JANINA GAWROŃSKA

Warszawa, 23 lutego 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Henryka Gawrońska z d. Kwiatkowska
Data urodzenia 30 marca 1920 r. w Warszawie
Imiona rodziców Jan i Wacława z d. Kowalska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie szkoła handlowa (liceum)
Miejsce zamieszkania Polanica-Zdrój (Kłodzko), willa „Ballada”, ul. Owcza 6
Przynależność państwowa i narodowość polska
Zajęcie przy mężu

Brałam udział w powstaniu warszawskim jako sanitariuszka w 1 Dywizjonie Artylerii Zmotoryzowanej „Młot” („Radosław”), pod pseudonimem „Łukasz”.

2 sierpnia 1944 roku na rozkaz władz wojskowych zorganizowałam punkt sanitarny dla kilkunastu rannych przy ul. Długiej 20. W połowie sierpnia zorganizowałam punkt sanitarny dla około 30 rannych przy Długiej 16, opiekowałam się też punktem dla kilku rannych przy Długiej 10. W punkcie sanitarnym przy Długiej 16 lekarzem był dr Wnuk, który 1 września opuścił szpital, przechodząc kanałami do Śródmieścia.

1 września, wobec pożaru domu przy Długiej 16, ewakuowałam stamtąd 29 rannych do szpitala przy Długiej 7. W szpitalu tym było wtedy jak sądzę około stu rannych i część personelu, którego nazwisk nie znam. Na Długiej 7 zajmowałam się swoimi przeniesionymi 29 rannymi, którzy leżeli w sali na pierwszym piętrze. Razem ze mną była siostra „Monika”. 2 września rano zobaczyłam na swojej sali po raz pierwszy żołnierza niemieckiego. Tłumaczyłam mu, znając język niemiecki, że w mojej sali leżą ranni z ludności cywilnej. Żołnierze ci wycofali się.

Po godzinie do szpitala wpadł oddział SS-manów (przynależność do SS rozpoznałam po oznakach), kilku z nich wbiegło do mojej sali i zaczęło z pistoletów rozstrzeliwać rannych. Między innymi została zastrzelona sanitariuszka „Ninka”, która nie chciała opuścić swego rannego męża. SS-man zastrzelił ją i jej rannego męża. Udało mi się sprowadzić na podwórze szpitala moją ranną siostrę, sanitariuszkę AK. Widziałam też, jak „Monika” sprowadziła swego rannego dowódcę, majora „Zdana”. W momencie, gdy opuszczałam salę, rozstrzeliwanie trwało. Schodząc klatką schodową, widziałam, jak żołnierze przy pomocy szmat podpalili gmach. Przechodząc przez bramę, widziałam, jak żołnierze niemieccy wrzucali granaty przez okna do piwnic, gdzie leżeli ranni. W bramie widziałam powstańca pseudonim „Bobik”, leżącego na noszach. Co działo się na podwórzu, nie wiem, bo byłam zajęta swoją siostrą. W bramie widziałam oficera SS (rangi nie rozpoznałam) lat do 30. Był to wysoki blondyn, miał twarz w kolorach.

Z bramy wyszliśmy na ul. Długą. Razem ze mną wychodzili lżej ranni, personel, ludność cywilna. „Moniki” nie zauważyłam, natomiast widziałam, iż w pewnym momencie znalazła się na ulicy Kilińskiego.

Zatrzymano nas na Kilińskiego koło rogu Długiej. Przechodząc ulicą Długą, zauważyłam, że dom numer 20, gdzie mieścił się punkt sanitarny, stał w płomieniach. Ranni stamtąd, o ile wiem, nie zostali wyniesieni. Na ulicy Kilińskiego dołączyło się do naszej grupy jeszcze kilkunastu rannych z Długiej 7 i innych punktów sanitarnych i grupa sanitariuszek, między innymi siostry „Mila” i „Monika”. SS-mani ograbili tu naszą grupę, zabierając kosztowności. Prowadzono nas ulicą Kilińskiego i Podwalem do placu Zamkowego.

Po drodze grupa nasza, to jest z Długiej 7, zmniejszała się, dochodziła za [to] ludność cywilna. Nie zauważyłam, by żołnierze wyprowadzali rannych z pochodu, słyszałam jednak pojedyncze strzały. Na placu Zamkowym blisko rogu ulicy Mariensztat nastąpił jakiś ruch. Nie miałam możności zaobserwowania, co się działo. Widziałam że „Monika” szła parę kroków za mną. „Ukraińcy” bili nas po twarzy i lżyli. Przez Mariensztat sprowadzono nas w dół, potem pod górę ruinami doszliśmy do Krakowskiego Przedmieścia. Przy seminarium duchownym udało się paru osobom – między innymi „Monice” i mjr. „Zdanowi” – odłączyć od grupy i dostać się do seminarium. Cały tłum przeprowadzono na Dworzec Zachodni – w naszej grupie z Długiej 7 było już tylko 15 osób – skąd wywieziono nas do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.