Szósty dzień rozprawy, 29 listopada 1947 r.
Początek o godz. 9.00.
Obecni jak w piątym dniu rozprawy.
Przewodniczący: Wzywam świadka Adama Stapfa.
Świadek: Adam Stapf, 39 lat, handlowiec, wyznanie rzymskokatolickie, w stosunku do oskarżonych obcy.
Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?
Prokuratorzy: Zwalniamy świadka od przysięgi.
Obrona: My także.
Przewodniczący: Co świadek może zeznać o swoim pobycie w Oświęcimiu?
Świadek: Do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu przybyłem 28 sierpnia 1940 r. Było to po uprzednim trzydniowym więzieniu na ul. Montelupich w Krakowie i jednomiesięcznym w Tarnowie.
Po przybyciu do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, już na rampie przy wysiadaniu rozpoczęły się szykany stosowane metodami obozu. Ustawieni wzdłuż trasy SS-mani przyjmowali transport, bijąc po drodze kolumnę marszową do samego obozu. Następnie odbyło się z szykanami przyjęcie więźniów. To był okres, kiedy komendantem obozu był Fritsch, a zastępcą jego Meyer. Szefem oddziału politycznego był Grabner. Po odebraniu odzienia, po normalnych szykanach – ostrzyżeniu, kąpieli itp. nastąpił okres „sportu”. To był „sport”, który można nazwać selekcją ludzi zdolnych do pracy i niezdolnych, odbywał się bowiem od 6.00 rano bez przerwy do godziny 12.00 z półgodzinną przerwą na obiad, a następnie od 12.30, względnie 13.00, do 7.00 wieczór. „Sport” ten był kompletnym wykańczaniem słabszych organizmów. Przed naszym transportem przybyli z Sachsenhausen kapowie bandyci w liczbie trzydziestu kilku, którzy zostali pouczeni przez Lagerkomendanta, że od ich sprawności w selekcjonowaniu więźniów, którzy przybyli do obozu, zależą ich opaski kapowskie. Selekcja ta odbywała się w ten sposób, że kapowie popisywali się swoją siłą fizyczną, mordując na każdym kroku więźniów. Przede wszystkim odbywała się selekcja inteligencji. Wyławiano księży, adwokatów, Żydów, wyławiano inteligencję polską. Pytano o zawód, a z chwilą, gdy więzień podał zawód inteligencki, został skopany, zbity i w końcu zamordowany.
Po raz pierwszy w czasie tego „sportu” spotkałem się z oskarżonym Plaggem, który był komendantem i specjalistą od jego przeprowadzania. Przed blokiem 16 zgromadzono wówczas kolumnę więźniów w liczbie około 500. Podszedł do niej Plagge. Ja stałem w drugim szeregu, podszedł do mnie i pytał mnie o zawód, odpowiedziałem, że jestem elektrotechnikiem. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że należy ukryć swój zawód. On jednak wmawiał mi, że jestem sędzią. Kazał mi się powiesić. Uniknąłem tego dzięki przypadkowi, gdyż wybiegłem z szeregu, przebiegłem całą kolumnę, wmieszałem się w tłum i uniknąłem śmierci, gdyż Plagge zajął się drugim więźniem, który był nauczycielem z Nowego Sącza. Zapytał go o zawód, a gdy ten odpowiedział „nauczyciel”, kazał mu się powiesić. Więzień, ten zbity i skopany, poszedł na bok i powiesił się na własnych szelkach.
Drugie spotkanie z Plaggem było w czasie, gdy był Blockführerem bloku 13, późniejszego 11, „bloku śmierci”. Wtedy znajdowała się tam SK, karna kompania, złożona przede wszystkim z Żydów. Byli w niej ludzie skazani na śmierć, względnie tacy, po których zamordowaniu chciano ukryć ślady. Przypominam sobie, jak z początkiem 1941 r. Plagge jako Blockführer SK wyprowadził kompanię Żydów. Uprzednio kapowie rozsiewali wieści, że dzisiaj jest sądny dzień dla Żydów. Po wyjściu wszystkich więźniów z obozu wyprowadzono tę kolumnę przed obóz, do kopanych wówczas fundamentów pod przyszłe bloki, zaraz za drutami i tam ta kolumna żydowska w liczbie ponad stu ludzi została wyniszczona przez specjalistów i fachowców morderców kapów, przy asyście ówczesnego komendanta obozu Seidlera i lekarza, którego nazwiska nie znam.
Mordowano w sposób różnorodny, przecinano szyje drutami, kopano, strącano na dół, zrzucano na więźniów żelazne taczki, a w końcu dobijano, strzelając z rewolweru.
Obserwowałem to z bloku, w którym pracowałem w Effektenkammer, oddalonego o około 200 kroków od miejsca, gdzie te rzeczy się działy.
Po tych wyczynach zdziesiątkowana kolumna wróciła do obozu, wleczono trupy przez obóz do bloku 13. Po drodze urządzono rodzaj widowiska przy dźwiękach orkiestry, która stała przy bramie. Niesiono jednego z Żydów, umęczonego w sposób okrutny. Na głowę jego nałożono obręcz z blaszanego naczynia, do ręki włożono mu styl od łopaty i nagie zwłoki przykryto szmatami. Miałem wrażenie, że to jest powrót z męczarni Chrystusa.
Metody Lagerführera Fritscha były takie, że komendant obozu oddawał władzę w ręce Blockführerów, kapów, a Lagerführer pilnował wykonania ich obowiązków. Wszyscy Blockführerzy i kapowie mieli władzę nieograniczoną. Na każdym kroku więźniów zaczepiano, każdej chwili, gdy nie zdjął czapki, kopano i mordowano. Jeżeli nie zamordowano na miejscu, to więzień kończył w szpitalu, który był fikcją.
W lutym 1942 r. przybył do obozu nowy Lagerführer, Aumeier. Zaczęła się szalona dyscyplina, tak zwana przez niego dyscyplina obozowa. Polegała ona na wyszukiwaniu metod szykan, począwszy od przedłużania apelów, które odbywały się trzy razy dziennie, a wieczorem do późnych godzin nocnych. Aumeier rozkoszował się, kiedy po apelu do szpitala zabierano setki trupów. Było to jego specjalnością, sam to czynił, sam dozorował i sam obserwował każdy krok życia więźniów w obozie.
Po apelach wieczornych chorych nie dopuszczano do szpitala. Kapowie wykańczali tych ludzi, zresztą sami więźniowie dogorywali z wycieńczenia, a ci, którzy się dostali do szpitala, byli szczęśliwcami.
Aumeier przeprowadzał selekcję więźniów w szpitalu, albowiem dowództwo obozu w osobach Aumeiera, Hößa i oczywiście Grabnera wychodziło z założenia, że więzień jest wówczas produktywny, gdy żyje. Z chwilą, gdy przestaje pracować, należy go wykończyć. Wykańczano przeważnie w szpitalu, w ten sposób, że przeprowadzano tam selekcje i gdy stan szpitala przekraczał pewną liczbę, wywożono ludzi do zagazowania.
W 1941 r. przybył pierwszy transport oficerów radzieckich w liczbie około 150. Wiedzieliśmy wszyscy, że są to oficerowie radzieccy. Wszystkich ich zagazowano na bloku 11. Następne gazowanie odbyło się w małym krematorium. Wszystkie inne transporty przychodziły już do obozu tzw. Kriegsgefangenenlager. Obóz ten nie trwał długo, bo do końca 1942 r. Łącznie wymordowano tam 11 tys. żołnierzy jeńców.
Metody mordowania [były] najróżnorodniejsze. Wywożono jeńców do pracy na rozległe obszary w Brzezince, na mokradła i grzęzawiska, gdzie ludzie ci wśród pracy ginęli. Bardzo często używano takich metod, że pozorowano bunt więźniów, a następnie ich rozstrzeliwano z karabinów maszynowych.
Późną jesienią i zimą wykończono obóz jeńców wojennych. Szalał tam tyfus plamisty i wielu naszych pielęgniarzy, którzy tam ofiarnie pracowali, wyginęło. Chcąc przeprowadzić odwszenie, wyganiano więźniów z bloku przy 20- i 30-stopniowym mrozie, a następnie nieszczęśliwcy ci wchodzili do bloku, w którym nie było koców, prześcieradeł, materaców, tak że sale bloków zasłane były trupami. W ten sposób wykończono ostatecznie obóz jeńców wojennych.
W maju 1941 r. przyszedł transport z Krakowa, który zdziesiątkowano szybko.
11 maja 1942 r. nastąpiła wybiórka więźniów, przede wszystkim oficerów i podoficerów zawodowych. Dokonał jej sam Aumeier, na czyj rozkaz, nie wiem. Wybrano 350 więźniów i przewieziono do Brzezinki, przeznaczając ich do kompanii karnej. Metody te, stosowane przez Aumeiera i Grabnera, miały na celu skazanie ich na powolną śmierć. Fakt ten znam dokładnie, gdyż miałem między nimi swego szwagra dra Hodorowskiego, prokurenta Kasy Oszczędności. Nawiązałem z nim kontakt, przesyłając mu często paczki żywnościowe i mam list szwagra, który opisuje w nim swoje przeżycia. Udało mi się upozorować tyfus plamisty wraz z doktorem, który pracował na Brzezince i blokowym Mordarskim, który pochodził z Nowego Sącza, tak że szwagier mój został umieszczony w szpitalu. W miesiąc później, 11 czerwca, został upozorowany bunt i rozpoczęła się masakra więźniów. Więźniowie, nie mogąc znieść maltretowania, rzucili się na pierwsze posty, to znaczy wprost na strzały. Została zaalarmowana komenda z Grabneremn i Aumeierem na czele. Przyjechali tam w asyście SS- manów z karabinami maszynowymi. Po przybyciu na miejsce Aumeier zarządził przesłuchanie. Stał wtedy na schodach jednego z bloków, wołał po kolei więźniów i pytał się, co wie o sprawie i dlaczego spowodował bunt. Gdy więzień odpowiadał, że nic o tym nie wie, strzelał mu w głowę. Tak zastrzelili 25 osób. Resztę więźniów spędzono do dołów, gdzie dokonywało się zawsze spalanie zwłok zagazowanych ludzi. Tam wyniszczono ich za pomocą karabinów maszynowych. W ten sposób zamordowano 350 więźniów. Zarządzono również, aby wszyscy więźniowie z SK, którzy dostali się do szpitala, byli razem z innymi zagazowani. W ten sposób zginął mój szwagier. Znam dokładnie momenty, w jaki sposób się to odbywało. Wszyscy chorzy o własnych siłach, względnie niesieni przez drugich, szli do krematorium. Tak zginął inż. Kielanowski, wicedyrektor wodociągów, płk Karcz i mój szwagier. Około 250 osób zostało zagazowanych. Jednak na tym nie skończył się odwet za bunt. Odbiło się to bowiem także na obozie oświęcimskim. W odwet za ten bunt rozstrzelano grupę krakowską, która została aresztowana w Kawiarni Plastyków w liczbie około 200 osób. Także i drugi transport z Krakowa został rozstrzelany, m.in. znani artyści, ludzie nauki (jak np. Zbigniewski, znany rzeźbiarz- plastyk). Trafili oni na zły czas w obozie i życie swoje skończyli po dwóch tygodniach.
Aumeier asystował przy każdej egzekucji w obozie. Strzelał także do więźniów, którzy rzucali się na resztki oskrobin, leżących koło kuchni. Nie twierdzę, że zabił, ale ranił, widocznie strzelał źle.
Z oskarżonym Grabnerem spotkałem się po raz pierwszy w 1943 r. Obóz nasz był zorganizowany już konspiracyjnie. Działały komórki wojskowe, wywiadowcze i kontrwywiadowcze. Komórki te były często nakrywane przez konfidentów Aumeiera, których obóz liczył 1,8 tys. zarejestrowanych w oddziale politycznym. Po objęciu komendy przez Liebehenschela zostali wywiezieni do innego obozu, gdyż za bardzo rzucali się już w oczy.
W 1943 r. doszła nas wieść, że zaczęto nakrywać nasze szeregi konspiracyjne i nastąpiły aresztowania w tym oddziale, w którym ja pracowałem, to znaczy w Effektenkammer, Bekleidungskammer. Po wypędzeniu wszystkich więźniów do pracy otoczyli nas SS-mani, przybyli sam Grabner, Palitsch, Lachman i zaprowadzono nas w liczbie 160 osób pod blok 24, co równało się według naszych doświadczeń wstępowi do egzekucji. Wyraźnie zresztą nam to mówiono. Przed naszymi szeregami przechodził Grabner, plując nam w twarze, wyzywając i mówiąc, że niedługo spotka nas zasłużona kara. Czekaliśmy jednak długo na tę karę, aż do później nocy, gdyż w tym samym czasie Grabner asystował w Sonderaktion w bloku 11, gdzie odbywało się rozstrzelanie około 400 osób.
Nie było dla nas miejsca w bunkrze, czekaliśmy na swoją kolejkę do późnej nocy. Egzekucja trwała dalej, po czym nastąpiło wywożenie trupów. Ulice obozu były skrwawione, gdyż wóz za wozem wciąż przejeżdżały do krematorium. Odprowadzono nas na specjalny blok, izolowano i znów rano wywołano przed blok 24. Chcę jeszcze zaznaczyć, że ujmowano całe oddziały pracy, a nie pojedynczych więźniów. Na drugi dzień oczekiwaliśmy na naszą kolejkę do późnej nocy. Przybyli Grabner, Palitsch, Stieglitz, Lachman. Grabner wypytywał po kolei każdego z więźnia o zawód, a gdy więzień odpowiedział, że jest lekarzem, adwokatem, sędzią, oficerem – odstawiał go na lewo, to znaczy na rozstrzelanie. Innych odstawiał na prawo, czyli byli przeznaczeni do powolnego wykończenia. Grabner podszedł także i do mnie. Zorientowałem się, że przeznacza on na rozstrzelanie co drugiego, a nie dziesiątkuje i że nie należy podawać właściwego zawodu ani wykształcenia. Na zapytanie odpowiedziałem więc, że jestem elektrotechnikiem, że do obozu dostałem się na skutek łapanki. Mimo to Grabner przeznaczył mnie na lewą stronę, do rozstrzelania. W tym momencie Palitsch, Stieglitz i inni asystujący SS-mani zaczęli kopać wszystkich tych więźniów, między innymi także i mnie. Upadłem na ziemię i usłyszałem wtedy jakiś głos, zurück, ktoś mnie szarpnął i przerzucił do grupy stojącej po prawej stronie. Nie wiem jednak, kto to powiedział. Faktem jest, że Grabner przekazał około 90 ludzi na rozstrzelanie i że życie tych ludzi zależało wyłącznie od jego widzimisię, gdyż nie miał przy sobie żadnych akt z oddziału politycznego i tylko na własną ocenę, z twarzy i wyglądu, wybierał ludzi na śmierć.
Grabner to kat obozu, postrach żyjących i ostatni lęk umierających. Jego nazwisko było synonimem strasznej śmierci. Nie normalnego konania, bo tego żaden z więźniów się nie bał, tylko tej nieludzkiej śmierci. Traktowano nas gorzej niż zwierzęta. Oceniano nas nie tylko jako numery, lecz odebrano prawo nazywania się człowiekiem. Gdy na bramie kapo przez pomyłkę powiedział, że prowadzi tylu i tylu ludzi, dostawał za to bicie i informację, że to są psy, a nie ludzie.
W 1943 r. odszedł z obozu Aumeier, a przyszedł następca jego Hößler. W tym czasie przybył też do obozu Liebehenschel po odejściu komendanta Hößa. Działalność Hößa była już zanadto skompromitowana, zbyt dużo wiedziano o niej za granicą. Należało zamaskować tę robotę. Przyjechał więc specjalista od maskowania, wysłannik Führera – Liebehenschel. Zanim przyszedł do obozu, szerzono wśród więźniów wieści, że nastąpi zmiana i polepszenie, ponieważ organizuje się w Galicji legion, do którego będą zaciągani Polacy, że nastąpi polepszenie w odżywianiu, że zniesione będą kary. I rzeczywiście, po swoim przyjściu dał ludziom znękanym, niezdolnym już do obserwacji polityki lagrowej możność przypuszczenia, że zmieni się sytuacja. I tak np. gdy więzień ukradł kawałek chleba, Liebehenschel nie ukarał go za to, lecz nagrodził bochenkiem chleba, gdyż „wzruszyło się” serce komendanta, że więzień ukradł z głodu. Za to wszystkie inne metody niszczenia ludzi, które dotychczas odbywały się jawnie, bez ogródek, przybrały zupełnie inny charakter, odbywały się po cichu. Wiem o tym osobiście od SS-manów, którzy oświadczyli w pewnym momencie, że podpisywali wyroki śmierci na siebie za zdradę tajemnic. Właśnie wtedy podpisali, gdy przyszedł Liebehenschel. Przyprowadził on ze sobą sforę policji, która miała na celu nie poprawę bytu, lecz zamaskowanie tego wszystkiego, co działo się w obozie. W pierwszym rzędzie chodziło też o wyłapanie kontaktów SS-manów z więźniami. Specjalna policja wyłapywała te kontakty i SS-mani byli karani. Usunięto z obozu kilka osób (jak Palitsch), usunięto konfidentów jawnych, ale za to został wprowadzony system konfidencji tajnej. W przebraniu więźnia przychodzili do obozu Lachman, Palitsch, Woźnica i inni. Wszyscy z oddziału politycznego, a w szczególności Lachman, prawa ręka Grabnera.
Zorganizowano komórkę wywiadowczą w obozie, która mieściła się w oddziale rozpoznawczym oddziału politycznego i do tej komórki konfidenci ukryci, prowadzeni przez międzynarodowych szpiegów Mallormego i Ołpińskiego, udzielali informacji dla oddziału politycznego. Rozstrzeliwania, gazowania i selekcje więźniów w szpitalach odbywały się w dalszym ciągu, ale w innej formie. Gdy przedtem nie kryto się, wywożono więźniów nagich, nawet zimową porą, do gazu, zbitych, to teraz ubierano ich w koszule i dawano im do ręki kromkę chleba na drogę. Metody Liebehenschela prawdopodobnie podyktowane były sytuacją wojenną. Czuli, że tracą grunt pod nogami i że należy wszystko zamaskować. Maskowano w sposób sprytny, metodami specjalnie opracowanymi przez komendanta Liebehenschela.
Urządzono nam basen pływacki w obozie. Ten basen nie był niczym innym jak tylko dołem przeciwlotniczym, służącym do zapełnienia wodą na wypadek pożaru. Ale dorobiono schodki, powiedziano, że to jest basen kąpielowy, że komendant Liebehenschel daruje go więźniom. W ten sposób starano się uśpić naszą czujność. Ale więzień, który przebył dwa lub trzy lata w obozie, był więcej jak lisem. Działał instynktownie. Organizacja nasza nie dopuściła do tego, żeby dać się okłamać. Byliśmy czujni i przygotowani na ten moment, kiedy obóz zniszczą albo w sposób doraźny przez rozstrzeliwania masowe, albo przez gazowanie i dlatego nasza organizacja oporu przygotowała się do walki – już dosłownie zbrojnej – oczekując zresztą desantu z zewnątrz. Ale dowództwo obozu zdawało sobie z tego doskonale sprawę i właśnie komendant Liebehenschel wiedział o tym, że należy jak najbardziej ukrywać to, co się w obozie dzieje, gdyż nasz kontakt z organizacjami na zewnątrz i nagromadzenie w obozie broni może w pewnym momencie doprowadzić do buntu zbiorowego. Liebehenschel asystował przy wszystkich selekcjach do gazu, przyjmował transporty Żydów, które były skierowane wprost do gazu i wiedział o każdym transporcie, mimo że to była akcja specjalna, akcja Hößa. Chcąc zlikwidować w obozie naszą działalność, bo najbardziej obawiano się Polaków, gdyż byliśmy zbyt dobrze zorganizowani i zbyt silni, rozpoczęto organizowanie transportów i przerzucanie do innych obozów. Jeżeli nie wykończono nas w obozie w Oświęcimiu, wysyłano do innych obozów. Ja w 1944 r. zostałem aresztowany z grupą czterdziestu kilku osób, w tym kilku lekarzy, byli to wszystko ludzie na wyższych stanowiskach, o których przypuszczano, że mogliby stać się groźni. Zostaliśmy zamknięci do bunkra i mieliśmy być zagazowani. Nie wiem, co się stało, że do tego nie doszło, przypuszczam jednak, że zatarg z ówczesnym komendantem szpitala, który był wyższy rangą od Hößlera, spowodował, że nas nie zagazowano. Przeprowadzono śledztwo, lekarz ten odwołał się do Berlina i zażądał wyjaśnienia, czy więźniowie ci zostali skazani na śmierć. Sprawa toczyła się przez trzy tygodnie. Wreszcie, żeby wilk był syty i owca cała, wysłano nas karnie do różnych obozów. Ja dostałem się do Ravensbrück.
Jeżeli chodzi o oskarżonego Kramera, byłem świadkiem przeprowadzenia przez niego selekcji więźniów do gazu, chodziło tu o transport komunistów francuskich. To był pierwszy tego rodzaju transport, bo jeszcze wtedy, z początkiem 1942 r., metody przyjmowania do gazu nie były tak udoskonalone i przyjmowanie wszystkich transportów przeznaczonych na gaz odbywało się w macierzystym naszym obozie. Tam selekcjonowano, tam odbierano rzeczy i stamtąd przekazywano do gazu. Że ludzie ci zostali przekazani do gazu wiem stąd, że pracując w Effektenkammer, wszystkich więźniów przybywających do obozu przyjmowałem do kartoteki, natomiast tych więźniów, których przyjął Kramer, nie wciągnąłem do kartoteki. Jasne było dla nas, że ludzie ci odchodzą do gazu.
To byłoby mniej więcej wszystko.
Przewodniczący: Czy świadek kogoś z oskarżonych poznaje?
Świadek: Poznaję oskarżonego Müllera, ale nie mam nic do powiedzenia o nim. Poza tym nie poznaję. To są ludzie, z którymi ja się nie spotkałem.
Prokurator Szewczyk: Ja tylko chciałem wyjaśnić, że świadek nazywa lekarza Kramerem i chciałbym zapytać, czy to jest ten sam, którego my tu mamy, pod nazwiskiem Kremer.
Świadek: Tak.
Prokurator: Więc ten lekarz brał udział w selekcjach więźniów francuskich?
Świadek: Tak.
Prokurator: Ilu tych więźniów było?
Świadek: 400 do 500 ludzi.
Przewodniczący: Czy świadka można zwolnić?
Prokurator: Tak.
(Po przerwie)
Przewodniczący: Proszę siadać.
Obrońca Rappaport: Odnośnie do zeznań świadka Stapfa, oskarżony Kremer chciałby złożyć pewne oświadczenia.
Przewodniczący: Proszę.
Oskarżony Kremer: Odnośnie do zeznań świadka Stapfa chciałbym podać następujące wyjaśnienie: świadek myli się, gdy podaje, że brałem udział w selekcjach i przy transportach. Nigdy absolutnie nie byłem obecny przy selekcji dotyczącej francuskich komunistów, nigdy nie byłem na rampie. Najlepszym dowodem, że świadek się myli, jest ten fakt, że świadek stwierdza, iż ja brałem udział na początku 1942 r. w takich selekcjach. Ja przybyłem do Oświęcimia dopiero z końcem sierpnia 1942 r. Może chodzi tu także o pomylenie z innymi osobami, które noszą podobne nazwiska: Krämer, Kramer, jak to oświadczył świadek. Świadkowi zdawało się też, że poznał mnie dopiero na wyraźne skierowanie pana prokuratora.
Przewodniczący: Chciałem pouczyć oskarżonych, aby zapytania kierowali w czasie zeznań do świadków, a ponieważ świadek Stapf jest obecny na sali, proszę świadka.
Przewodniczący: Świadek słyszał, co mówił oskarżony Kremer?
Świadek: Skoro wymieniłem nazwisko Kremera, to wiedziałem, o kim mówię. Oskarżony twierdzi, iż nie brał udziału w selekcji na rampach, o tym wiem, ale brał udział w macierzystym obozie i ja w swoich zeznaniach stwierdziłem, że ta selekcja odbyła się między 26 a 27 października. To był transport specjalny, który był przyjęty w obozie macierzystym. Niewiadomy był cel tego transportu: czy pozostanie w obozie, czy pójdzie do gazu. Odbyła się selekcja, obecny był Kremer, lekarz obozowy, było to w 1942 r. Czy to było w połowie roku, nie jestem w stanie na pytanie odpowiedzieć. Stwierdzam, że oskarżony był obecny i selekcję przeprowadzał. Transport stał przez cały dzień, wieczorem zapadła decyzja, że nie zostanie przyjęty. Skoro transport nie został przyjęty, wiadomo było, że musi odejść do gazu.
Oskarżony Kremer: Odnośnie tych selekcji oświadczam, że nie miałem możności brać w nich udziału, ponieważ przybyłem do Oświęcimia z końcem sierpnia 1942. Nie miałem w tym czasie jeszcze prawa wstępu do obozu przez 14 dni, musiałem wystarać się o legitymację, fotografię itp.
Świadek: Nie mam nic więcej do dodania.
Prokurator Szewczyk: Ja pragnę zaznaczyć, że to, co zeznał świadek Stapf, pozostaje w zgodności z tym, co oskarżony mówił o swej działalności na odcinku selekcji w śledztwie. W czasie śledztwa 30 lipca w t. 59, karta 26 znajdują się zeznania, gdzie oskarżony zeznał, że wstępne badania przeprowadzali lekarze obozowi, i że w czasie tych badań została zawsze odstawiona pewna grupa, która z powodu wyniszczenia została zabita zastrzykami fenolu. Zatem to, co oskarżony dziś Wysokiemu Trybunałowi oświadcza, należy uznać za niezgodne z prawdą.
W świetle zeznań świadka stwierdzam zgodność z tym, co oskarżony mówił w śledztwie. Jeżeli Wysoki Trybunał uzna za stosowne [, proszę o] odczytanie zeznań oskarżonego w śledztwie.
(W tym miejscu odczytano odnośne zeznanie, które brzmi:)
„Wielokrotnie, zawsze w zastępstwie któregoś z obozowych lekarzy SS, przeprowadzałem badania więźniów zgłaszających się u lekarza w obozie macierzystym. Badania takie odbywały się w ten sposób, że oprócz lekarza SS, w danym wypadku mnie, brali w nich udział lekarze więźniowie oraz sanitariusze SS.
Również w czasie tych przeze mnie prowadzonych badań chorych odstawiona została zawsze pewna grupa takich, którzy z powodu ogólnego wyniszczenia organizmu (Allg. Körperschwäche) zostali zabici zastrzykami fenolu. W wielu takich wypadkach, gdy ja, kierując się moim przekonaniem lekarskim, chciałem danego chorego skierować na leczenie, sanitariusz Klehr, stojąc obok mnie, trącał mnie w plecy, dając w ten sposób znak, że danego chorego należy przydzielić do grupy skazanych na śmierć.