WŁADYSŁAW ORZESZEK

Trzynasty dzień rozprawy, 23 stycznia 1947 r.

(Po przerwie).

Przewodniczący: Trybunał postanowił zaliczyć w poczet dowodów rzeczowych dokumenty ujawnione dziś na rozprawie. Proszę poprosić świadka Orzeszka. [Czy] świadek został zaprzysiężony?

Świadek: Tak jest.

Przewodniczący: Pouczenie świadka o obowiązku mówienia prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Świadek Władysław Orzeszek, urodzony w 1897 r. w Warszawie, zamieszkały w Warszawie przy ul. Szwedzkiej 7, przewodniczący Zarządu Głównego Związku Skórników, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Proszę, niech świadek przedstawi krótko i zwięźle, co świadkowi wiadomo o sprawie.

Świadek: Z nastaniem wojny w 1939 r. mieliśmy związki zawodowe. Kiedy wybuchła wojna, nie przypominam sobie dokładnie którego września, ale w każdym razie wskutek działań wojennych dom na Lesznie 23, gdzie się mieściliśmy, został zburzony. W domu tym załatwialiśmy nasze sprawy organizacyjne i zawodowe. Po wkroczeniu Niemców do Warszawy lokal naszego związku został rozgrabiony. Trudno mi stwierdzić, z jakiej przyczyny został rozgrabiony, ale gdy dowiadywałem się u ówczesnego przewodniczącego Dąbrowskiego (?), z biblioteki, którą prowadził Modzelewski, nie pozostało nic. Oczywiście wartość tych rzeczy sięgała kilkudziesięciu tysięcy złotych. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że po wkroczeniu Niemców do Warszawy nie możemy występować w obronie praw pracy i płacy robotnika.

Przewodniczący: Czy związki zawodowe zostały utrzymane przez władze okupacyjne?

Świadek: Nie, zostały rozwiązane. Wówczas robotnicy odnieśli się do bardziej aktywnych członków związku z zapytaniem, co mają robić, gdyż warunki wytworzone przez okupację niemiecką były katastrofalne. Utworzony został po wkroczeniu Niemców Arbeitsamt. Przyjmowano ludzi na poszczególne placówki pracy na warunkach, których robotnik nie mógł wytrzymać. Jeżeli porównamy, że robotnik zarabiał do pięciu złotych dziennie za osiem godzin pracy, a cena chleba wahała się od pięciu do ośmiu złotych, a nawet powyżej dziesięciu złotych, to widzimy, że robotnik nie mógł tego wytrzymać. Byli robotnicy, którzy nie chcieli iść na te roboty, jednak administracja niemiecka przymusowo ich ściągała. Przymusowo wysyłano do Niemiec tych robotników, którzy nie chcieli pracować za tę zapłatę, bo nie mogli wyżyć. Natomiast ci, którzy pozostawali, starali się w jakiś sposób sobie radzić – przypomnę placówkę robotniczą na ul. Kowelskiej, gdzie pracowali szewcy, rymarze itd. Starali się oni również sprzedawać swoje stare i nowe rzeczy na wolnym rynku i w ten sposób ratowali swoje życie.

Wprowadzono tam rewizje, czasami lżejsze, czasami silniejsze, i robotnika, który wynosił stare, zerwane zelówki, bito. Przypominam sobie niejakiego Pilatowskiego, którego tak pobito, że w cztery miesiące po wyjściu z więzienia zmarł. Dlatego, że ratował życie swoje i swoich dzieci, żeby utrzymać się na horyzoncie.

Administracja niemiecka nie wyznaczała ludzi, z którymi można byłoby omówić sprawę płacy i pracy, tylko dowolnie ustalała warunki, tak że nie było minimum egzystencji do utrzymania się przy życiu.

Urlopy nie były dawane, młodociani do lat 15 byli wykorzystywani w pracy, przy łapankach dzieci były brane na ul. Skaryszewską. Może z trudem dałoby się je uchwycić, ale nie wiedziałem, że dziś będę zeznawał w tej sprawie.

Przewodniczący: W sprawie postępowania administracji zeznawali świadkowie, to jest Trybunałowi znane. Świadek tylko stwierdza, że związki zawodowe zostały rozwiązane, ustawodawstwo socjalne nie [było] przestrzegane, ośmiogodzinny dzień pracy też nie.

Świadek: W stosunku do pracujących Polaków nie był przestrzegany, ale tam gdzie Niemcy pracowali – to oni przestrzegali.

Przewodniczący: Zatrudniane były dzieci.

Dalszych pytań nie ma – świadek jest wolny.