WACŁAW KOSIŃSKI

Dnia 2 marca 1949 r. w Radomiu podprokurator Prokuratury Sądu Okręgowego w Radomiu T. Badowski z udziałem protokolanta aplikanta N. Rentflejsza na mocy art. 20 przepisów wprowadzających kpk przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Świadek, uprzedzony o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko ks. dr Wacław Kosiński
Wiek 66 lat
Imiona rodziców Józef i Janina
Miejsce zamieszkania Radom, ul. Grodzka 10
Zajęcie proboszcz parafii św. Jana w Radomiu
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Mieszkam przy ul. Grodzkiej 10, z tym że front domu, w którym mieszkam, wychodzi na ul. Wałową. Po utworzeniu getta żydowskiego w 1941 r. władze niemieckie pozostawiły mnie w dotychczasowym mieszkaniu, ale ustawiły płot od kościoła do plebanii w ten sposób, że pozostało tylko przejście dla mnie, a ul. Grodzka została faktycznie przecięta utworzonym przez płot tunelem o szerokości około czterech metrów. Jednocześnie władze niemieckie zajęły salę parafialną, znajdującą się na terenie cmentarza kościelnego, na potrzeby Arbieitsamtu (dział żydowski). Urzędował tam słynny Janik ze swoim sztabem.

Dokładnej daty nie pamiętam – było to przed wysiedleniem Żydów – widziałem dwukrotnie w odstępie ok. dwóch tygodni wóz naładowany trupami dorosłych mężczyzn w liczbie ok. 30. Były to zwłoki pomordowanych Żydów podejrzanych o sympatię dla bolszewików i o komunizm. Powodem tych morderstw było wykrycie w archiwum sądowym akt sprawy, zdaje się, Silbersteina z Szydłowca, osądzonego za komunizm. Niemcy po otrzymaniu tych akt chodzili po domach, poszukiwali osób noszących nazwisko Silberstein i napotkanych rozstrzeliwali na miejscu, bez sądu i jakichkolwiek wyjaśnień i bez różnicy na płeć i wiek. Nie wiem, jakie oddziały dokonywały tych morderstw, sam słyszałem tylko strzały i płacz, natomiast nie widziałem [samego] zastrzelenia. O podłożu wypadku wiem z opowiadań mojego lokatora Żyda Rozenbauma.

Pod koniec lipca czy też na początku sierpnia 1942 r. przyszedł do mnie oficer gestapo radomskiego – jak sobie przypominam, pomocnik czy zastępca Fuchsa – który kazał mi się oprowadzić po całej plebanii, od strychu poprzez piwnice i zabudowania gospodarcze, dla stwierdzenia, czy nie ma połączenia z gettem. Oświadczył mi jednocześnie, że mogę tu zostać, jednak żaden Żyd nie może się u mnie ukryć. I że jeśliby jakiś Żyd ukrył się u mnie, grozi mi kara śmierci. Przypominam sobie, że jeszcze wcześniej, 28 września 1941 r., tj. w moje imieniny, było u mnie paru księży i w tym czasie przyszło kilku gestapowców, uzbrojonych, na rewizję w poszukiwaniu jakichś Żydów. W nocy, w której odbyło się wysiedlenie Żydów [z getta] na Glinicach i [z domów] przy ul. Pereca, słyszałem tylko strzały, ale przebiegu wysiedlenia nie widziałem.

Obserwowałem natomiast przebieg tzw. dużego wysiedlenia [Żydów z getta] przy ul. Wałowej i przyległych.

W dzień przed wysiedleniem elektromonterzy założyli na terenie getta reflektory, a wieczorem widać było na terenie getta dużo policji – zdaje się, Schupo. Między godz. 10.00 a 11.00 wkroczyły na teren getta większe oddziały żandarmerii, gestapo i SS. Usłyszałem wtedy krzyki, płacz, wołania i charakterystyczne „Raus!”, nakazujące Żydom opuszczenie mieszkania. Żydów ustawiano w szeregi. Widziałem starców, dzieci i ludzi w sile wieku. Przeprowadzano wtedy selekcję. Całe wysiedlenie odbywało się przy akompaniamencie krzyków, bicia, płaczu i strzałów. Tej nocy słyszałem parę tysięcy pojedynczych strzałów, a także strzały z karabinów maszynowych. To, co się działo w getcie, trudne jest do opisania i odtworzenia, dawało [to] obraz scen dantejskich. Wysiedlenie to trwało całą noc, ale i następnego dnia widziałem kolumny żydowskie pędzone przez oddziały niemieckie.

Po wysiedleniu wszystkich Żydów rozpoczął się rabunek mienia żydowskiego przez oddziały policyjne – zdaje się, Schupo. Na teren getta wjeżdżały furmanki i samochody, [którymi] wywożono stamtąd mienie żydowskie z mieszkań i porozbijanych sklepów. Trwało to przeszło tydzień.

Po całkowitym zlikwidowaniu getta i osiedleniu ludności polskiej na jego terenie sala parafialna została zajęta przez Niemców jako miejsce koncentracji Polaków schwytanych w różnych łapankach, a przeznaczonych na wywóz do Rzeszy. Urzędowało tam stale Schupo, które decydowało o wywiezieniu lub pozostawieniu. Nadmieniam, że w okresie niemieckiego Arbeitsamtu przed wysiedleniem Żydów urzędowało tam także Schupo. Najważniejszą osobistością był tam jakiś żandarm – zdaje się, volksdeutsch pochodzący z Brelichy [?] – który szczególnie szykanował ludzi przeznaczonych na wywóz do Niemiec i którego się wszyscy wyjątkowo bali, nawet urzędnicy Arbeitsamtu.

W sali parafialnej, w której przebywali ludzie przeznaczeni na wywóz na roboty do Rzeszy, panowały straszne warunki sanitarne i niemożliwe do zniesienia warunki pobytu. Mężczyźni i kobiety stłoczeni przebywali razem, nie było umywalni ani ustępu, dopiero pod koniec Niemcy postawili jeden ustęp wspólny dla mężczyzn i kobiet. Wśród zgromadzonych szerzyły się choroby, m.in. grypa i tyfus. Ludzi tych pilnowali żandarmi ze specjalnie tresowanymi psami. Był wypadek, że pies dotkliwie pogryzł szczutą kobietę. Kobieta ta zmarła, ale nie wiem, czy na skutek dotkliwego pogryzienia jej przez psa, czy też na skutek dolegliwości serca.

W punkcie rozdzielczym złapani przebywali ok. tygodnia. Żywieni byli przez Polski Czerwony Krzyż i Radę Główną Opiekuńczą. Nie przypominam sobie, żeby Niemcy cokolwiek dawali tym ludziom do jedzenia. Prócz tego punktu rozdzielczego były jeszcze dwa inne – w synagodze i w dawnym muzeum przy ul. Grodzkiej. Warunki były podobne jak i tu. Z punktów rozdzielczych wywożono ludzi samochodami pod eskortą żandarmów na dworzec kolejowy. Znam wypadek, że wywieziono także księdza, przyrzekając mu, że zostanie kapelanem osób wywiezionych na roboty. Jednak z Berlina wysłano go z powrotem. Łapanki i wywożenie do Niemiec trwały przez cały czas pobytu Niemców, do ich ucieczki.

Przypominam sobie, że w latach 1942–1944 były na terenie Radomia egzekucje publiczne – trzy przez powieszenie i dwie przez rozstrzelanie. Zwłoki pomordowanych nie zostały pochowane na cmentarzu. Nie przypominam sobie, czy dostałem zawiadomienie o śmierci w celu sporządzenia aktu zejścia. Przypominam sobie natomiast, że kilkakrotnie dostawałem od dyrektora policji zawiadomienie o śmierci osób, dla których mogłem [ten] akt sporządzić.

Przyczyna śmierci była tylko czasami podawana, najczęściej zapalenie płuc.

Cmentarz katolicki w Radomiu podlega parafii św. Jana. Były wypadki, że z więzienia czy z ul. Kościuszki przywożono nagie zwłoki na cmentarz, które chowano. Nazwisk osób wtedy nie podawano.

W chwili wejścia Niemców zaczęło się prześladowanie Kościoła i szykany względem duchownych.

W 1939 r. zabroniono urządzenia procesji na cmentarz w dzień Wszystkich Świętych. Także w tym roku zatrzymano kilku księży, m.in. Grerycza i Koźmickiego [?]. Przetrzymano ich w piwnicy, poddając różnym szykanom, [takim] jak czyszczenie butów, zamiatanie ulicy itp. Na terenie Radomia przeprowadzano kilkakrotnie aresztowanie księży.

Odczytano.