VERA FOLTYNOVA

Szósty dzień rozprawy, 29 listopada 1947 r.

Świadek: Vera Foltynova, 38 lat, inż. architekt, zam. w Pradze VII (Czechosłowacja), bezwyznaniowa.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Obrona: My także.

Przewodniczący: Co świadek chce powiedzieć w samej sprawie lub o oskarżonych?

Świadek: W kwietniu 1943 r. zostałam aresztowana wraz z mężem przez gestapo w Czeskich Budziejowicach, z narodowym ruchem oporu. Już po tygodniu zostałam przesłana z grupą 500 mężczyzn i siedmiu kobiet do Oświęcimia. 22 kwietnia zostałam przywieziona do obozu w Brzezince, a mąż do obozu Oświęcim I.

Chciałabym najpierw przedstawić, jako inżynier architekt, jak wyglądał obóz XX wieku pod komendą Lagerführerin Mandel [Mandl]. Przyszłam tam o godzinie 5 po południu, kiedy odbywał się apel. Przed blokiem stały zniszczone kobiece postacie, było ich wówczas około 22 tys., a nas zaprowadzono do tak zwanego Zugangsbloku. Były to końskie stajnie. Na glinianej podłodze leżało czworo dzieci i około 20 nowych więźniarek. Koło ściany znajdowały się zwykłe beleczki, które służyły jako klozet, a w środku mały piecyk, przy którym Niemka Ani, kierowniczka Zugangsbloku, rozdawała herbatę więźniarkom, które przyszły. W chwilę potem przyszły więźniarki, aby wytatuować nam numery i kazały nam tam pozostać przez 24 godziny. Następnie ostrzyżono nam włosy, zaprowadzono do kąpieli w „saunie”, kazano zdjąć ubrania i dano nam stare ubrania po zabitych rosyjskich żołnierzach. Następnie przyszłyśmy na blok. Była to kwarantanna, to znaczy nie wolno nam było przez cztery tygodnie wyjść z bloku. Barak był murowany, podłoga również tylko z ubitej ziemi. Pod wieczór przyszedł transport greckich Żydówek, tak że znajdowało się nas tam tysiąc osób. Dla tej liczby więźniarek służyły dwie beleczki na każdym końcu bloku, a na poszczególne prycze dwa na dwa metry kładziono po 14 osób.

Po trzech dniach wybuchł w baraku tyfus, a po 14 dniach najstraszniejsza epidemia tyfusu plamistego, jaka kiedykolwiek była w Brzezince. W ciągu dwóch miesięcy rewir liczył 7 tys. chorych. Gdy zachorowałam, przeszłam na blok tyfusowy, na rewir. Stosunki panujące na bloku szpitalnym były lżejsze, tym się jednak nie będę zajmować, poruszę tylko kwestię, że przy chorobie, przy której należałoby dawać zastrzyki, nie mieli dla nas ani zastrzyków, ani żadnych leków. Dlatego też Bauleitung wystawił sanatorium dla psów, ponieważ i psy zaczęły chorować na tyfus. Jakeśmy się dowiedziały od postów, dla psów przeznaczono dużo iniekcji. Więźniowie nie dostawali niczego. Psy miały dietę, lepsze jedzenie niż więźniowie przez cały rok.

Szczytowym punktem epidemii był wrzesień 1943. Komando naliczyło 500 zmarłych przez jedną noc.

Następnie jednak kierownictwo obozu znalazło lekarstwo na tyfus. Zaczęto przeznaczać więźniów do komór gazowych. Został otwarty blok 25, o którym już tutaj mówiono.

Chcę tutaj wspomnieć o kanalizacji na rewirze i w obozie. Jako kanalizacja dla celów obozowych służył otwór 120 m długi, 3 m szeroki, a naokoło drzewo, które służyło jako kładka. Jeżeli chory był tak słaby, że nie mógł się utrzymać i spadał do środka, to na rozkaz obozu był gazowany, ponieważ ta droga była tańsza niż ubranie go na nowo.

Wspominam o pierwszym gazowaniu, które się odbyło 15 września 1943 r. Pracowałam wtedy na rewirze i byłam bezpośrednio przy tym, jak chorzy byli zrzucani z trzeciego piętra [prycz], ponieważ sami zejść nie mogli. Pośrodku stała oskarżona Mandel z laską i psem i jeżeli chory nie szedł szybko, biła go laską tak, że na chodniku była krew bryzgająca z chorych.

W grudniu 1943 r. został utworzony Bauleitung w Brzezince. Tam dostałam się do biura planów obozu. Dowiedziałam się, że od 1939 do 1942 r. były sporządzane plany. Widziałam, jak te plany coraz bardziej ulepszano, aż wreszcie powstało krematorium, które zaczęło funkcjonować. Krematorium zostało zatwierdzone przez Bauleitung w Oświęcimiu. Na piśmie były cztery do pięciu podpisów, tak że wykluczone jest, aby kierownictwo nie wiedziało, do czego ma służyć. Typy pieców „Töpfer i Ska”. Jeden z tych typów zainstalowano w krematorium I i III. Prostszy system w II i III – to były dwa bunkry podziemne, 50 m długie, zdolne pomieścić naraz tysiąc ludzi, bez okien, z nadziemnymi, wystawionymi kominkami wentylacyjnymi. Około muru była sieć ekshaustorów, którymi wypuszczano gaz po zagazowaniu.

Tak więc można było w ciągu kwadransa uśmiercić i odprowadzić 1,5 tys. ludzi.

Z tego miejsca trupy były przenoszone do oddziału złotniczego, gdzie zabierano im pierścienie, złote zęby, a następnie na pasach transmisyjnych ciała szły do pieców.

Pieców było osiem, mogły one funkcjonować razem. Poznałam w Brzezince, jak ma wyglądać obóz. Wtedy funkcjonował obóz Ba1 i Ba2. Już był wybudowany Ba3, później zaczęliśmy planowanie Ba4 i Ba5, które były identyczne z Ba2.

Według informacji SS-manów budowa miała być prowadzona do 1950 r.

W tym celu były budowane nowe drogi, które miały połączyć stary obóz z nowym, ustawiono nową Postenkette i czyniono przygotowania, jakby obóz w Oświęcimiu miał istnieć całe życie.

Chciałabym poruszyć jeszcze jedną ciekawą rzecz. Otrzymaliśmy rozkaz przeliczenia cegieł, które miały być zużyte do budowy. Naliczyliśmy ich około pięciu milionów, które musiano rozdzielić jako potrzebne do budowy obozu, i z których następnie zostały także wybudowane wille SS-manów w lagrze. O tym musiało wiedzieć kierownictwo obozu, ponieważ z Berlina przyszło zezwolenie na przydział cegieł celem inwestycji w obozie. W Bauleitungu spotkałam jednego z SS-manów, który udowadniał, że reszta SS-manów jest winna, a nie on. W lecie 1944 r., gdy była przeprowadzana Sonderaktion w stosunku do Węgrów, otrzymaliśmy nowego Hauptsturmführera Schosenowa, Łotysza. Przyszedł on do nas i spytał, co się dzieje na polu. Początkowo nie dowierzaliśmy mu, potem nabraliśmy jednak odwagi, powiedzieliśmy, że teraz gazuje się około 400 tys. więźniów. Hauptstrumführer zbladł i powiedział, że musi wrócić na front. W ciągu trzech tygodni był już na froncie. To samo mogli zrobić także wszyscy inni oskarżeni.

Sonderaktion Węgrów, to znaczy wykończenie Żydów, przygotowywano już od wiosny. Nie wiem, dlaczego transport przyszedł jednak za wcześnie, kiedy krematorium nie było jeszcze gotowe, tak że musiano potem palić nie tylko w krematorium, lecz w otwartych dołach. Wtedy obliczano liczbę spalonych na 10 tys. więźniów, co było maksymalną liczbą w Brzezince.

Przy tej okazji chciałam powiedzieć parę słów o Brandl w tym okresie, w którym ona była czynna w obozie węgierskich Żydów, których pozostało około 10 proc. Kobiety chodziły ubrane w ten sposób, że ubliżało to godności ludzkiej nawet w obozie. Kawał szmaty i chustka były ubraniem kobiety, która w ten sposób odziana musiała chodzić po obozie. Musi to każdy więzień oświęcimski przyznać, o ile to widział. Nie wiem, po co to było robione, gdyż i tak po miesiącu zostały spalone w krematorium. Przypominam sobie jeden moment palenia w krematorium. Było to w wieczór wrześniowy, wracałyśmy z pracy z Bauleitungu do obozu i te ludzkie postacie biły się o miejsce w aucie, gdyż nie mogły już dłużej cierpieć, chciały być jak najprędzej w krematorium. Było tych ludzi około 500, a przedtem zostały wykąpane i pozostawione nago aż do wpół do dziewiątej wieczór, kiedy zostały wzięte na auto. Był to wrzesień 1944 r.

O zakończeniu oraz ewakuacji obozu było już mówione, ja chcę jeszcze powiedzieć o osobie oskarżonego Buntrocka, który zabił mojego ojca 20 grudnia 1943 r. Rodzice moi przyjechali z transportem z Tereczyna we wrześniu 1943 r. Byłam bardzo słaba po tyfusie i nie mogłam wyjść do nich. Udało mi się to dopiero 20 grudnia 1943 r. Zabrało mnie ze sobą komando z paczkarni, które woziło paczki z naszego obozu, a udało mi się to dlatego, gdyż pracowałam z nimi. Zawołano mojego ojca i matkę. Najpierw rozmawiałam z matką, a potem przyszedł ojciec. Miał on wtedy 68 lat i był w takim stanie, że z początku mnie nie poznał. Po chwili mnie poznał, zaczął płakać, pogłaskał mnie i nagle zobaczyłam obok siebie postać wojskową, która wołała: Was ist los? oraz uderzyła mnie, a także i ojca. Po chwili zobaczyłam ojca na ziemi i but SS-mana nad nim. SS-man zaczął krzyczeć: Aufstehen! i wyglądało, że ojciec już nie żyje. Po chwili podniósł się jednak i został odprowadzony na blok. Za cztery dni otrzymałam wiadomość, że już nie żyje.

Przewodniczący: Czy świadek poznaje Buntrocka?

Świadek: Tak jest, on w tym czasie był komendantem czeskiego obozu w Brzezince.

Przewodniczący: Oskarżony Buntrock, czy słyszał, co świadek mówiła i czy przyznaje, że było tak, jak świadek mówiła?

Oskarżony Buntrock: Ten punkt, w którym świadek oświadczyła, że biłem lub zabiłem jej ojca, nie odpowiada prawdzie.

Świadek: Powiedziałam, że tylko uderzył mojego ojca, który zmarł potem na skutek odniesionych obrażeń wewnętrznych.

Przewodniczący: To znaczy, że skopał i sponiewierał ojca?

Świadek: Nie, uderzył tylko ręką mnie i ojca.

Przewodniczący: Czy w głowę?

Świadek: Nie wiem, bo przedtem uderzył mnie i byłam zamroczona. Świadkiem tego była moja matka, która poszła do zagazowania 7 marca 1944 r.

Przewodniczący: Czy są jakieś pytania?

Prokuratorzy: Nie.

Obrona: Nie.

Przewodniczący: Świadek może być zwolniona.