MAŁGORZATA DAMIĘCKA

Warszawa, 27 stycznia 1947 r. P.o. sędzia śledczy Halina Wereńko przesłuchała niżej wymienioną osobę w charakterze świadka. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Małgorzata Janina Damięcka, ps. „Duda”, „Świder”
Data urodzenia 8 stycznia 1927 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Stan cywilny panna
Miejsce zamieszkania Saska Kępa, ul. Dąbrówki 15 m. 2
Wykształcenie studentka Wydziału Humanistycznego

W czasie powstania warszawskiego pełniłam obowiązki sanitariuszki-łączniczki AK i w toku akcji uzyskałam stopień kaprala z cenzusem.

W tydzień po wybuchu powstania zostałam przeniesiona na Czerniaków do zgrupowania kpt. „Kryski” [jako] łącznik mjr. Netzera. W początkach września przybyły na Czerniaków zgrupowania płk. „Radosława” ze Starówki. W toku walk Niemcy wypierali nasze ośrodki zbrojne z ul. Książęcej 1 i 7, później z gazowni, z ZUS-u, ul. Czerniakowskiej, Zagórnej, Idzikowskiego, Cecylii Śniegockiej, Szarej aż do Solca i do ul. Wilanowskiej. Podaję kolejność opuszczanych przez powstańców terenów zgodnie z trasą, jaką wycofywałam się ze swym oddziałem.

W miarę wycofywania się oddziałów powstańczych dochodziły do nas wieści, iż na zajętych terenach Niemcy dokonują masowych egzekucji ludności cywilnej i rannych powstańców. I tak słyszałam, iż na terenie ZUS-u zajętego nocą z 13 na 14 września 1944 roku Niemcy i Ukraińcy wśród gwałtów nie pozwolili wynosić rannych z podpalonego bombami lotniczymi budynku i popełniali morderstwa.

O tych wypadkach mogą złożyć zeznania łączniczki z tego terenu Teodozja Paszkowska (zam. w Łodzi, ul. Magistracka 16 m. 16) i Łucja Stanisławska (zam. w Sopocie, ul. Grunwaldzka 35, kiosk Milka). W kilka dni później, po opanowaniu ul. Idzikowskiego, Niemcy spalili w szopie rannych powstańców, a także powiesili ujętych powstańców, sanitariuszkę „Myszkę” i „Bobka” z III plutonu 24 kompanii.

Ilu rannych zostało spalonych, tego nie wiem. O egzekucji z ul. Idzikowskiego opowiadali mi podchorążowie „Trep” i „Butrym”, którzy zbiegli z miejsca egzekucji, a później zginęli w toku dalszej akcji na Czerniakowie.

W nocy z 15 na 16 września, po zajęciu szpitala powstańczego przy ul. Zagórnej, mieszczącego się w budynku szkoły, Niemcy rozstrzelali rannych powstańców. Bliższych szczegółów o tej egzekucji może udzielić Lucyna Gabrysiewicz (obecnie zatrudniona w Lidze Morskiej przy ul. Widok 10), w czasie powstania sanitariuszka III plutonu.

18 września, przebywając w domu przy ul. Solec 43, otrzymałam wiadomość, iż powstańczy szpital polowy przy Solec 41 został podpalony przez Niemców, którzy nie pozwalali rannym wychodzić z płonącego gmachu. Chcąc uratować przebywających tam rannych kolegów – podchorążego „Stacha” i plutonowego „Rakowskiego” (nazwisk obu nie znam) udałam się wraz z sanitariuszką „Cygan” (tj. Elżbietą Kuleszanką) na teren szpitala. W chwili naszego przybycia budynek już się palił, żołnierze niemieccy formacji SS stojący w rozsypce dookoła gmachu strzelali do nas, a także do wszystkich usiłujących wyjść ze szpitala. Zdołałyśmy biegiem wpaść do gmachu i tam zobaczyłyśmy, iż na sali leżą ranni powstańcy. Szybko wyciągnęłam „Stacha” i szczęśliwie doprowadziłam go do sąsiedniego domu. „Stach” później zmarł. Sanitariuszka „Cygan” ze szpitala nie wróciła.

Ilu rannych zginęło w szpitalu, nie wiem.

W kwietniu 1945 roku udałam się na teren szpitala i widziałam w piwnicy około 60 zwęglonych ciał. Wiem, iż szpital mieścił się w piwnicach i na parterze. W kwietniu 1945 dom był wypalony, stropy zawalone, zatem nie mogłam odnaleźć zwłok z parteru. Koło gmachu widziałam kilkanaście trupów rozrzuconych, na pół zwęglonych, jak sądzę, rannych, którzy usiłowali się wyczołgać z płonącego budynku.

21 września 1944 (daty nie jestem pewna) słyszałam, jak również i koledzy, rozpaczliwe krzyki i strzały z budynku przy ul. Wilanowskiej 18. Potem dowiedziałam się, iż Niemcy rozstrzeliwali tam powstańców. Zeznanie w tej sprawie może złożyć ob. Wilamowska.

19 września oddziały powstańcze zostały wyparte przez Niemców do ul. Wilanowskiej i Solec. Odtąd wycofywaliśmy się od domu do domu. Przewaga Niemców była zdecydowana. Przybyłe na odsiecz powstańcom oddziały armii Berlinga pod dowództwem majora Łatoszyna i jego zastępcy kpt. Olechowicza (obecnie zastępcy dowódcy 9 Pułku Piechoty w Hrubieszowie), nieprzystosowane do walk ulicznych, po odniesieniu strat, począwszy od 18 września zaczęły się wycofywać przez Wisłę na prawy brzeg. 20 września odpłynął również na prawy brzeg ranny mjr „Kryska” z żoną, porucznik „Klamra” i 30 osób, z których nieliczni pod ostrzałem przepłynęli po trzech dniach Wisłę. Mniej więcej w tym czasie płk „Radosław” przedarł się kanałami na Mokotów. Nad pozostałymi oddziałami objął dowództwo kpt. „Jerzy” z batalionu „Zośka” i jego zastępca porucznik „Witold” z oddziału „Czaty” – obaj ze Starówki.

19 września 1944 znalazłam się w grupie około 60 osób, w tym siedmiu kobiet, w której znaleźli się AK-owcy z różnych oddziałów, najwięcej ze Starówki. Byliśmy okrążeni przez Niemców, kanały przy ul. Wilanowskiej 1 były zawalone, a my nie mieliśmy latarek. Grupa zatrzymała się przy ul. Solec 53. Front domu był wypalony. W podwórzu w oficynie mieściła się ludność cywilna, od strony Wilanowskiej 1 były wolne garaże. Siedzieliśmy bez wody i żywności pod silnym ostrzałem. Najstarszy rangą był porucznik „Jerzy Szumski” – Stanisław Warzecki. 20 września Niemcy zrzucili z samolotów ulotki tej treści, iż wojskowi po poddaniu się mają się udać na ul. Wilanowską 5, a ludność cywilna ma się kierować do kościoła św. Trójcy na Solcu. To samo mówili parlamentariusze, którzy pertraktowali z pozostałymi na lewym brzegu Wisły żołnierzami armii Berlinga, zgrupowanymi przy Wilanowskiej 1. Członkowie armii Berlinga byli przez Niemców traktowani po poddaniu się jak jeńcy wojenni. 22 września na terenie posesji Solec 53 w wyniku silnego ostrzału pozostało z naszej grupy przy życiu 30 osób. Nie mieliśmy już z czego strzelać, uciekać nie było gdzie, nie mieliśmy także ubrań, by się przebrać za cywilów. Jeden porucznik „Szumski” zdobył sobie cywilne ubrania, a także po cywilnemu był ubrany kapelan naszej kompanii ks. Stanek – „Rudy”. Pozostali byli ubrani częściowo po wojskowemu, w kombinezonach spadochroniarskich, przybyli ze Starówki mieli panterki i przeważnie opasek nie zdjęli. Ja nosiłam wtedy wysokie buty, kombinezon i płaszcz policyjny, na rozkaz porucznika „Szumskiego” zdjęłam opaskę.

W nocy z 22 na 23 września razem z porucznikiem „Szumskim”, którego byłam łączniczką, znalazłam się w garażu. Pozostali zgrupowali się w ocalałej oficynie. Ludność cywilna przebywała w piwnicach. 23 września o godz. 6.00 rano usłyszałam wołanie w języku niemieckim. Wyszliśmy wraz z „Szumskim” i zobaczyłam stojącego w wypalonym oknie domu Solec 53 SS-mana. Ludność cywilna z oficyny wychodziła przez to okno na plac położony między Solcem a ul. Czerniakowską (przy zburzonej fabryce farb).

Nie widząc innych kolegów, razem z „Szumskim” udałam się w kierunku okna. Tu oficer SS nas zatrzymał. Na mnie od razu powiedział bandit, „Szumskiego” zaczął rewidować, znajdując w jego portfelu fotografię z czasów powstania i gwizdek. Powiedział również bandit i odstawił nas razem pod mur zburzonego domu od strony pola, gdzie już stał nasz ksiądz kapelan, ubrany w sutannę, bez oznaczeń akowskich. Ludność cywilna była zgrupowana na placu w odległości mniej więcej 30 kroków od nas. O kilka kroków od nas stały pod eskortą Niemców dwie łączniczki przybyłe ze Starówki, których nazwisk nie znam. SS-man, ten sam, który mnie odstawił jako bandit, zbliżył się i dał do „Szumskiego” dwie serie z rozpylacza, po czym rannego na jego prośby dobił. Obecni na placu SS-mani w liczbie około 15 rzucili się, by rewidować ludność cywilną, zabierając złoto i lepsze rzeczy. W trakcie tego inni Niemcy przyprowadzili 20 żołnierzy z armii Berlinga, kazali im na placu złożyć broń, po czym bez szykan, wraz z ograbioną ludnością cywilną, przez dziurę w murze fabryki farb pod eskortą poprowadzili w kierunku miasta, jak się później dowiedziałam na al. Szucha, a stąd prawdopodobnie do obozu w Pruszkowie. Kiedy plac się zwolnił, od strony ul. Solec SS-mani przyprowadzili około 20 AK-owców z naszej grupy, w tym pięć kobiet. Mężczyzn zgrupowano na placu w szeregu, po czym SS-mani oddali do nich kilka salw, do leżących rannych dawali strzały w tył głowy.

Sanitariuszki-łączniczki zostały poprowadzone dziurą do fabryki farb. Później, odchodząc z placu, widziałam – przechodząc przez fabrykę farb – iż na transmisjach wszystkie pięć kobiet było powieszonych. Widziałam także, iż znajdowało się tam trzech mężczyzn w ubraniach cywilnych, nie znanych mi, powieszonych, jak sądzę, przed kilku dniami. Zaraz po egzekucji moich kolegów usłyszałam nieludzkie krzyki i zobaczyłam, iż SS-mani ciągną po ziemi za nogi, ręce i włosy pięciu rannych z naszego oddziału, którzy leżeli w oficynie domu Solec. Widziałam, jak wszystkich pięciu SS-mani powiesili na szynach łączących ścianę budynku parterowego, położonego pośrodku placu. Budynek był wypalony, bez dachu i dlatego można było widzieć, co się dzieje wewnątrz. Ja z księdzem staliśmy pod ścianą pilnowani przez młodego SS-mana, który uprzednio zabił „Szumskiego”.

Inni SS-mani zaczęli mówić, iż trzeba z nami skończyć. Odpowiedział po niemiecku, iż „ci do mnie należą”, po czym powiesił księdza na ścianie domu, na jego własnym szaliku. Staliśmy przy ścianie domu Solec 51.

W tej chwili na plac przyprowadzono sto kilkadziesiąt osób ludności cywilnej z dalszych domów jak sądzę, ponieważ twarzy ich nie znałam i dobrze byli ubrani. Na środku placu na rozkaz Niemców mężczyźni zaczęli się brać do kopania grobów. SS-mani grabili pozostałą ludność cywilną, zrobiło się zamieszanie.

W tym czasie podszedł do mnie SS-man, który uprzednio zamordował „Szumskiego” i księdza i kazał mi się odwrócić twarzą do ściany. Wiedziałam, że chce mnie zabić i powiedziałam, że się nie odwrócę. Wtedy kazał mi podnieść ręce do góry, na co nie podniosłam rąk, mówiąc, że nie mam nic w kieszeniach. W tej chwili zaczął repetować broń i równocześnie spostrzegł, że mam na szyi złoty krzyżyk. Chciał go zabrać i równocześnie na mnie spojrzał. Wtedy nic nie mówiąc odwrócił się, a ja krok za krokiem odeszłam do grupy ludności cywilnej.

Po ograbieniu ludności cywilnej, w czasie, gdy mężczyźni z tej grupy pozostali, kopiąc groby, skierowano naszą grupę na al. Szucha naprzeciwko gestapo. Gestapowcy chodzili pomiędzy nami i na oko wybierali młodych mężczyzn i kobiety, którzy na nich zrobili wrażenie AK-owców, odprowadzali na bok, po czym słyszałam salwy. Po siedmiu – ośmiu godzinach zaprowadzono mnie wraz z ludnością cywilną na Dworzec Zachodni, stąd transport partiami odesłano do obozu przejściowego w Pruszkowie.

Po drodze do Dworca Zachodniego na placu Narutowicza był kilkuminutowy postój, w czasie którego konwojenci zatrzymali kilku powstańców z AL, których po wylegitymowaniu poprowadzili w niewiadomym kierunku.

Na tym protokół zakończono i odczytano.