Szósty dzień rozprawy, 29 listopada 1947 r.
Przewodniczący: Proszę następnego świadka, Erwina Bartla.
(Staje świadek Erwin Bartel).
Przewodniczący: Proszę podać dane osobowe.
Świadek: Erwin Bartel, 24 lata, wyznanie rzymskokatolickie, student, zam. w Świdnicy, w stosunku do oskarżonych obcy.
Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?
Prokuratorzy: Nie.
Obrona: Nie.
Przewodniczący: Świadek zostaje zwolniony od przysięgi. Co świadek może powiedzieć w sprawie, w szczególności o oskarżonych?
Świadek: Do obozu Oświęcim przyjechałem 6 czerwca 1941 r. Po dwóch miesiącach dostałem się do oddziału politycznego, wydział przyjęć obozu Oświęcim. Bezpośrednim moim szefem był Grabner. Praca nasza polegała na przyjmowaniu wszystkich więźniów przychodzących do Oświęcimia, segregowaniu akt, które z nimi przyszły. Przychodziły wtedy transporty Żydów z Węgier, dalej Żydów z Francji, Jugosławii, Słowacji. Z oskarżonym Grabnerem zetknąłem się pierwszy raz po przyjściu do biura w sierpniu 1941 r. Oświadczył mi, że w tej chwili pracuję w takim oddziale, z którego absolutnie żadnej wiadomości wynieść nie wolno. W razie, gdybym powiedział, co się w naszym oddziale dzieje, a on dowiedział się o tym na obozie, to z miejsca każdy pracownik oddziału politycznego zostanie rozstrzelany.
Jak wynika z procesu, Grabner nie przyznaje się do żadnych stawianych mu zarzutów. Jest jednak faktem, że był alfą i omegą obozu. Wszystkie sprawy związane z pobytem więźniów w obozie przechodziły bezpośrednio przez jego ręce, to znaczy, że załatwiali je podlegli mu oficerowie, a on był o wszystkim informowany. Szefem naszego biura był początkowo Unterscharführer (następnie został Oberscharführerem) Hans Stark, potem Brock i Hoffer. Wszyscy tutaj nieobecni.
Jako przykład, że od oskarżonego Grabnera zależało życie każdego więźnia, przytoczę tu jeden wypadek. Gdy podczas „rozwałki” został rozstrzelany więzień o podobnym nazwisku zamiast właściwego, oficer wykonujący egzekucję wraca i łapie się za głowę, gdyż – jak się okazało – zastrzelił niewinnego człowieka. Biegnie w tej sprawie do Grabnera, który mu na to powiada: „to nic nie szkodzi, proszę teraz zastrzelić właściwego”. Jest to więc niestety fakt, że on, a nie kto inny decydował w każdym wypadku, mimo że dzisiaj nie przyznaje się do winy i zaprzecza – tak jak zresztą wszyscy. Nie spodziewali się bowiem, że któryś z nas przeżyje obóz. Ludzie, którzy w swych aktach mieli wzmiankę „posiadający tajemnicę obozu” nie mieli powrotu do stron rodzinnych.
Oskarżony twierdzi, że jego udział na polu wykańczania ludzi był minimalny. Najlepszym zaprzeczeniem tego jest fakt, że był funkcjonariuszem policji – gestapo. Po okresie jakichś dwóch lat dostał awans, a pod koniec, niedługo przed wywiezieniem z Oświęcimia, został Oberscharführerem. To są niezbite fakty, że zasługi jego na polu wykańczania w Oświęcimiu były wielkie. W tej chwili pewnie twierdzi, że odszedł, bo nie był odpowiedni. Z opowiadań SS-manów wiemy, że cała komenda obozu została zmieniona, ponieważ SS-mani kradli mienie żydowskie, przez ich ręce przechodziły miliony złota, miliony ubrań. To wszystko, co porządniejsze, szło na Winterhilfe lub dostawała armia. W 1943 r. zaczęła się tą sprawą interesować komisja specjalna z Berlina i wysłała przedstawicieli, którzy dokonali rewizji. Okazało się, że każdy z tych SS-manów (wszystkie grube ryby jak Höß, Aumeier i inni) miały dużą forsę, zrabowaną w obozie. Wskutek tego zostali wydaleni, a na ich miejsce przyszła nowa załoga.
Jeżeli chodzi o Liebehenschela, pierwszy raz spotkałem się z tym nazwiskiem w 1942 r., odbierając meldunek o nadejściu transportu. Biuro nasze otrzymywało wszystkie meldunki, o nadejściu każdego transportu, czy to żydowskiego, czy to polskiego, czy rosyjskiego. To było ścisłą tajemnicą. Były wypadki, gdy Grabner wpadał do nas i widział, że piszemy taki meldunek, w którym wyszczególnione było przyjście transportu Untergebracht i przyjęcie do obozu, wtedy skakał z furią i mówił: „pamiętajcie, to ścisła tajemnica”.
Jak zeznałem, po raz pierwszy spotkałem się z Liebehenschelem w 1942 r. W okresie tym w Oświęcimiu zdarzały się coraz częstsze wypadki ucieczki, względnie próby ucieczki. Przypisywano to stałym rozstrzeliwaniom za najmniejsze przewinienia, bez żadnego zawiadomienia Berlina. Za czasów Liebehenschela wszystkie te kary miały bardziej oficjalny charakter o tyle, że były o nich spisywane dokładne meldunki i zawiadamiano kierownictwo obozu w Berlinie. Berlin zatwierdzał kary, po czym więzień otrzymywał karę.
Po przyjeździe Liebehenschela stosunki wprawdzie się zmieniły, my jednak dowiedzieliśmy się całej prawdy. Był on na stanowisku bardzo poważnym, bo szefa biura, które zajmowało się wyłącznie akcją wysiedlenia Żydów – jak oni nazywali – z zachodu na wschód, czyli całkiem po prostu przesyłaniem elementów niżej postawionych od Herrenvolku na wschód i gazowaniem. Dopiero gdy Liebehnschel przyszedł do nas, na komendanta obozu, zaczęliśmy szukać zawiadomień o transportach Żydów, na których to zawiadomieniach on był podpisany. Jest to dowodem niezbitym, że nieprawdą jest to, co twierdzi, że te sprawy go nie interesowały. Właśnie stał na ich czele.
Przewodniczący: Ja nie mam pytań. Czy panowie prokuratorzy mają pytania?
Prokurator Szewczyk: Świadek to może trochę niejasno powiedział, co tyczy Liebehenschela. To znaczy, że po przyjściu jego do obozu stwierdziliście, że nazwisko jego nie jest wam obce i na podstawie kartotek ustaliliście, że on kierował sprawą przesiedlania Żydów w Berlinie?
Świadek: Tak, sprawą przesiedlania na wschód.
Prokurator: A czy nie do gazowania?
Świadek: Powszechnie nazywało się to wysiedleniem na wschód, a nie było to nic innego, jak przewożenie na teren Polski Żydów ze Słowacji, Węgier, Grecji, Jugosławii czy Włoch bezpośrednio do Oświęcimia i kierowanie wprost do gazu.
Prokurator: Moim zdaniem to jest istotne, że nie byli kierowani na wschód, lecz do obozu w Oświęcimiu, gdyż te listy, które były u was w kancelarii, to były listy towarzyszące żydowskim transportom do Oświęcimia.
Świadek: Faktem jest, że Żydzi przyjeżdżali do Oświęcimia w celu zagazowania, a na listach, które tym transportom towarzyszyły, był podpisany Liebehenschel.
Jeszcze w sprawie tatuowania więźniów. Inicjatorem tego był Stark, były szef Aufnahme. 11 czy 12 października 1941 r. przyszły pierwsze transporty Rosjan do Oświęcimia. Ponieważ śmiertelność tych ludzi wynosiła od 700 do tysiąca osób dziennie, przeto niemożliwe było dla SS-manów połapać się, kto umarł, a jednak jakieś fikcyjne sprawozdanie i listy trzeba było dawać. Myślano nad tym długo, wreszcie postanowiono, że najlepszym wyjściem będzie tatuaż na ręce. Wybierali tak zwanych politruków, czyli oficerów rosyjskich, i tatuowali im numery na ręce, a następnie wszystkim Rosjanom. Inicjatywa tatuowania Polaków wyszła od samego Grabnera, dlatego że zdarzały się coraz częściej wypadki ucieczki, więc żeby temu zapobiec, oznaczano więźnia numerem, aby w razie ucieczki wszędzie był do rozpoznania. Mówiono, że Trzecia Rzesza nie ma filmów, gdyż wszystko potrzebne jest dla celów wojskowych i dlatego zamiast fotografowania wprowadza się tatuaż więźniów. Najlepszym jednak dowodem na to, że tatuowanie miało na celu zapobieżenie ucieczce, jest to, że wszystkim więźniom, także ze starszych transportów, wytatuowano numery.
Prokurator: Świadek wspomniał o tym, że do obozu byli kierowani ludzie, na aktach których była notatka: RU – Rückehr unerwünscht. Czy świadek może powiedzieć, w jaki sposób z tymi ludźmi postąpiono i jak odnotowano w aktach, że nie nastąpi ich niepożądany powrót?
Świadek: Tego rodzaju adnotacje jak RU, NN, NS to były znaki dawane przez placówkę, która tych więźniów do obozu kierowała. Oni dostawali przeważnie czerwone kółko i byli kierowani do karnych kompanii. Jeżeli więzień był moralnie silny i miał głębokie postanowienie, że musi obóz przetrwać, nie wykańczał się śmiercią naturalną wskutek złego wyżywienia, nadmiernej pracy i tortur, to został rozstrzelany, gdyż co do tych ludzi było postanowione, że muszą zginąć w Oświęcimiu.
Prokurator: Czy rozstrzeliwanie należy rozumieć: na podstawie odczytania wyroku?
Świadek: Nie, całkiem po prostu, przez wywołanie.
Przewodniczący: Świadek jest wolny.