JERZY CZAPLIŃSKI

Kanonier Jerzy Czapliński

10 lutego 1940 r. o godz. 5.00 rano zostałem zbudzony przez NKWD jakoby w celu przeprowadzenia rewizji, czy nie posiadamy broni. Po godzinnym szukaniu, gdy okazało się to bezcelowe, jakiś starszy wyjął papier z kieszeni i zaczął czytać, że nasza rodzina została skazana przez uchwałę partii na „przesiedlenie” – zesłanie w głąb Rosji jako rodzina osadnika wojskowego.

Załadowano nas na sanie, prawie w bieliźnie, bo pod mieszkaniem zebrała się dobra gromada sąsiadów i zawieziono na stację kolejową koło Grodna. Tu zdziwiłem się, bo zobaczyłem ogromny transport, byli to wszystko zesłani. Teraz humor mi się poprawił, bo tyle ludzi, to na pewno nie zginę, chociażby i w Rosji. Transport ruszył dopiero 11 lutego. Teraz zaczął się krzyk i płacz we wszystkich wagonach, lecz wszystko zagłuszył świst lokomotywy, a potem popłynęła pieśń „Pod Twoją obronę uciekamy się...”. W czasie drogi przez polskie ziemie wagonów prawie nie otwierano. W Mołodecznie przeładowano nas na szerokie tory i tu zaczęła się jazda dzień i noc przez trzy tygodnie. Jedzenie było możliwe w porównaniu z późniejszym. Komendanci transportu mówili, że jedziemy na Kaukaz, lecz między nami byli tacy, którzy trzeci raz jechali na Sybir, więc oni wiedzieli, dokąd nas wiozą. W Nowosybirsku transport został zatrzymany i wszyscy musieli iść do łaźni i dezynfekcji. Dalej nie można było jechać, bo robactwo chodziło stadami z jednego na drugiego.

W początkach marca transport zatrzymał się w irkuckiej obłasti, w tajszeckim rejonie, na posiołku Kwitok. Dwa dni siedzieliśmy w barakach, potem zaczęto formować brygady. Zaczynając od mężczyzn, a kończąc na dzieciach wszyscy musieli iść do roboty, by dostać kilogram chleba. W czasie pierwszego załadunku wagonów zginęły trzy osoby: Stanisław Ćwikowski został przyduszony kłodami, a Berukat z synem przywaleni szpałami przy nieprawidłowym załadowaniu wagonu. Pierwsze trzy wypadki zostały mi w pamięci, potem były coraz częstsze. Tak prawie do amnestii, dzień i noc: ładunek i ładunek.

12 sierpnia 1941 r. ogłoszono amnestię i możność wyjazdu na południe. Teraz zaczęto z nami się liczyć, przedstawiać kontrakty i umowy do podpisania, lecz [robiliśmy] wszystko, aby tylko [udać się] dalej z irkuckiej obłasti – grobu zakluczonych. Brat i ojciec wyjechali w pierwszej turze, ja z matką zostałem aż do 1 maja 1942 r. i po otrzymaniu rozrachunku wyjechałem do Dzałał-Abadu, gdzie 20 maja wstąpiłem do wojska.