Plutonowy Wincenty Pawłowski, 42 lata, rolnik, żonaty.
10 lutego 1940 r. o godz. 3.00 w nocy zabrano mnie z żoną i trojgiem dzieci, wywieziono do archangielskiej obłasti, obozu Peczorłag [?]. Teren [był] leśny, zwały nie do przejścia, prawie do [nieczytelne] łączka i przesiąkał mały strumyk, skąd wszyscy brali wodę do picia [?]. Budynki [były] drewniane, pokryte deskami. Zmieścili nas do budynków, bardzo ciasno. Prusaków i pluskiew [było] bardzo dużo, w nocy nie dawały spać.
W obozie było nas do 150 ludzi, Polaków. Inteligencji bardzo mało – dwa procnty, osadnicy wojskowi i cywilni [nieczytelne] parcelacji. Stosunki wzajemne były różne, na ogół dobre.
Życie było bardzo trudne, ciężkie. Robotnik nie mógł zarobić na siebie, na chleb, jakąś strawę, a na dzieci i mowy nie było. Po przybyciu na miejsce kazali na trzeci dzień iść na robotę. W zimie pracowałem na zwałce lasu. Częściowo, ale to bardzo rzadko, wyrabiałem normę, za którą płacono dziewięć rubli. Norma wynosiła 4,3 kubametra [metra sześciennego], tak że przeciętnie zarabiałem sześć–siedem rubli, a wyżywienie mnie z rodziną kosztowało dziesięć rubli i to skromnie. Chodziłem przeważnie w swoim ubraniu, jeszcze polskim, a resztę pieniędzy [zyskiwałem] sprzedając własne rzeczy drożej kołchoźnikom i tu kupowałem taniej [nieczytelne] potrzebniejszego z ubrania, a częściowo otrzymywałem z kraju od brata paczki i pieniądze [?]. Życie koleżeńskie było dobre, tylko pod naciskiem NKWD musiałem własnoręcznym podpisem zeznawać na Jana Sołoniewicza częściowo jego słowa, które on mówił przeciw władzom sowieckim i przeciw państwu sowieckiemu. Także i o sabotażu zeznawali, również p. chorąży Władysław Czapski [?], który jest w Wojsku Polskim i pracuje w sądzie i Aleksander Rytosiński [?], również w Wojsku Polskim, a także inni. Dlatego tych słów nie można było [nieczytelne dwa słowa], że były to słowa im udowodnione przez naród tubylczy kołchoźników i najbliższych władz, które były mówione publicznie w obozie.
Życie kulturalne było bardzo nisko. Jeżeli chodzi o dorosłych, to żadnej kultury nie było.
Stosunek władz NKWD do Polaków był karny, propaganda komunistyczna była wielka, a informacji o Polsce nie było żadnej, było tylko mówione, że Polska nie powróci nigdy do niepodległości i nie powróci na mapę świata.
Pomoc lekarska [była] bardzo słaba, szpitale daleko i bardzo trudno było dostać się do nich. Śmiertelność [była] bardzo duża, przeważnie z wycieńczenia. Zmarli: Hardziejewicze – czworo, troje Tworków, dwaj Dadaki, Bukowe, Smolicze, Usakowskie, Kamińskie dzieci, Trybuchowska, Wierzbicka.
Łączność z krajem i rodziną była listowna.
Po odczytaniu nam układu polsko-sowieckiego zostałem zwolniony od robót przymusowych, przestałem pracować i przez wielkie trudy – chodzenie długi czas do rejonu NKWD i wojenkomatu, który był w odległości 60 km piechotą, mrozami do 60 stopni i to w nocy – dostałem przepustkę na wyjazd z rodziną i przyjechałem do Uzbekistanu na stację Jakubak [?], gdzie wyładowaliśmy się z rodziną. Tam zabrał nas ksiądz kapelan i zaprowadził do 6 Pułku Artylerii Lekkiej 6 Dywizji. Na drugi dzień zarejestrowałem się z rodziną u księdza kapelana 6 Pułku Artylerii Lekkiej, a 27 lutego 1942 r. stanąłem do komisji w Jakubaku [?] i po odbyciu 14 dni kwarantanny przy 6 Pułku Artylerii Lekkiej odesłano mnie do Kermine, stacji zbornej 7 Dywizji Piechoty. Następnie – po odbyciu kolejnych 14 dni kwarantanny – sformowano nas i odesłano do Palestyny jako stacja zborna 7 Dywizji Piechoty i również po odbyciu kwarantanny na terenie Palestyny i drugiej komisji zostałem skierowany do kompanii transportowej.