STANISŁAWA LILIENSTERN

Warszawa, dnia 8 czerwca 1946 r., sędzia okręgowa śledcza II rejonu Sądu Okręgowego w Warszawie Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała od niej przysięgę na zasadzie art. 109 kpk, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisława Stefania Lilienstern z d. Chądzyńska
Imiona rodziców Franciszek i Antonina z d. Miłobędzka
Data i miejsce urodzenia 11 listopada 1884 r., wieś Glinojeck, pow. Ciechanów
Zajęcie urzędniczka dyrekcji Zarządu Tramwajów Miejskich w Warszawie
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Noakowskiego 10
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Syn mój Wojciech Stanisław Jakub Lilienstern, ur. 14 grudnia 1914 r., z zawodu inżynier elektryk, w czasie okupacji niemieckiej pracował w Zarządzie Tramwajów Miejskich w Warszawie, przy ul. Młynarskiej 2, jako kierownik Działu Technicznego. W czasie wojny 1939 r. syn mój był zmobilizowany i brał udział w kampanii wrześniowej przeciwko Niemcom w randze podchorążego. Jeszcze w tym roku, po powrocie do Warszawy, zaangażował się do organizacji Polski Podziemnej, mając na celu walkę z Niemcami. W organizacji wojskowej brał czynny udział, o czym później mi powiedział.

19 sierpnia 1943 r. syn wychodząc z domu polecił mi zatelefonować do jego biura, że się spóźni. Nic więcej mi nie powiedział dokąd idzie. O godz. 8.20 otrzymałam wiadomość telefoniczną od Józefa Staszauera, właściciela baru „Za kotarą” przy ul. Mazowieckiej 2 czy też 4, który od pół roku pracował w jednej piątce konspiracyjnej z moim synem, iż mam natychmiast udać się do domu, zniszczyć kompromitujące dokumenty, ponieważ syn zaniemógł, co jak zrozumiałam miało oznaczać iż został aresztowany. Ponadto kazał mi do siebie przyjechać. Po przybyciu do baru „Za kotarą” dowiedziałam się od łączniczki z oddziału syna Stanisławy Zybert, kolegi syna Tadeusza Koreckiego i Staszauera, iż syn razem z innym członkiem organizacji podziemnej ustawili się w bramie domu przy ul. Poznańskiej 23 celem dokonania zamachu na agenta gestapo Lutosławskiego. Wymieniony Lutosławski był wyższym urzędnikiem na poczcie przy ul. Poznańskiej i jak mi moi rozmówcy opowiadali, miał wsypać ok. 300 Polaków. Lutosławski mieszkał w XI Komisariacie Policji Państwowej przy ul. Poznańskiej. Rano gdy miał udać się do pracy organizacja Polski Podziemnej postanowiła wykonać na niego zamach z wyroku. Poprzednio było już kilka nieudanych zamachów na tego człowieka. W chwili gdy syn z kolegą czekali w bramie, zajechał samochód gestapo i zabrał obu mężczyzn oraz jeszcze dwóch innych. W czasie zabierania syna i innych przez gestapo, na ul. Poznańskiej wywiązała się strzelanina, czterech członków polskiej organizacji podziemnej padło na miejscu, czterech (w tej liczbie syn) zabrano do gestapo na al. Szucha 29. W chwili aresztowania syn podobno nie miał przy sobie broni, natomiast kolega jego razem z nim przebywający, wpadł na podwórze domu przy ul. Poznańskiej 23 i wyrzucił rewolwer. Ten szczegół podała mi dozorczyni domu przy ul. Poznańskiej. Nazwiska dozorczyni nie znam, ale postaram się ustalić i podam ob. Sędziemu.

Zaznaczam iż Stanisława Zybert, prawdopodobnie w związku z ta sprawą została aresztowana 17 listopada 1943 r., przebywała na Pawiaku, a w pięć dni potem została rozstrzelana. Tadeusz Korzecki w związku z inną sprawą został aresztowany 23 października 1943 r., a w parę tygodni potem jego nazwisko figurowało na afiszu w rzędzie osób rozstrzelanych. Tadeusz Korecki używał nazwiska Korecki, jednakże prawdziwe jego nazwisko brzmiało Szuster.

Po aresztowaniu syna wielokrotnie przychodziłam na ul. Poznańską 23, stąd wiem iż zaraz po zajściu, w związku z nieudanym zamachem na Lutosławskiego, w czasie gdy jeszcze ulica była obstawiona przez żandarmerię, gestapo wybrało na samochody prawie wszystkich mieszkańców domów przy ul. Poznańskiej 23 i naprzeciwko – 20 i 22. Później ludzie ci częściowo wracali. Ilu zostało zatrzymanych na stałe i nie wróciło nie wiem.

Koledzy syna chcieli ratować jego i innych aresztowanych. Józef Staszauer, miał stosunki w gestapo i pobrał od organizacji 50 000 zł na koszty starań w tym kierunku. Łączniczka Zybert opowiadała mi iż Staszauer był podejrzewany o zdradę już w tym czasie, dlatego wtedy organizacja udzieliła mu urlopu. Rzekome starania Staszauera nie odniosły skutku, 50 000 zł nie zostało zwrócone. Organizacja przeprowadziła dochodzenie, którego szczegółów nie znam, po czym 8 października 1943 r. komórka likwidacyjna organizacji podziemnej na podstawie wyroku Polski Podziemnej, dokonała rozstrzelenia Staszauera, jego żony, brata, razem 14 osób przebywających w barze „Za kotarą”. Zginęło dwóch gestapowców (nazwisk nie znam) oraz personel baru, także będący na usługach gestapo. W liczbie rozstrzelanych wtedy osób zginął niesłusznie jeden mężczyzna, nazwiska nie znam, z zawodu aptekarz, który przyszedł coś zjeść w barze. Inni zastrzeleni stanowili zorganizowana placówkę szpiegowską. Obecnie dom przy ul. Mazowieckiej, gdzie mieścił się bar „Za kotarą” jest zburzony.

Po powrocie do Warszawy w 1945 r. przechodząc ul. Mazowiecką wdałam się w rozmowę z dozorcą domu gdzie mieścił się bar „Za kotarą”. Nazwiska dozorcy nie znam, lecz ustalę i powiadomię ob. Sędziego. Dozorca poinformował mnie iż po zajściach w 1943 r. bar „Za kotarą” prowadził brat żony Staszauera, nazwiska którego nie znam. W czasie Powstania Warszawskiego syn brata żony Staszauera miał brać udział w powstaniu po stronie Polaków, chodził z opaską AK, a w końcu „przyprowadził gestapo na Polaków i wielu powstańców wydał w ręce Niemców”. Nazwiska dozorców z ul. Mazowieckiej i ul. Poznańskiej zgłoszę w terminie dwutygodniowym.

Dodaje jeszcze, że po aresztowaniu syna przez gestapo Staszauer poinformował mnie, że syna i jego kolegów aresztował na ul. Poznańskiej 19 sierpnia 1943 r. Herman Szyman [Hermann Schiemann] – wysoki urzędnik gestapo w al. Szucha. W czasie strzelaniny przy ul. Poznańskiej (polscy zamachowcy rzucali granaty w Niemców oraz ostrzeliwali), Schiemann był ranny, leżał w szpitalu elżbietanek gdzie Staszauer go odwiedzał. W tym czasie Staszauer robił mi nadzieje zwolnienia mego syna, dzięki stosunkom z gestapo. Nazwisk kolegów syna aresztowanych wtedy nie znam.

Zaznaczam iż syn mój do komórki likwidacyjnej organizacji Polski Podziemnej został wciągnięty przez Staszauera niedługo przed zamachem. Uprzednio miał inny przydział w organizacji wojskowej. Szczegółów tych udzieliła mi łączniczka Zybert. Syn mój był najwidoczniej wsypany przez Staszauera jako komendant komórki likwidacyjnej.

W czasie gdy syn mój przebywał w więzieniu na Pawiaku we wrześniu 1943 r. złożyłam w komisariacie PP przy ul. Krochmalnej dwie paczki – żywnościową i odzieżową. Paczkę żywnościową i odzieżową podałam również około 20 września 1943 r. 8 października 1943 r. przyjęto znów ode mnie dwie paczki – żywnościową i odzieżową. Po pewnym czasie wezwano mnie telefonicznie na komisariat przy ul. Krochmalnej, gdzie oznajmiono mi iż syn został wywieziony, przy czym zwrócono mi dwie paczki odzieżowe i paczkę żywnościową. Od tego czasu pewnych wiadomości o losie syna nie mam.

W kilka tygodni po zwróceniu mi paczek miałam wiadomość z Pawiaka, iż połowa więźniów przebywających w izolatkach została rozstrzelana. Co się stało z pozostałymi nie dowiedziałam się. Informujący mnie strażnik więzienia na Pawiaku, Karol Piłka, którego obecnego adresu nie znam (wiem tylko, że nie ma go w Warszawie), przypuszczał iż syn mój jako najciężej oskarżony spośród przebywających w izolatkach mógł być wtedy rozstrzelany. W tym czasie w izolatkach siedziało czternastu więźniów, zatem siedmiu mężczyzn mogło być wtedy rozstrzelanych w ruinach przy ul. Nowolipie. Strażniczka z Pawiaka, Łapińska, adresu obecnego nie znam, opowiadała mi, że w końcu września 1944 r. syn mój był przywieziony z badania na gestapo (al. Szucha 25) strasznie zbity. Ponadto ustaliłam przez ludzi mających stosunki w gestapo, że zarzucono memu synowi kierownictwo komórki likwidacyjnej polskiej organizacji podziemnej oraz szpiegostwo. Co do ostatniego zarzutu, wiem, że był on stworzony sztucznie, w chwili zabrania syna przy ul. Poznańskiej nie miał on przy sobie żadnych papierów. Łączniczka Zybert mówiła mi, że podrzucono mu paczkę z dokumentami.

Dodaję jeszcze, że słyszałam (nie pamiętam dokładnie od kogo, lecz od kogoś z organizacji) iż naprzeciwko baru „Za kotarą” przy ul. Mazowieckiej mieścił się sklep obrazów, czy innych dzieł sztuki, którego właściciel i personel w kontakcie z właścicielem baru „Za kotarą” pracowali na rzecz gestapo. Nazwisk nikogo z tego sklepu nie znam.

Dodaję jeszcze iż w listopadzie 1944 r. miałam wiadomość od strażnika z Pawiaka, Piłki, że strażnicy na Pawiaku wykradli Niemcom listę kilku więźniów z izolatek. Na liście figurowało nazwisko mego syna z dopiskiem: „Wyjazd do Berlina”. Lista została przekazana organizacji podziemnej na Pawiaku, która schowała ja jako dokument. Obecnie dr Loth mówił mi że lista ta zaginęła w gruzach Pawiaka. Doktor Loth przez szereg lat przebywał na Pawiaku i dlatego z nim rozmawiałam.

Odczytano.