Kpr. Henryk Markowski, 30 lat, posterunkowy Policji Państwowej, kawaler.
Zostałem wzięty do niewoli sowieckiej wraz z kilkunastoma kolegami z policji, z żołnierzami oraz uciekinierami, przeważnie z Kongresówki, 17 września 1939 r. ok. godz. 17.00 w jednej ze wsi pod Zbarażem. Po przeprowadzeniu rewizji osobistej, która polegała także na zabraniu zegarka ręcznego, złotego pierścionka ściągniętego z palca oraz tytoniu, który miałem porozsypywany umyślnie w kieszeniach (lecz podczas przesypywania tytoniu do swoich kieszeni bojcy twierdzili, że wracz zapretił kuryti wojennoplennym), otoczeni gęsto strażą opuściliśmy tę wieś, popychani i trącani kolbami bojców, ku wielkiej uciesze Ukraińców zamieszkujących okoliczne wsie.
Spod Tarnopola wyruszyliśmy do Wołoczysk. Po drodze do naszej grupy były dołączane mniejsze lub większe grupy jeńców, policji, strzelców, harcerzy, a także uciekinierów obojga płci z dziećmi.
Po kilkudniowym pobycie w Wołoczyskach odesłany byłem transportem do Archangielska, gdzie zakwaterowano nas w letnich barakach przeznaczonych dla robotników pracujących latem przy kopaniu torfu. Po naszym przybyciu tam spadły śniegi, dokuczał mróz, a najgorzej dawał się we znaki głód, gdyż otrzymywaliśmy dziennie od 100 do 200 g chleba i raz dziennie rzadką zupkę, ok. ćwierć litra, lecz nieraz rano to był nawet i kipiatok. W barakach było bardzo ciasno, spaliśmy na gołych deskach. Rano budziliśmy się (o ile ktoś mógł zasnąć) przyprószeni lekko śniegiem, a wszy wyciągały z nas ostatnie krople krwi. Aż nareszcie tyfus i czerwonka oplotły nas swymi mackami, a śmierć zaczęła siać spustoszenie. Najgorsza była noc z powodu mrozu i ciasnoty, a dzień nam schodził bardzo szybko, gdyż oficerowie, którzy byli jako jeńcy, wygłaszali referaty o czołgach, o lotnictwie, a komandor Stanisław Dzienisiewicz o marynarce wojennej i handlowej.
Po kilkutygodniowym pobycie zostałem przewieziony do Krzywego Rogu, do kopalni rudy żelaznej, skąd po kilkumiesięcznej pracy zostałem przewieziony do obozu jeńców w Warkowiczach, pow. Dubno, gdzie zatrudniono mnie przy budowie autostrady Lwów–Kijów.
Niedługo cieszyłem się pobytem w tym obozie. Kilkakrotnie za niewyrobienie nakazanej normy nocowałem w karcerze tylko w bieliźnie, a następnie zostałem odesłany do więzienia za to, że nie chciałem wychodzić do pracy w niedzielę i święta oraz dowiedzieli się, że przed wojną pracowałem w szeregach Policji Państwowej.
W więzieniu w Równem, po uprzedniej rewizji i oderżnięciu wszystkich guzików przy mundurze, zostałem wprowadzony do celi nr 19 jako dwudziesty więzień tej celi, tzw. pojedynczej. Spaliśmy „na waleta”. Straszny był zaduch, gdyż cela była w suterenie. W tej to celi zapoznałem się z jej mieszkańcami, którymi byli: Trojanowski – dentysta, Biedakowski – urzędnik starostwa Zdołbunów, kilku jeńców, którzy pouciekali z obozu, kilku Żydów z Łodzi, którzy skryli się na Wołyniu przed Niemcami, jak Goldberg, Grynwald, Haim i in. W celach przeważali Ukraińcy, którzy bardzo źle byli ustosunkowani do państwa polskiego. Po największej części siedzieli w więzieniu za [przynależność do] Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.
W celi nie wolno było grać ani w warcaby, ani w szachy porobione z chleba i gdyby podczas rewizji zostały znalezione, a nikt by się nie przyznał do ich własności, wszyscy z celi musieliby wędrować do karceru.
Moim przesłuchującym był lejtnant Głusznic, który lubił uprawiać procedurę bicia, jak bicie po twarzy, kopanie po nogach oraz kładzenie na ławce – dyżurni żołnierze NKWD trzymali, a on bił żelaznym prętem albo gumą, wewnątrz której znajdowały się poprzeplatane cienkie druciki. Gdy już człowiek wracał do więzienia, to formalnie pijany.
6 stycznia 1941 r. odbyła się rozprawa sądowa i kijowski sąd wojenny na sesji wyjazdowej w Równem skazał mnie na karę śmierci przez rozstrzelanie. Znów zostałem wtrącony do więzienia do celi nr 19, która była – tak jak i inne cele przeznaczone dla skazańców – obita blachą, [zabezpieczona] sztabami żelaznymi i zamykana na kilka zamków. W tej to celi jako współtowarzysze przeznaczeni na rozstrzał przebywali: st. posterunkowy Ponda, Mikołaj Tkaczuk z wydziału II, komisarz Policji Państwowej Zieliński, ksiądz z Równego – nie pamiętam nazwiska, Kozak – rolnik, Para – nauczyciel. Gdy z celi śmierci zabierano współtowarzyszy, [to] zawsze tylko w godzinach od 24.00 do 2.00.
Karę śmierci zamienili mi na siedem lat przymusowej pracy i z więzienia w Równem zostałem przewieziony do Charkowa, stamtąd do Buchty Nachodki i przez Morze Ochockie na Kołymę, gdzie pracowałem w kopalni złota, a gdzie za niewyrobienie normy szło się na noc do karceru i dawali jedzenie z trzeciego kotła, tj. 235 g chleba i dwa razy dziennie rzadki kapuśniaczek gotowany z morskiej kapusty, czyli zielska naniesionego podczas przypływu morza. Mieszkaliśmy w barakach godnych politowania, w których były całe masy wszy i pluskiew. Był to łagier zwany Trzecia Pięciolatka.
Później zostałem przeniesiony do innego łagru, zwanego 10. OŁP, tam wykonywaliśmy pracę najróżnorodniejszą. Co do wyżywienia warunki były prawie takie same jak w łagrze poprzednim. Nnajdowali się tu kpt. Hareńczyk, ppor. Więckowski i wielu innych. Zaznaczam, że podczas mojego przebywania w obozach jeńców były urządzane przez politruków pogadanki propagandowe na temat ustroju komunistycznego.
24 grudnia 1941 r. zostałem zwolniony z łagru, a 31 grudnia wyruszyliśmy statkiem „Sowietskaja Łatwia” przez Morze Ochockie do Buchty Nachodki, gdzie po kilku dniach wydano nam bilety do Nowosybirska, otrzymaliśmy także na drogę po bochenku chleba, kilogram śledzi i dwie paczki machorki.
Po przybyciu do Nowosybirska zastaliśmy tam polską placówkę, w której otrzymywaliśmy przez kilka dni po 400 g chleba. Stamtąd każdy wyjeżdżał na własną rękę.
Przyjechaliśmy z por. Tadeuszem Barszczewskim do Czelabińska, gdzie po zameldowaniu się w polskiej placówce otrzymaliśmy po dwa kilogramy chleba i [gdy] zebrało [się] nas ok. 120, odesłali [nas] do nowo tworzącej się 10 Dywizji w Ługowoje. 3 marca 1942 r. zameldowałem się w 10 Dywizji, a 5 marca byłem już w szeregach armii polskiej.