LEOPOLD KUREK

Strzelec Leopold Kurek, ur. 25 października [nieczytelne] r.

Mieszkałem razem z rodziną na kolonii w Groszowie, pow. sokalskim, [woj.] lwowskim do 1940 r. Gdy w 1939 r. rozebrali naszą Ojczyznę, niedługo mieszkałem we własnym domu, bo 10 lutego 1940 r. o godz. 3.00 rano przyjechali przed dom i kazali się zbierać, bo nas muszą [przenieść] od granicy na inne wioski, bo koło granicy nie wolno tak blisko mieszkać. Odwieźli więc na stację kolejową w Parchaczu. Gdy nas wieziono przez wioskę ukraińską, to ludność ukraińska bardzo się cieszyła. Na stacji siedzieliśmy cały dzień i całą noc, na drugi dzień ruszyliśmy w podróż, nie wiedząc, że do Rosji. Myśleliśmy, że naprawdę [jedziemy] gdzieś na polskie tereny. Ale gdy 14 lutego przekroczyliśmy granicę polsko- sowiecką, wtedy zrozumieliśmy, że to jest kłamstwo. Jechaliśmy o swojej żywności całych osiem dni, nawet wody najwyżej trzy wiadra dali na 50 osób, gdzie prawie połowa była dzieci, które płakały z rozpaczy.

Dopiero w Kijowie dostaliśmy po kilogramie chleba i trochę zupy i znowu dwa dni bez niczego. I tak wciąż aż do 28 lutego.

Przyjechaliśmy do Syrowa [Sierowa?], stamtąd na posiołek ze stacji jechaliśmy 35 km, nocą. Zaraz na drugi dzień musiałem iść do roboty do lasu – korowałem sosny. I tak aż do wiosny dostawaliśmy po kilogramie chleba za pieniądze. Wybrali kilku ludzi dziesiętników, którzy pilnowali, aby wszyscy co noc byli w domu i meldowali komendantowi posiołka. Zebrania odbywały się co niedziela i wciąż mówili, że Polskę żeśmy przepili i przebawili i nikt nas nie wybawi. Prócz chleba nic więcej nie dostawaliśmy i to za swoje pieniądze, jeżeli ktoś sprzedał swój płaszcz lub buty. Ja pracowałem dziesięć kilometrów od posiołka, ale do domu mogłem przyjść najwyżej w nocy i [chcieli], żebym na drugi dzień był od świtu na uczastku, bo gdybym nie przyszedł, to [dostałbym za karę] dziesięć dni tiurmy. Na drugi rok zaczęli więcej napędzać do roboty, bo [rozpoczęła się] wojna. Normy zwiększyli, chociaż wyrabiałem dosyć dużo. Wydobywaliśmy żywicę, po 50 kg dziennie. Norma była 28 po 20 kopiejek za kilogram. Chleba urwali na 800 g, a nieroboczym [na] 300 i zaczęli karać za każde niewyrobienie normy jako sabotażnika.

Aż 28 sierpnia rano przyjechał na uczastek i ogłosił, że jesteśmy wolni, i że możemy gdzie kto chce jechać. Zaczęli namawiać, żeby się podpisać, że chcemy zostać tam, ale nikt się nie zgłosił, z wyjątkiem jednego Ukraińca Moroza, który wciąż sprzedawał Polaków. Zaczęli go wychwalać, że każdy powinien pójść za jego przykładem. Chcieliśmy wyjechać z posiołka, lecz nie pozwalali w żaden sposób. Rasczotu nie dali, lecz nikt nie zważał, poszliśmy na stację bez rasczotu, narażając się NKWD. Przyjechaliśmy na południe do Kitobu, tam byłem dwa miesiące, potem wstąpiłem do wojska w Guzarze [G’uzorze], tam byłem do drugiego rzutu i wyjechałem do Persji.