JAN ŁAKOMY


Plut. rez. Jan Łakomy, syn Piotra i Marii, urodzony 15 sierpnia 1899 r. w Dodowie, pow. miechowskiego, woj. kieleckiego, rolnik, narodowości polskiej, żonaty, zamieszkały w osadzie Janówka Słoneczna, pow. borszczowskiego, woj. tarnopolskiego.


11 lutego 1940 r. zostałem wywieziony wraz z żoną i czworgiem dzieci małoletnich. W nocy o godzinie 12.00 przybyło do mego mieszkania dwóch enkawudzistów i trzech Ukraińców, zastając wszystkich śpiących. Kazano mnie siedzieć na środku mieszkania na krześle, w koszuli i kalesonach, żona zaś w drugim pokoju z przelęknięcia upadła na podłogę. Mnie, siedzącemu na krześle, przyłożyli karabin z nasadzonym bagnetem do piersi i kazali nie ruszać się z miejsca, w przeciwnym razie zostanę przebity bagnetem. Żądali wydania broni. Oświadczyłem, że żadnej broni nie posiadam. Wymienieni jednak tym się nie zadowolili i dokonali rewizji domowej, przewracając całe mieszkanie. Broni nie odnaleźli. Po czym zapytali, czy posiadam polskie pieniądze „złote”, na co odpowiedziałem, że mam, chciałem wstać z krzesła i oddać pieniądze. enkawudzista, który stał nade mną, nie zezwolił, bym wstał, lecz polecił, by żona moja przybyła i oddała pieniądze, wobec czego wezwałem żonę, która też przybyła i oddała pieniądze w sumie 2800 zł. Pieniądze te zabrali obaj enkawudziści. Następnie polecili żonie, by pobudziła i ubrała dzieci, gdyż przewiozą nas w inne miejsce, po czym kazali żonie zapakować mąki, chleba, ubrania i innych produktów, tak ażeby waga nie przekraczała 25 pudów, dając 30 minut na tę czynność. Żona przestraszona szykowała, co mogła, a mnie nie zezwolili ruszyć się z miejsca. Zostały jeszcze dwie minuty, kazali wówczas ubrać się mnie, potem kazano [nam] opuścić mieszkanie i usiąść na saniach znajdujących się na podwórku. Dom zamknęli na klucz, a mnie wraz z rodziną powieźli na stację kolejową. Załadowano nas do wagonu towarowego w liczbie 72 osoby. Wagon był polski, wielkiego rozmiaru, drzwi zamknięto szczelnie i trzymali nas na stacji dwa dni. W drugim dniu postoju dali nam dwa wiadra wody na cały wagon, nie wypuszczając nikogo.

13 lutego 1940 r. transport wyruszył z miejsca, z płaczem, lamentem i pieśnią. W wagonie było ciasno, smród, nie wypuszczano nikogo dla załatwienia potrzeb naturalnych, a załatwiano takowe w wagonie przez dziurę. Razem były kobiety, dzieci i mężczyźni. Na granicy polsko -rosyjskiej przeładunek do wagonów rosyjskich, również było 72 osoby w wagonie i te same warunki. Podróż trwała 19 dni, podczas całej podróży otrzymaliśmy pięć razy ciepłą strawę, trzy wiadra zupy na cały wagon, a przez całą drogę suchy chleb i zimną wodę. Zajechaliśmy na miejsce Relizacje-Kuroczka [?], tam nas wyładowano wszystkich na mróz i śnieg, potem załadowano na wąskotorówkę i wieźli w las 80 km na odkrytych lorach przy 50 stopniach mrozu. Tam nas wyładowali, również na śnieg i mróz, i rozwozili po lesie do baraków, umieszczając po cztery do sześciu rodzin w jednym mieszkaniu, zależnie od wielkości rodziny. W mieszkaniu było tak ciasno, że jeden obok drugiego leżał. Następnego dnia enkawudziści zrobili z nami zebranie i wyznaczyli, gdzie kto ma pracować. Mnie przeznaczyli na pogruszkę leśną i tego samego dnia wypędzili na pracę. Jako jedyny żywiciel rodziny – żony i czworga dzieci – do tego zarobku, który zarabiałem, zmuszony byłem wyzbyć się ubrania swego i żony, by zakupić choćby kartofli dla wyżywienia dzieci.

We wrześniu 1941 r. zostałem zwolniony z prac przymusowych i wyjechałem do Kazachstanu do obłasti nowotryjeckiej [nowotroickiej] wraz z rodziną, gdzie pracowałem w kołchozie do 15 lutego [1942 r.], a 17 lutego 1942 r. wstąpiłem do Wojska Polskiego, do 10 Dywizji Piechoty.

Miejsce postoju, 9 marca 1943 r.