ADELA PANEK

Dnia 15 grudnia 1971 r. w Iłowie Ryszard Juszkiewicz, sędzia Sądu Powiatowego w Mławie, z udziałem protokolantki Ewy Jakubowskiej przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, której tożsamość stwierdził na podstawie dowodu osobistego. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania, po czym świadek stwierdza własnoręcznym podpisem, że uprzedzono ją o tej odpowiedzialności (art. 172 kpk). Następnie świadek, uprzedzona [również] o treści art. 165 kpk, zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Adela Panek
Nazwisko z domu (dla mężatek) Watemborska
Imiona rodziców Antoni i Karolina
Data i miejsce urodzenia 31 października 1892 r. w Mławce
Miejsce zamieszkania Iłowo, [...]
Zajęcie pracownica fizyczna
Wykształcenie bez wykształcenia

Przed wybuchem II wojny światowej mieszkałam w Iłowie, tam gdzie mieszkam obecnie. Nie podpisałam volkslisty w okresie okupacji, byłam Polką. Pracowałam jako praczka, piorąc bieliznę wojsku niemieckiemu. Wojsko to kwaterowało w polskiej szkole przy ul. Szkolnej. Były go trzy kompanie. Przed wybuchem wojny ulica ta nazywała się marszałka Piłsudskiego. Wiedziałam, że w okresie okupacji u zbiegu ulic Leśnej i Jagiellońskiej mieścił się niemiecki obóz. Najpierw byli w nim cywilni Ukraińcy. Uciekali, ale nie wiem skąd. Na terenie obozu znajdowało się ok. 20 baraków. Przed Ukraińcami to jeszcze byli w tym obozie jeńcy wojenni.

W baraku murowanym, który stał na terenie tego obozu, o którym wyżej mówiłam, przebywały małe dzieci w wieku do pięciu lat – ukraińskie, rosyjskie i polskie. Dzieci ukraińskie zabierali tym Ukraińcom, o których mówiłam. Słyszałam, że w tym obozie były dzieci również z Warszawy. Dowiedziałam się o tym już po zakończeniu działań wojennych, kiedy poszłam razem z innymi mieszkańcami Iłowa i okolic zabierać te dzieci na wychowanie. Polska siostra zakonna, która się nimi opiekowała, zapytała mnie, czy chcę wziąć dziecko polskie. Przedtem zapytała, czy mam grupę, tzn. czy podpisywałam volkslistę. Gdy odpowiedziałam, że nie miałam żadnej grupy, to mi powiedziała: „Mogę dać pani warszawiaka” – i dała tego warszawiaka. Chłopiec nazywał się Stanisław Kazimierczak. Potem ożenił się z dziewczyną, która też była w tym obozie, nazywała się Zenona Kierzkowska. Chłopca potem adoptowałam przez sąd i obecnie nazywa się Panek.

Do obozu po dzieci poszliśmy zaraz po zdobyciu Iłowa przez oddziały radzieckie. Pracownicy, którzy pracowali w obozie, mówili, że dzieci było 95; 13 zostało zawiezionych do Związku Radzieckiego, resztę zabrali Polacy.

Słyszałam, że dzieci dość często umierały z głodu i grzebano je w rozkopach po prawej stronie torów kolejowych, jadąc od strony Iłowa w kierunku Mławy, pod lasem. Niemcy żadnych krzyży tam nie stawiali, [teren] porósł obecnie krzakami i drzewami, ale miejsca, gdzie grzebano dzieci, pozapadały się.

Siostry zakonne pojechały do swoich domów, gdy rozdzielono dzieci.

Na każdym łóżeczku spało po dwoje dzieci, nogami do siebie. Mój chłopiec, którego wzięłam, miał półtora roku. Mówił już do mnie po niemiecku. Dowiedziałam się, że z dziećmi rozmawiano po niemiecku. Pamiętam na przykład jak upiekłam ciasto i [kiedy] je zobaczył, powiedział: „Du hier”. Chłopiec już umiał nazwać części garderoby, wiedział na przykład, jak się nazywają po niemiecku buty. Początkowo nie nazywał mnie matką, bo nie rozumiał.

Niemcy uciekli z Iłowa w czwartek po południu, a oddziały radzieckie weszły do Iłowa o godz. 10.00 w piątek – [wtedy] w obozie była już obsługa polska.

Wiem, że ludzie zabierali dzieci z różnych miejscowości: z Mławki, Mławy, Iłowa. Dzieci te były wymizerowane, chude, obdarte. Na przykład mój chłopiec miał na sobie podartą sukienkę i nie miał butów. Zanim go wzięłam, siostra zakonna dawała mi na wychowanie dziewczynkę. Nie wzięłam jej – chociaż początkowo miałam zamiar wziąć dziewczynkę – ponieważ dziecko miało cienkie nóżki i duży brzuch. Doszłam do wniosku, że będzie mi ciężko je wychować, gdyż jest bardzo wynędzniałe.

Na tym protokół przesłuchania świadka zakończono i po odczytaniu podpisano.