PIOTR IMIOŁEK

Przewodniczący: Pan już zeznawał na ten temat w kwietniu tego roku. Proszę więc swoje zeznania powtórzyć.

Świadek Imiołek: 1 maja 1944 r. przyszli do mnie żandarmi, ponieważ pełniłem funkcję sołtysa. Przyszło ich dwóch – Giza z miejscowego posterunku i jakiś drugi. Kazali mi iść po wszystkich domach i zbierać ludzi, ponieważ będzie wieszanie dziesięć osób. Żandarmi ci chodzili za mną i kontrolowali mnie, czy zawiadamiałem mieszkańców o egzekucji. Szli za mną, a jeśli kogo spotkali, to zabierali ze sobą. Następnie od strony Lublina zajechało czarne auto. Myśmy nie wiedzieli, co się w nim znajduje. Później przyszedł gestapowiec Chrystian [Mathias Christiansen?] i spośród nas wybrał dziesięć osób. Kto mu się nie podobał, odstawiał go na bok. Między ludźmi powstało zamieszanie, gdyż wszyscy sądzili, że ich będą wieszać. Potem przyszedł nieznany gestapowiec i odczytał wyrok po niemiecku, który następnie został przetłumaczony, że gdzieś koło Częstochowy zginął niemiecki porucznik z partyzantami i za tego oficera dziesięciu Polaków zostanie rozstrzelanych. Powiedziano, że to są źli ludzie, bandyci, wykolejeńcy. Za chwilę wyprowadzono z auta dziesięciu skazanych. Wybranym dziesięciu gospodarzom kazali nakładać pętle [na szyje skazańców]. Ponieważ byli oni bardzo wystraszeni, gestapowcy sami je nałożyli. Przedtem był rozkaz, aby wysłać podwody do Blachowni, skąd zostały przywiezione szubienice. Kiedy skazani znajdowali się pod szubienicą, [okazało się, że] jeden z nich był niskiego wzrostu, tak że pętla sięgała mu oczu. Wtedy wstrzymano egzekucję, podłożono mu cztery cegły i z powrotem założono pętlę. W tym czasie trzej czy czterej inni powiesili się sami. Jeden z nich krzyknął: „Giniemy niewinnie”. Skąd byli ci przywiezieni, nie wiem.

Przewodniczący: A czy z tego, co pan słyszał, wynikało, że to byli ludzie skazani za jakąś nielegalną działalność, czy tylko wieszano ich w odwecie za tego porucznika?

Świadek: To był tylko odwet. Oni chcieli ludzi zastraszyć.

Przewodniczący: Co to byli za Niemcy – ci [którzy] przywieźli skazanych?

Świadek: Byli to żandarmi. Wtedy było dużo żandarmów i gestapowców. Po egzekucji ciała włożono na samochód, przykryto plandeką, na wierzch położono cegły i auto odjechało w stronę Lublina.

Przewodniczący: A skąd były przywiezione te szubienice?

Świadek: Z Blachowni oddalonej o ok. trzy i pół kilometra.

Przewodniczący: Gdzie się odbywała ta egzekucja?

Świadek: W Gnaszynie, na łące Tordół [?].

Przewodniczący: Dlaczego wybrali właśnie tę łąkę?

Świadek: Może dlatego, że jest duża i [położona] na równej linii z pasem oddzielającym wtedy Generalne Gubernatorstwo od Rzeszy.

Przewodniczący: Ilu ludzi mogło się przyglądać tej egzekucji?

Świadek: Z fabryki wyprowadzono ok. 300 osób i miejscowej ludności było ok. 200 osób.

Przewodniczący: Pan w swoich zeznaniach wspomniał o żandarmie Gizie. Skąd pan wie, że tak się nazywał?

Świadek: On był miejscowy.

Przewodniczący: Czy to był volksdeutsch czy reichsdeutsch?

Świadek: Nie wiem. Został złapany po odzyskaniu wolności i skazany na dziesięć lat więzienia.

Przewodniczący: Czy oskarżony ma jakieś pytania do świadka?

Oskarżony Böttcher: Nie.