widziałam, by kogokolwiek nad stawami rozstrzelano. W grupie naszej domyślano się, że był to rozkaz wstrzymujący egzekucje.
W nocy zaprowadzono całą naszą grupę, liczącą kilkaset osób, do CIWF-u i pomieszczono w jednej z sal. Nazajutrz wyprowadzono nas do Lasu Bielańskiego, skąd korzystając z nalotu samolotów obcych, uciekłam do księży marianów na Bielanach.
Później słyszałam od znajomych z tej grupy, iż zostali oni odstawieni do obozu przejściowego w Pruszkowie. W 1945 roku dowiedziałam się od małżonków Gąsiorowiczów (obecnie zamieszkałych przy ulicy Bieniewickiej 4), którzy wyszli z piwnicy mego domu już po mnie, że został zamordowany mój syn Stefan i inni ukrywający się w piwnicy.
Ogółem zostało zastrzelonych przed moim domem ponad 200 osób. Wychodząc z piwnicy, widziałam przed frontowymi drzwiami na ulicy: Michała Kuczyńskiego z żoną, Józefa Kuczyńskiego, Stanisława Pietruchę, Widulskiego (imienia nie pamiętam), Franciszka Franczyka, Wirgiliusza Arkitę z żoną Reginą i dwojgiem dzieci, 7-letniego Zbigniewa Arkitę, Kobusową z wnuczkiem 7-letnim, Mystkowską z córką i dwoma wnuczkami, Strzelczyka (imienia nie pamiętam, może Szymon), Wacława Zientarę z żoną i dzieckiem, Kazimierza Echora, Artura Wysockiego, Bukatowicza z żoną i synkiem, Jajkowską, Eugeniusza Dudzika, Jana Walczaka, Stanisława Krawczyka i Alfredę Wróblewską z córką Izabelą.
14 września 1944 roku, tak jak w naszym domu, Niemcy mordowali wszystką ludność cywilną z całego Marymontu. Słyszałam, że przy ulicy Dembińskiego 10 zostali zamordowani: Wincenty Grabowski z żoną, Tokarski, dwie dziewczynki nazwiskiem Przedpełskie. Przy stawach razem z moim mężem zostali zamordowani: Stanisław Zawadzki, Eugeniusz Dudzik i Stanisław Krawczyk.
Po powrocie do Warszawy w styczniu 1945 roku widziałam przy stawach ciała tych trzech zamordowanych niepochowane; część innych zwłok w tym miejscu była płytko pochowana, widziałam, że sterczały ręce i nogi. W toku akcji ekshumacyjnej Polskiego Czerwonego Krzyża w 1945 przeprowadzona była ekshumacja szczątków osób zamordowanych przed moim domem, które były płytko zakopane na ulicy Dembińskiego. Rozpoznałam wtedy ciało mego syna Stefana Rogalskiego. Zwłoki mego męża znad stawu zabrałam i pochowałam.
Inne ciała stamtąd zostały zabrane przez rodziny, zwłoki niezabrane przez rodziny zostały zakopane przez PCK w zbiorowej mogile przy ul. Marii Kazimiery koło domu numer 47.
Spośród osób, które uratowały się z egzekucji 14 września 1944 roku spotykam w Warszawie małżonków Gąsiorowiczów oraz Anielę Dudzik, której adresu nie znam. Mój syn Jan ocalał, uciekając z miejsca egzekucji.
Na tym protokół zakończono i odczytano.