ALEKSANDER KISIEL

Warszawa, 31 maja 1946 r. Wiceprokurator Zofia Rudziewicz przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Aleksander Kisiel
Wiek 31 grudnia 1913 r.
Imiona rodziców Aleksander i Matylda
Zajęcie ksiądz zakonnik z zakonu o.o. jezuitów
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Wykształcenie Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego

Gdy Niemcy wkroczyli do Warszawy w październiku 1939 byłem zakonnikiem w zakonie o.o. jezuitów w Warszawie. Zaraz po wkroczeniu Niemcy zaaresztowali wielu księży w Warszawie, wśród nich było około dwudziestu księży z naszego zakonu. Po dwóch tygodniach zostali oni wypuszczeni.

Po ustanowieniu cywilnych władz administracyjnych w Generalnym Gubernatorstwie Niemcy zaczęli prześladować Kościół katolicki. Wydawane były zarządzenia tyczące się całego Kościoła na terenie dystryktu warszawskiego. Zarządzenia te otrzymywaliśmy za pośrednictwem kurii metropolitalnej, która powoływała się na rozporządzenia władz dystryktu. Zarządzenia te były następujące:

1. Ograniczenie swobody kultu religijnego, jako to: zakaz urządzania procesji, używania dzwonów, śpiewania niektórych pieśni religijnych, modlitw i kazań. Zarządzenia te były sprzeczne nie tylko z zasadami kościelnymi, ale i z konkordatem, który wyraźnie wspomina o swobodzie praktyk religijnych.

2. Ograniczenie udzielania sakramentów ze względu na przynależność narodową. Księża polscy nie mogli udzielać sakramentów ani Niemcom, ani volksdeutschom, ani Żydom. Jest to przeciwne wolności sumienia, zagwarantowanej Konstytucją; jest to również przeciwne zasadom powszechnego Kościoła katolickiego.

3. Zakaz przyjmowania nowych członków do zgromadzenia zakonnego. Zawiadomiła nas o nim kuria metropolitarna. Jest to sprzeczne z konkordatem, zastrzegającym wolność zrzeszania się.

4. Zakaz prowadzenia studiów. Zakon nasz prowadził mimo wszystko w Warszawie nielegalne studia filozoficzno-teologiczne.

Oprócz tych zarządzeń natury ogólnej nasz zakon otrzymał nakaz konfiskaty wszystkich urządzeń drukarni i introligatorni. Nakaz ten otrzymaliśmy bezpośrednio od dystryktu w 1940 roku. Drukarnia i introligatornia zostały wówczas opieczętowane. W 1942 wszystkie urządzenia i maszyny wywieziono. Czynności te były wykonane przez urzędników dystryktu. Zarządzenia te były sprzeczne z konkordatem, gdyż zabranie tego majątku ograniczało swobodę prowadzenia religijnej akcji prasowej. Dodać muszę, iż Niemcy wydali ogólny zakaz publikowania pism religijnych.

Na terenie Warszawy zakon nasz nie poniósł wielkich strat w ludziach. Mam wrażenie, że Niemcom chodziło w aktach politycznych o stworzenie pozorów pewnej swobody religijnej, która w rzeczywistości nie istniała. Żyliśmy bowiem w poczuciu bezustannego terroru. Rewizja odbyła się u nas tylko raz; o ile sobie przypominam, przeprowadziło ją gestapo, zdaje się w 1942. Poszukiwano wówczas jednego z księży, którego nie znaleziono, gdyż się ukrywał. Nie wiadomo było, co mu zarzucają.

Podczas powstania, 2 sierpnia 1944, znajdowałem się w domu zakonnym przy ul. Rakowieckiej 61. Dom ten był poza zasięgiem działalności powstańczej. Słychać było dalekie strzały, lecz pobliżu nie było ani powstańców, ani barykad. 2 sierpnia piętnastu SS- manów wkroczyło o 10.00 rano na teren naszego domu. Zarzucali nam, iż strzelaliśmy do nich z okien, co było nieprawdą. Przeprowadzili rewizję, która nie dała rezultatów (poszukiwali bowiem broni). Wszystkim obecnym wydali rozkaz zejścia do suteren. Zaznaczam, że oprócz zakonników w domu znajdowała się ludność cywilna – kilkunastu mężczyzn, kilka kobiet i dziesięcioletni chłopiec – która schroniła się u nas w chwili wybuchu powstania.

W suterenie SS-mani poodbierali wszystkim zegarki, następnie kazali nam wejść do małego pokoju. Było nas około pięćdziesięciu osób w izbie wielkości 2,5 na 5 metrów. SS-mani ustawili karabiny maszynowe przed drzwiami tego pokoju, poczym dwaj z nich zaczęli rzucać ręczne granaty na ludzi stłoczonych w izbie, a następnie strzelać z karabinu. Wszyscy upadli na ziemię. SS-man odszedł na chwilę. Dwóch cywilów wybiegło z pokoju, starali się uciec, lecz zostali zabici. Jeden z SS-manów przybiegł znów i dwukrotnie otworzył ogień z broni automatycznej do leżących rannych i konających. Ja sam byłem tylko zadraśnięty, leżałem na ziemi przyłożony trupami, udając, że nie żyję. Zwabiony jękami jeden z SS-manów wpadł do pokoju i zaczął dobijać żyjących z rewolweru. Chodził po trupach, stanął nogami na moich plecach i spostrzegł się, że żyję zawołał: Der ist noch zu frisch. Strzelił mi z rewolweru w głowę, ale nie trafił. Kula drasnęła ucho, krew się lała i Niemiec nie sprawdzając, czy żyję, zaniechał dalszego celowania we mnie. Po odejściu tego SS-mana przyszli dwaj inni i znów dobijali rannych. Miałem szczęście, gdyż kontrolując osoby leżące na łóżku, SS-man zrzucił poduszkę, która zasłoniła mnie. Słyszałem takie uwagi: der lebt noch, der atmet noch, poczym następowały strzały. Na odchodnym rzucili granaty i odeszli.

Kiedy SS-mani wyszli z domu, okazało się, że z masakry ocalało czternaście osób. Wszyscy schroniliśmy się do składu węgla (w tym samym budynku). Po dwudziestu minutach SS- mani wrócili, ciała zabitych polali benzyną i zapalili. Ciała się spaliły częściowo, ale pożar nie wybuchł. Nazajutrz SS-mani podpalili prawie cały dom, jednakże dzięki konstrukcji żelazo- betonowej nie uległ on zupełnemu spaleniu. Na czterdzieści pokoi czternaście ocalało, a przede wszystkim nie runęły mury.

Przez cały ten czas czternaście wyratowanych osób siedziało w piwnicy, słysząc, jak Niemcy rabują i palą. Dopiero 5 sierpnia, korzystając z chwilowej nieobecności Niemców i z pomocy udzielonej nam przez polski punkt sanitarny, schroniliśmy się do pobliskich bloków.

Słyszałem od ludzi mieszkających w pobliżu naszego domu, iż jeden z SS-manów miał się wyrazić na zapytanie, co się stało z księżmi: Ich werde jeden Priester niederschießen. Cała ta akcja wyglądała na zmierzającą jedynie do wyniszczenia ludności cywilnej, bowiem żadnych motywów natury militarnej być nie mogło.