ALEKSANDER ŚWICA

Plutonowy Aleksander Świca, 46 lat, szewc, żonaty.

10 lutego 1940 r. zostałem wywieziony do Rosji. Powód tego był ten, że byłem kolonistą. Zesłany byłem do obłasti archangielskiej, rejon Krasnoborsk, posiołek Zapan-Permogoria.

Pracowałem tam przy spławie drzewa na rzece Dźwinie [Dwinie]. W zimie była to bardzo ciężka praca, która polegała na tym, że zbijaliśmy bardzo grube, dziewięciometrowe drzewa w coś w rodzaju tratw, które na wiosnę przy rozlewach woda zabierała. Przy tej pracy przedźwignąłem się i zachorowałem. Potem postawiono mnie przed komisję lekarską, na mocy orzeczenia której zostałem zwolniony z tej pracy i później pracowałem w warsztacie szewskim.

W tym środowisku znajdowali się wyłącznie Polacy. Stosunki wzajemne, poza niektórymi jednostkami, były na ogół dobre. Praca rozpoczynała się o godz. 7.00 rano i kończyła się o 5.00 po południu. Normy pracy trudno opisać, w każdym razie jej nie wyrabiałem. Ze mną była razem żona i pięcioro dzieci. Żona nie pracowała, ponieważ chorowała na cyngę. Nagrody [zapłaty] dostawałem przeciętnie 140 rubli miesięcznie. Ja jako pracujący mogłem kupić kilogram chleba, a żona i dzieci po 600 g. Z chwilą wybuchu wojny z Niemcami mogłem kupić tylko 800 g chleba, a żona i dzieci po 300 g. Ubranie też każdy musiał sobie kupić sam. Kufajka kosztowała 60 rubli, spodnie watowane 30, buty 120 rubli. Życie kulturalne było bardzo słabo rozwinięte. Coś w rodzaju świetlicy było, ale nikt tam nie chodził. Za to dzieci musiały chodzić do szkoły. Nauczyciele rosyjscy wpajali w nie, że Boga nie ma, że Polski nie będzie, a dzieci nie dawały za wygraną, tylko mówiły: „Co Boga nie ma, to nieprawda, bo my w domu szliśmy do szkoły najedzone i mamusia zawsze nam dawała parę groszy na cukierki, a tu jesteśmy głodni”. Aż później władze NKWD przychodziły do domu rodziców i kazały, aby rodzice uspokajali dzieci. Z początku, jak które dziecko nie szło do szkoły, to zaraz przychodził do domu milicjant. A później widzieli, że dzieci nie tracą ducha polskiego, to już nie przychodzili i nie zmuszali dzieci do pójścia do szkoły.

Stosunek władz do Polaków był taki, że kto bardzo wygadywał na Sowiecki Sojuz albo bronił Polski, to takich karali, a kto był zupełnie obojętny, to się obchodzili dosyć możliwie. Jedna dziewczyna w wieku 18 lat namówiła cały posiołek, aby w Boże Narodzenie nikt nie poszedł do pracy, to ją zasądzili na 15 lat więzienia i zabrali, nie wiadomo gdzie.

Pomoc lekarska była dobra, ale śmiertelność też była wielka. Na przykład ludzie starsi przeważnie wszyscy wymarli, głównie z wycieńczenia i z głodu. Nazwisk żadnych nie pamiętam.

Po amnestii, w październiku 1941 r., wyjechałem do Uzbekistanu, rejon Guzar, kołchoz Pieciletka [Piatiletka]. Tam pracowałem do maja 1942 r. Pracowałem tam na polnych robotach kołchoznych. Nagroda była taka, że kto pracował, to dostawał 500 g jęczmienia co drugi albo co trzeci dzień. A kto nie pracował, to dostawał 250 g tego jęczmienia. Warunki moje w Uzbekistanie w porównaniu z warunkami w obłasti archangielskiej były jak niebo i ziemia. W tym właśnie kołchozie straciłem 16-letnią córkę, która ze mną pracowała przy noszeniu gliny na plecach. Jednego razu nałożyli taki worek gliny i zarzucili córce na plecy. Przy tym coś jej się oberwało wewnątrz, bo zaraz zaczęła kaszleć krwią. Później dostała pomieszania zmysłów i po czterech dniach umarła. Później, tj. 5 maja, przyjechałem do Guzaru z całą rodziną i pracowałem tam przy opiece społecznej jako kierownik warsztatów szewskich aż do wyjazdu do Persji.

W lutym 1942 r. w Guzor stanąłem na komisji poborowej, ale ze względu na moją chorobę żołądka i nóg nie zostałem przyjęty i dostałem zaświadczenie jako niezdolny do służby wojskowej. W Pahlevi około 15 września stanąłem na komisji poborowej drugi raz, a 23 września w Teheranie powołano mnie do służby wojskowej. Rodzina moja pozostała nadal w Teheranie.

28 stycznia 1943 r.