ALFRED SADOWSKI

Kapral Alfred Sadowski, 21 lat, uczeń, kawaler

Aresztowany 2 października 1940 r. w Łucku na Wołyniu, podczas lekcji matematyki, w ówczesnym gimnazjum polskim według ustroju sowieckiego. Powód: przypuszczalne należenie do tajnej organizacji.

Uwięziony byłem początkowo w więzieniu łuckim. Następnie wywieziony transportem kolejowym do Charkowa, skąd po dwutygodniowym pobycie zostałem odesłany wraz z innymi więźniami do Kożwy, skąd w sierpniu 1941 r. do Workuty.

W Łucku więzienie było stare, dawniej używane przez władze Polski. W czasie wojny zniszczone częściowo i odrestaurowane. Pozbawione było kompletnie łóżek i sienników. Stołów ani ławek też nie było. W celach przeznaczonych na szpital były łóżka, materace, prześcieradła, jak też i koce. W celach dla przebywających śledztwo średnio na metr kwadratowy wypadały dwie osoby, zaś w celach dla osądzonych – trzy i pół osoby. Przy tym nieproporcjonalna ilość naczyń na brudy i śmieci.

Do ubikacji wypuszczano dwa razy dziennie, o godz. 9.00 i 19.00. Higiena w ubikacji straszna. Załatwiano się tylko na cztery sedesy, względnie wprost na posadzkę betonową. Umyć się można było dobrze, gdyż wody było stosunkowo dużo. Do łaźni nie chodziłem przez trzy i pół miesiąca. Wszy i pluskwy na porządku dziennym. Częstokroć w nocy na twarz spadały z sufitu stonogi. Na 130 osób przypadały dwa okna, które mimo 30-stopniowego mrozu były otwarte przez całą zimę. W celach śledczych w lecie były otwarte tylko dwie szybki, zaś całe okno było zasłonięte koszem z desek utrudniającym oświetlenie i wentylację. Z powodu wielkiej liczby osób ogrzewanie cel było zbędne. Jednak cele, w których było względnie mało osób, też były nieogrzewane i ludzie nieposiadający własnej pościeli, jak koca czy płaszcza, bardzo często zapadali na zapalenie płuc, grypę itp. choroby. Bardzo częste były wypadki hemoroidów i odmrożenia kończyn, gdyż bardzo wielu więźniów nie posiadało obuwia. Pomoc lekarska była udzielana przez jedną z sióstr, Rosjankę, codziennie w postaci pastylek i kropli. Doktor przychodził raz na tydzień, względnie w razie nagłego wypadku.

W celi śledczej podczas mego pobytu było czterech Polaków i 28 Ukraińców. Polacy wszyscy inteligentni (dwóch księży, policjant), Ukraińcy – dwóch ukończyło małe gimnazjum, reszta ze wsi – element wybitnie nieinteligentny, lecz zacięty. Poziom moralny u Polaków zadowalający, u Ukraińców przeciętnie niski.

Ustosunkowanie się wzajemne dobre, sprzeczek nie było. Po sądzie zostałem przeniesiony na celę bardzo liczną. Było 74 Ukraińców i 46 Polaków. Poziom intelektualny jak na celi śledczej. Wszyscy sądzeni jako więźniowie polityczni. Tu stosunki wzajemne złe. Ciągłe tarcia, a co dwa dni regularne bójki między Ukraińcami a Polakami na tle sporów co do poglądów. Bójki wywoływane przez Ukraińców. Zwyciężają zawsze Polacy dzięki swej organizacji i szybkiej orientacji; władze sowieckie nie reagują.

W więzieniu charkowskim warunki o wiele gorsze. Na metr kwadratowy przypada sześć osób. Warunki higieniczne złe. Spotyka się pierwszy raz złodziei i wszelkich zboczeńców. Pomoc lekarska bardzo dobra. Higiena zła, ubikacje niewietrzone, łaźni nie ma.

W obozie w Kożwie warunki mieszkaniowe bardzo dobre. Praca ciężka.

Życie w obozie. Pobudka o godz. 24.00, praca do 5.00, od 5.00 do 6.00 śniadanie, od 6.00 do 11.00 praca, od 11.00 do 12.00 obiad, od 12.00 do 24.00 wolne – spanie, kąpiel, przechadzka.

Warunki bytu dobre do chwili wybuchu wojny z Niemcami. Po tym fakcie wywieziono mnie do Workuty, jeszcze dalej wysuniętej na północ, położonej już w samej tundrze. Tam było fatalnie. Wstawało się o godz. 4.00, o 5.30 wychodziło się do roboty. Praca bardzo ciężka – ładowanie węgla na wagony – trwała do godz. 18.00 bez przerwy. Obiad jedzono po powrocie z pracy. Warunki mieszkaniowe złe. Brak pościeli i materaców, a nawet prycz. Łaźnia bardzo dobra co dziesięć dni, dzięki czemu wszy nie było. Jedzenie bardzo złe. Na śniadanie 50-gramowy kotlecik z solonej ryby i trochę ciepłej wody. Na obiad pół litra „zupy” owsianej, w której można było znaleźć przeciętnie 15 ziarenek owsa, oraz ćwierć litra kaszy owsianej z bardzo minimalną ilością tłuszczu – margaryny. Przy tym odżywianiu wszyscy marnieli, z dnia na dzień tracili siły. Mimo to pracowali, żeby otrzymać te 500 g czarnego i ciężkiego jak błoto chleba. Jeżeli ktoś nie wykonał stu procent normy, otrzymywał 300 g.

Życie kulturalne ani w więzieniu, ani też w obozie nie było dostępne więźniom.

Stosunek władz NKWD w więzieniu był zły. Średnio w ciągu tego miesiąca byłem na badaniach 40 razy w czasie ok. 400 godzin. Przy tym co dzień bity linią i pięściami. Tak przetrwałem całe śledztwo, nie przyznając się do winy. Nie były mi obce tortury cel pojedyńczych ani też karceru lub podziemi z użyciem zimnej i gorącej wody.

Łączność z rodziną była utrzymywana jedynie jednostronnie. Otrzymywali pisane przeze mnie kartki co dwa tygodnie. Wypadków śmierci nie znam.

Amnestię ogłoszono nam 15 września 1941 r., w którym to dniu w najgorszym ubraniu, gdyż inne, dobre rzeczy pozabierali, wyjechałem do wojska. Od razu nie udało mi się dostać, gdyż w Buzułuku już nie przyjmowano, dlatego też skierowano nas nad Amu-darię na kołchozy, skąd w kwietniu 1942 r. przybyłem na komisję do Guzor.

Pisać można dużo, ale ciężko staje się na duszy, gdy się o tym myśli.