MARIA CYGULSKA

1 września 1948 r. w Gdańsku sędzia śledczy A. Zachariasiewicz jako przewodniczący Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, która uprzedzona o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Cygulska
Wiek 38 lat
Imiona rodziców Stanisław i Leonarda
Zajęcie urzędniczka Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku
Miejsce zamieszkania Gdańsk-Oliwa, ul. Tetmajera 8 m. 3
Karalność niekarana
Stosunek do stron obcy

Powstanie warszawskie zastało mnie w moim mieszkaniu przy ul. Słowackiego 76 w Warszawie, gdzie przebywałam do 30 sierpnia 1944 roku, kiedy to ludność cywilna została ewakuowana przez Niemców. W ciągu tego okresu nie zaobserwowałam żadnych specjalnych wydarzeń, względnie aktów terroru niemieckiego na terenie Kaskady.

Po wysiedleniu z mieszkania ukryłam się w grupie około 15 osób na terenie Kaskady w opuszczonym schronie-piwnicy i tam przebywałam przez trzy dni. Z tej kryjówki obserwowałam atak powstańców, który odbył się nocą na 31 sierpnia. W szczególności powstańcy zaatakowali placówkę niemiecką mieszczącą się w szkole powszechnej przy ul. Kolektorskiej, który to gmach podpalili, po czym wycofali się.

31 sierpnia Niemcy poczęli podpalać na Kaskadzie i w najbliższej okolicy budynki, w wyniku czego na samej Kaskadzie spłonęły trzy domy drewniane, jeden murowany oraz szereg zabudowań gospodarczych. Nie podpalono jednakże domu, w którym znajdowało się moje mieszkanie. W ciągu wieczora i nocy Niemcy ustąpili z terenu Kaskady i 1 września w godzinach rannych zauważyliśmy – ukryci na tym terenie – powstańców, bez uprzedniej strzelaniny. Od tego dnia Kaskada i okolica jej w promieniu około jednego kilometra, w którą wchodził Marymont, była w rękach powstańców aż do południa 14 września. W tym okresie nie mogłam prawie zamieszkiwać w moim ocalałym mieszkaniu, bowiem teren był prawie stale ostrzeliwany przez artylerię niemiecką od strony Powązek, a ponadto stale krążyły samoloty niemieckie, które bombardowały poszczególne obiekty, w wyniku czego w najbliższej okolicy zbombardowany został doszczętnie blok mieszkalny przy ul. Gdańskiej 2. Ponadto widziałam niejednokrotnie, jak powstańcy przez teren Kaskady przenosili swoich rannych i, jak wiem z opowiadań, ranni ci były to ofiary wycieczek powstańców na placówki niemieckie. Również przez teren Kaskady przenoszone były ranne kobiety, które odniosły rany od strzałów niemieckich w momentach, gdy próbowały przedrzeć się z terenu Kaskady w kierunku Bielan.

W godzinach popołudniowych 14 września nastąpił atak Niemców od strony Bielan i Powązek. Po kilkugodzinnym ostrzale z broni pancernej poczęli powstańcy uprzedzać ludność cywilną, że sytuacja jest groźna i następnie w ciągu około 15 do 30 minut wycofali się w kierunku na Żoliborz. Jednocześnie z ustępowaniem powstańców wpadli na teren Kaskady Niemcy. W tym momencie znajdowałam się w piwnicy domu, w którym było moje mieszkanie. W pewnej chwili usłyszeliśmy wołania w języku niemieckim na dziedzińcu przy wejściu do piwnicy. Wołający zapytywali, kto znajduje się tam. Na to odpowiedziała w języku niemieckim Olga Przyłęcka: „ – Tu są spokojni ludzie”. W odpowiedzi na to padły wezwania, by wychodzić na dziedziniec. W wyniku tego Olga Przyłęcka, Szymańska, Lewańska i Szaleniec (mężczyzna) wyszli na dziedziniec, a ja – idąc prawie tuż za nimi – z korytarza piwnicznego zauważyłam, jak Niemcy zmierzyli się do nich z automatów i bez żadnych rozmów zabili ich. Wtedy ja i inni ukrywający się wraz ze mną, w tej liczbie mój mąż Paweł, matka Leonarda Gmurczyk, Xenia Rabczewska, Natalia Rabczewska, Ewa Świderska, jej matka nieznanego mi imienia, Brzezińskie (matka z córką) oraz jeszcze kilka osób, nieznanych mi z nazwisk, cofnęliśmy się w głąb piwnicy, do której jednocześnie wpadł granat, który eksplodował i tylko dzięki temu, iż znajdowaliśmy się za kilku występami ścian, nie było ofiar. My zachowaliśmy ciszę i dzięki temu ocaleliśmy, gdyż Niemcy, odczekawszy kilka minut, odeszli. Wobec grozy położenia nie zdążyłam się przyjrzeć umundurowaniu Niemców, dlatego nie orientowałam się, do jakich formacji należeli.

O zmroku my, pozostali przy życiu, postanowiliśmy udać się na Żoliborz i idąc, natknęliśmy się na Niemców na ul. Gdańskiej. Okoliczności tego zetknięcia się były następujące: w momencie, gdy z zarośniętego ogrodu poczęliśmy wchodzić po pochyłości ku wyżej położonemu chodnikowi (ul. Gdańska) padło od strony chodnika zapytanie w języku polskim: „ – Kto idzie?”. Na to ktoś z idących na przedzie, a szliśmy gęsiego, odpowiedział: „ – Polacy”. W odpowiedzi na to, padły od strony chodnika wypowiedziane po polsku słowa: „ – Wszyscy do mnie tutaj na górę”. Na to wezwanie szliśmy ku chodnikowi. W pewnym momencie powstała między nami panika, gdyż idąca przodem Ewa Świderska poczęła uciekać, objaśniając, że na chodniku są Niemcy. Za nią poczęliśmy uciekać ci, którzy byliśmy w tyle, i wtedy poczęto nas ostrzeliwać z automatów. W czasie tej strzelaniny został zabity mój mąż. Ucieczką uratowali się prócz mnie moja matka, Ewa Świderska, Brzezińskie i jeszcze ktoś, ale nie umiem wskazać, kto.

Ja z matką i Świderską ukryłyśmy się w piwnicy spalonego garażu sąsiadującego z domem, gdzie było moje mieszkanie, i tam w ukryciu przetrwałyśmy do 26 września, kiedy to w godzinach południowych odkryli nas „własowcy”, którzy zabrali nas na swoją komendę w Kaskadzie. Oni ustosunkowali się do nas przychylnie, wysłuchali naszych opowiadań o przejściach, objaśnili, że na terenie Kaskady są dopiero drugi dzień i objęli miejsce po SS-manach, a sami podali się za dońskich Kozaków. Jeden z nich mówił bardzo biegle po polsku. Ich dowódca za wynagrodzeniem z biżuterii wyznaczył nam dwu Kozaków, którzy nocą wyprowadzili nas przez Bielany i Wawrzyszew poza linię działań, skąd udałyśmy się swobodnie do Babic.

Świderska winna zamieszkiwać obecnie w Skarżysku-Wierzbnik, gdzie otrzymała w spadku aptekę. Adres Rabczewskich może wskazać Dymitr Rabczewski, pracownik Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji w Warszawie.

W 1945 roku opowiadał mi Kornatowski, właściciel ogrodu przy ul. Gdańskiej, że w jego ogrodach 14 września 1944 zostało zamordowanych przez Niemców osiem osób, w tej liczbie 8-letnie dziecko, oraz że zwłoki tych pogrzebano razem z ciałem mojego męża na terenie jego ogrodu.

Bliższego adresu Kornatowskiego nie znam.

To wszystko.

Odczytano.