STEFAN MARKOWSKI

Dnia 20 grudnia 1946 r. w Lublinie, sędzia śledczy IV rejonu Sądu Okręgowego w Lublinie z siedzibą w Lublinie, w osobie sędziego A. Kowalskiego, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, na zasadzie art. 115 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stefan Markowski
Wiek 36 lat
Imiona rodziców Jan i Józefa
Miejsce zamieszkania Lublin, ul. Młyńska 9a
Zajęcie stolarz – pracownik PKP
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Do Oświęcimia zostałem wywieziony z więzienia na zamku w Lublinie 22 września 1942 r. i przebywałem w tym obozie do 25 października 1944 r. Od tego czasu zaczęto masowo wywozić Polaków z Oświęcimia do Oranienburga i w głąb Niemiec. Czyniono to w obawie [przed] odbiciem więźniów przez wojska sowieckie, poza tym wywożono również dlatego, że obóz był przepełniony.

W obozie w Oświęcimiu początkowo pracowałem w stolarni, przez dwa i pół miesiąca. Zachorowałem w tym czasie poważnie na gardło i po dokonanej operacji w szpitalu leżałem ok. 30 dni, gdyż rana się nie goiła. Polski lekarz dr Mroczek mimo nie zagojenia rany wypisał mnie ze szpitala, gdyż Niemcy wzmocnili tzw. kontrolę chorych i jedna z takich kontroli miała wkrótce nastąpić. Odbywała się ona w ten sposób, że przed niemieckim lekarzem Kleinem (członek SS w mundurze oficerskim), imienia i rangi nie znam, przechodzili kolejno wszyscy chorzy bez bielizny, zupełnie nago, a ten sprawdzał według numeru więźnia i karty chorobowej każdego chorego i na oko, według swego uznania, bez żadnego badania zatrzymywał karty chorobowe tych, których uznał za ciężko chorych i nienadających się do dalszego leczenia. Wszyscy wracali do swych łóżek, a wieczorem podjeżdżały auta i po wyczytaniu nazwisk zabierano tych, których karty chorobowe zatrzymał dr Klein. Komisja taka odbywała się raz na tydzień i każdorazowo zabierano wybranych z każdego bloku do 200 osób, które następnie wywożono do komory gazowej w Birkenau, odległej o 3 km od samego Oświęcimia.

Ja jako chory leżałem na bloku 21. i po kontroli Kleina wybrano wtedy, gdy byłem przytomny, jednego razu na 250 chorych jedną czwartą stanu, tj. 60 osób, [za] drugim razem – też ok. 60. W innych blokach szpitalnych zabierano procentowo w podobny sposób.

Bloki szpitalne były cztery: 28., 21., 20. i 19. Po wypisaniu ze szpitala zostałem przydzielony do tzw. Leichenkommanda, [komanda] tragarzy trupów, które mieściło się w piwnicy bloku 28. Tragarzy w tym czasie było czterech i piąty dozorca – kapo. Wraz z pozostałymi tragarzami byłem wykorzystywany do przenoszenia zwłok ze szpitali blokowych do piwnicy bloku 28., skąd wieczorem w godz. 22.00–23.00 trupy były zabierane na samochody i odwożone do krematorium. Byliśmy zatrudnieni przy przenoszeniu zwłok codziennie i każdego dnia zabieraliśmy 20–70 ciał więźniów, którzy zmarli po przebytych chorobach.

Blok 11. był to tzw. bunkier – w gwarze obozowej zwany „rozwałkiem” – gdzie Niemcy rozstrzeliwali więźniów z obozu i spoza niego. W tym bunkrze byłem zatrudniony przez rok, od 9 lipca 1943 do sierpnia 1944 r. Blok 11. był w podziemiach i na zewnątrz nie było widać, co się działo w środku. Wstęp tam był więźniom obozu bezwzględnie wzbroniony, nawet SS-mani niezatrudnieni na bloku 11. nie mieli tam dostępu. Zwłoki rozstrzelanych więźniów znajdowały się zawsze na dziedzińcu bloku 11. do przyjazdu samochodów ciężarowych krytych plandekami. Do tych aut wraz z pozostałymi tragarzami zanosiliśmy, a właściwie ciągnęliśmy po ziemi ciała i ładowaliśmy [je] na samochody.

W 1943 r. przez cały czas zjeżdżał tzw. Sondergericht – SS-mani w mundurach oficerskich. Sąd odbywał się na bloku 11. i po krótkim rozpoznaniu spraw skazywano więźniów z Oświęcimia z reguły na rozstrzelanie, natomiast gdy sądzono osoby cywilne spoza obozu, zdarzały się wypadki ułaskawienia w tej formie, że ułaskawionych umieszczano w obozie. Wszystkich innych przebywających na bloku 11. rozstrzeliwano. Wyroków wydawano każdorazowo po kilkadziesiąt. Największa liczba zabitych o takim wyroku wynosiła 102 osoby (podczas mojego pobytu), w tym 16 kobiet. Do bloku 11. przydzielano więźniów podejrzanych przez Niemców, głównie tzw. politycznych. W obozie panowało przekonanie, że nikt z bloku 11. nie wróci na wolność.

Sąd odbywał się co dwa tygodnie. Niezależnie od niego na bloku 11. rozstrzeliwano więźniów na polecenie władz niemieckich obozu – prawie codziennie, od dwóch do pięciu osób. Powyżej 10 osób rozstrzeliwano w tzw. Baderaumie, [przepraszam,] prostuję: małe liczby więźniów były rozstrzeliwane w Baderaumie. Natomiast większe rozstrzeliwania odbywały się zawsze na dziedzińcu bloku 11., każdorazowo był przy nich obecny w komplecie skład sądu oraz niemiecki lekarz Klein, często przy egzekucji był również komendant obozu – Rudolf Höß. Hößa widywałem, będąc więźniem obozu, prawie codziennie, [a] jako tragarz trupów widziałem go [dodatkowo] na dziedzińcu bloku 11. Byłem zawsze obecny przy egzekucjach, które odbywały się w ten sposób, że wszyscy skazani kolejno rozbierali się w Baderaumie i kapo bloku 11. imieniem Jakub wyprowadzał nagich skazanych, po dwie osoby, trzymając je mocno powyżej łokcia, i przyprowadzał do muru, tzw. czarnej ścianki, twarzą do niej, gdzie oczekiwało dwóch SS-manów w mundurach, z krótkimi, małokalibrowymi karabinkami. Ci SS- mani podchodzili do trzymanych za ręce przez kapo i strzelali z bliska w tył głowy, przykładając do niej lufę. Po przewróceniu się zastrzelonych, my, tj. tragarze, musieliśmy szybko podbiec [do zwłok], położyć [je] na tragi i odnieść na środek dziedzińca. Trzeba było szybko zabierać zastrzelonych, bo następni dwaj już byli prowadzeni przez kapo.

Rozstrzeliwano ludzi różnych narodowości. Na ogół skazani zachowywali się biernie, niejednokrotnie wznosili okrzyki: „Niech żyje Polska!”, „… Czechosłowacja!”, „… Francja!”, „… Stalin!” itd. Nie widziałem, aby Höß brał bezpośredni udział w wydawaniu rozkazów rozstrzelania. Mówiono w obozie, że na polecenie Hößa zabierają więźniów do komór gazowych, ale czy on to czynił z własnej inicjatywy, czy też na polecenie władz swoich, tego nie wiem. Zaznaczam, iż każdorazowo po dokonanej egzekucji lekarz Klein spisywał numery ewidencyjne wszystkich tragarzy i mówił do nas: „Pamiętajcie, że nic nie widzieliście”. Byliśmy przekonani, że i nas wkrótce rozstrzelają. Działo się to wszystko w 1943 r.

Egzekucje na bloku 11. odbywały się do marca 1944 r. Później wszystkich skazanych podobno wywożono bezpośrednio do komory gazowej do Birkenau. Po ostatniej egzekucji rozebrano „ściankę śmierci” oraz dwie szubienice na bloku 11. Raz jeden byłem świadkiem publicznego powieszenia w obozie na szynie przewieszonej pomiędzy dwoma słupami 12 Polaków, więźniów obozu Oświęcim, którzy byli zatrudnieni w tzw. komandzie pomiarowym jako mierniczowie. Zostali powieszeni ponieważ dwóch mierniczych po upojeniu i uśpieniu niemieckiego wartownika zbiegło z obozu. [Dlatego] reszta, tj. 12 [mierniczych], została umieszczona na bloku 11. i po kilku dniach na dziedzińcu apelowym przed kuchnią, publicznie, na oczach wszystkich więźniów, podczas apelu wieczornego została stracona. Wyjaśniam, że na szubienicach w bloku 11. nie wieszano w mojej obecności, bo egzekucje odbywały się bardzo szybko i na wieszanie nie było czasu.

W czasie mego pobytu w Oświęcimiu, kiedy Rudolf Höß był komendantem obozu, odbywały się tzw. szpile, które polegały na tym, że osoby cywilne spoza obozu, a czasem i z obozu były zabierane do szpitala bloku 20., gdzie w obecności niemieckiego lekarza więzień, którego nazwiska sobie nie przypominam, a którego później podczas transportu [inni] więźniowie zabili, dawał w ręce zastrzyk z trucizną. Jaką, tego nie wiem, lecz po iniekcji każdy momentalnie padał trupem z taboretu, na którym siedział podczas zastrzyku. Odbywało się to wówczas, gdy leżałem na bloku 20. Zabiegu takiego sam nie widziałem, natomiast mówili mi koledzy tragarze, z którymi później pracowałem, że takie doświadczenia były przeprowadzane. Widziałem na własne oczy całą rodzinę cygańską, składającą się z 12 osób, [które] zmarły po zastrzykach w serce. Sam zanosiłem do tragarzy kartkę, ażeby przyszli po tych Cyganów. Byłem już wówczas rekonwalescentem i wykorzystywano [mnie] do pomocy, gdyż wysługiwała się nami obsługa szpitala.

Tragarze mówili mi, że takie uśmiercanie zastrzykami w serce odbywało się bardzo często, raz [lub] dwa razy w tygodniu. Zabijano po kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt osób – do 50. Jak już zaznaczyłem, uśmiercano w ten sposób w większości wypadków osoby różnych narodowości, w tym również Polaków, a czasem nawet i Niemców – przywożonych spoza obozu. Poza tym widziałem chorych Żydów sterylizowanych przez niemieckiego lekarza spoza obozu. Byli to sami młodzi mężczyźni w wieku od 16 do 25 lat, leżało ich po 20, do 30. Byli operowani pod narkozą, dla doświadczeń. Po pewnym czasie sala ta została zlikwidowana, a chorych Żydów wywieziono, lecz nie wiem dokąd.

Blok 10., sąsiadujący z 11., był zapełniony samymi kobietami w różnym wieku, na których niemieccy lekarze przy pomocy lekarzy Żydów – nazwisk nie znam – dokonywali wszelkiego rodzaju zabiegów doświadczalnych, np. [za pomocą] promieni rentgenowskich, względnie innych. Starano się o uniemożliwienie kobietom zapłodnienia przy ewentualnych późniejszych stosunkach płciowych. Przeprowadzano również szereg operacji. Zdarzały się wypadki śmierci, czasem po kilka tygodniowo. Kobiety te były przenoszone do piwnicy bloku 28., a później [ich] zwłoki były zabierane razem z tymi z bloku 11.

Zeznałem wszystko.

Odczytano.