JAN CHLEBOWSKI

Ósmy dzień rozprawy, 19 marca 1947 r.

Świadek podaje co do swej osoby: Jan Chlebowski, 39 lat, żonaty, pracownik umysłowy, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.

Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?

Prokurator Cyprian: Zwalniamy z przysięgi.

Adwokat Umbreit: Zwalniamy.

Przewodniczący: Za zgodą stron Trybunał postanowił zwolnić świadka z przysięgi. Upomina świadka o obowiązku zeznawania prawdy i o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.

Kiedy i w jakich okolicznościach świadek został aresztowany, jak się dostał do Oświęcimia i co może powiedzieć, zwłaszcza w stosunku do oskarżonego Hößa?

Świadek: Zostałem aresztowany 6 maja 1940 r. w Przemyślu pod zarzutem należenia do konspiracyjnej organizacji. Oczywiście nie przyznałem się. Znalazłem się w więzieniach w Przemyślu, Dubiecku, Tarnowie. 16 czerwca, w sobotę, przewieziono mnie do Oświęcimia. Po raz pierwszy zetknąłem się z ówczesnym komendantem Hößem, Hauptsturmbannführerem. Po [naszym] wyjściu z wagonów SS-mani napadli na nas z karabinami, jakby polowali na dzikie zwierzęta. Ustawili nas w szeregu przy pomocy bandytów kapo, których wytypowano specjalnie do obozu w Oświęcimiu. Wówczas w towarzystwie Obersturmführera Fritzscha zjawił się ówczesny komendant Höß. Przemówienie przekazał swemu zastępcy Fritzschowi, ten Dolmetscherowi Baldusińskiemu, który siedział w Tarnowie i przyjechał razem z nami. Nie pamiętam dokładnie treści przemówienia, ale sprowadzało się do tego, że przywieziono nas do Oświęcimia, Auschwitzu – wtedy dowiedzieliśmy się, że Oświęcim nazywa się Auschwitz, czego nie wiedzieliśmy, tym bardziej że pochodziliśmy z innego terenu Polski – po to, żeby nas oduczyć patriotyzmu. Powiedziano nam, że wieszać się nam wolno, a kto będzie się wieszał, tego odrywać nie wolno, bo ten, który oderwie, sam z wieszającym się będzie skazany na karę śmierci. Zaczęto nas ćwiczyć. Było nas 728. Wzywano nas według nazwisk. Bandyci zrobili szpaler i każdy przez niego przebiegał, oczywiście witany dobrymi kijami. Przypatrywał się temu Höß z pewną radością – [tej] scenie naszego przyjścia.

Następnie znaleźliśmy się w dużym baraku w Oświęcimiu. W nocy została zamordowana pierwsza ofiara Oświęcimia, mjr Wójcicki czy Wojnicki, z Nowego Sącza. Po jakimś czasie, po kilku tygodniach, po zaprawie sportowej, którą nas przygotowano do tych trudów obozowych, szeregi nasze rzedniały, po 13, 12 dniach szalonych ćwiczeń, skakania, tarzania się po ziemi, rolowania pewną część przeniesiono do obozu macierzystego w Oświęcimiu.

Tam po kilku dniach dalszej zaprawy sportowej wybrano Żydów i księży i stworzono specjalne komando do tłoczenia szosy walcem kamiennym. Ponadto przyjechał transport stu kapo i Palitzsch – wiem [to] bezpośrednio od Niemca komunisty, Glebo ….., nr 3191 –wygłosił do nich przemówienie w imieniu komendanta Hößa, że przybyli po to, żeby „wytępić Polaków, tych bandytów, którzy zaatakowali naszą ojczyznę, [i] gwarantuję wam, że za rok wyjdziecie z obozu”. Höß słowa dotrzymał i wszyscy ci bandyci, którzy mieli zielone winkle, mieli zdjęte numery, otrzymywali doskonałe jedzenie. W ten sposób zapłacił im Höß za traktowanie Polaków.

W 1940 r., o ile się nie mylę, koło 15 sierpnia przyjechał pierwszy transport warszawski i wtedy zastrzelono z niego sześciu ludzi i złożono pod blokiem 6. Oczywiście nam kazano patrzeć na to, aby to było przestrogą przed ewentualną ucieczką. Jeden z więźniów warszawskich, Wacław Bogacki, na skutek głodu zjadł psu żarcie u Hößa. Höß spowodował, aby go do krwi obito. Uproszono Lagerführera, by nie podawał raportu do Palitzscha, bo inaczej Bogacki poniósłby karę śmierci.

Jeżeli chodzi o transport krakowski, to Höß rozmawiał bezpośrednio, Höß dekorował, Höß dawał odznaczenia, awanse, urlopy za to, że 60 ludziom z tego transportu, przywiezionego do Oświęcimia w 1940 r., urządzono maneż. Polegał on na tym, że jeden więzień siadał na plecach drugiego jak na koniu i w ten sposób biegali naokoło placu apelowego ci skazani bezpośrednio do kompanii karnej z bloku 11. Oczywiście po kilku godzinach każdy dostawał zapalenia płuc, konał, ewentualnie któryś z SS-manów zastrzelił go czy dobił. Höß chodził po lagrze, obserwował te rzeczy, widział i – pańskie oko konia tuczy – SS-mani widząc, że ich swoim patrzeniem zachęca do tego, żeby dobrze spełniali swoje obowiązki, ku zadowoleniu Hößa załatwiali to.

Pod koniec 1941 r., względnie z początkiem 1942 r., w każdym razie w zimie co do tych biedaków na rewirze, zdolnych jeszcze do intensywnej pracy, a którzy według twierdzenia SS-manów mieli być skończeni, Höß w mojej obecności mówiąc do Palitzscha, oświadczył: „Nie chcę tego śmiecia więcej widzieć”. I stosownie do tego 180 ludzi w tym dniu zostało zagazowanych, nie wróciło na blok.

Jeśli chodzi o jeńców radzieckich, pamiętam[, że] w październiku albo w początkach listopada 1941 r. widziałem, przechodząc z komandem, Hößa z telegramem w ręku. Oczywiście nie orientowałem się, co za specjalną radość sprawia Hößowi czytanie tego telegramu. Po kilku dniach przywieziono jeńców radzieckich. Höß mianował wówczas Lagerführerem (brak nazwiska), którego zrobił potem Untersturmführerem, a zwykłego żołnierza SS-mana Stifitza [Stiewitza] mianował następcą tegoż i jeńców radzieckich odgrodził od naszego obozu. Widziałem na własne oczy, jak Seidler, zastępca Fritzscha, postawił 126 żołnierzy radzieckich na bloku 6., Höß przyglądał się temu, a przed tym ci jeńcy radzieccy przy 15-stopniowym mrozie tarli ciało do krwi i krew się lała. Oczywiście później zlikwidował ich Seidler, strzelając do nich tak sobie, dla zabawy. Pamiętam, że kiedy likwidowano Rosjan, to wytypowano specjalnie młodzież komsomolską, inteligencję rosyjską i na bloku 44., późniejszym 9., zrobiono dla niej specjalną kompanię karną. Na prawej stronie znaczono im „AU”. Tych ludzi z miejsca rozstrzeliwano, zabijano, mordowano. Höß specjalnie podziękował Seidlerowi za to, że pewnego dnia jeńcy rosyjscy głodni, obdarci, bosi, pobici stawiali opór i kapo niemieccy wraz ze strzelającymi do [Rosjan] SS-manami zabijali ich łopatami.

Höß jeździł po obozie, był udekorowany, miał lornetkę na piersiach, z dumą spoglądał na swoje państwo, w którym panował, i obserwował, a jeżeli więzień za powolnie wykonywał pracę, to oczywiście ponosił za to konsekwencję. Pamiętam taki wypadek, że Höß przyszedł do pracy na tzw. Baubetriebsdienststelle, gdzie pracowałem, i powiedział mi, że jeżeli taka izba dla zwykłego żołnierza Wolfa nie zostanie do godz. 4.00 skończona, to będę obity. Oczywiście nie skończyło się na groźbie, bo kiedy wróciłem, dostałem baty, bo Höß razem z Untersturmführerem przyszedł na blok i upomniał się o to.

Jeżeli chodzi o wygazowanie żołnierzy radzieckich na bloku 11. oraz 200 oficerów Polaków, to po raz pierwszy zastosowano tzw. Bettruhe, to znaczy ciszę nocną. W niedzielę po południu kazano nam odpoczywać, musieliśmy się pod karą kłaść do łóżek, bo wtedy wywożono zagazowanych oficerów Polaków i żołnierzy radzieckich na blok 11. Następnie przywieziono transport żołnierzy radzieckich i oficerów pod kuchnię w Oświęcimiu, gdzie – Höß był świadkiem całej tej tragedii – mordowano ich, strzelano, szczuto psami, psy wygryzały im genitalia.

Zatem, jeżeli chodzi o cały obóz, to Höß był panem życia i śmierci. Höß awansował często żołnierzy od razu na Unterscharrführerów, na Obersturmführerów itd. Wiem, że kiedy przyszedł Liebehenschel, to Höß nie był z niego zadowolony i przez swoją klikę wywierał nacisk, żeby [usunąć] Liebehenschela dlatego, że jest zbyt miękki dla Polaków. To wiem bezpośrednio z opowiadania Franciszka Hanzingera, który zresztą powiedział mi nawet: „Ojciec wasz, Liebehenschel, odchodzi z Oświęcimia”. Oczywiście Liebehenschel był takim samym ojcem jak Höß, ale Hößowi on się nie podobał. Höß był potem komendantem Arbeitseinsatzu w Berlinie i te wszystkie transporty, które przychodziły, były załatwiane z miejsca przez Hößa w ten sposób, że ci ludzie bez numeru szli do gazu. Widziałem zresztą Hößa w tzw. Geldverwaltung, jak przyszedł i tam leżały ogromne masy złota, pieniędzy, brylantów oblanych krwią ludzką, i sprawiało mu to ogromną radość – oczywista rzecz – że te transporty szły do gazu.

Przewodniczący: Świadek w śledztwie zeznał, że Höß bardzo się interesował eksperymentami dokonywanymi przez prof. Clauberga. Na czym świadek opiera tę wiadomość?

Świadek: W aucie tego pseudodoktora czy profesora było specjalne zezwolenie z podpisem Hößa i pieczątką: (kilka słów po niemiecku).

Żyje w Polsce Witold Kosztowny, który znajduje się prawdopodobnie w Gdańsku, a który pracował w laboratorium w Oświęcimiu. Poza tym – nazwiska w tej chwili nie pomnę – komunista gdański aresztowany, zdaje się, w 1939 r., bezpośrednio kiedy hitlerowcy weszli do Gdańska.

Myśmy uruchomili wówczas na bloku 10. aparat rentgenowski, gdzie były specjalne lampki i miseczki, gdzie przeprowadzano sterylizację, a raczej spalanie narządów męskich prądem elektrycznym przy pomocy rentgena. Myśmy to uruchomili. Poza tym w klozetach znajdowały się genitalia po operacjach, które odbywały się na terenie bloku. To było, zdaje się, w 1943 r.

Jeżeli chodzi o Hößa, to wszyscy mówili – kapo i różni Niemcy, i w ogóle ludzie, którzy interesowali się i obznajomieni byli z życiem obozowym – że Höß jest tym, który zalecił stworzenie obozu oświęcimskiego, obozu specjalnych doświadczeń.

Przewodniczący: Czy oskarżony Höß chce się wypowiedzieć i jakiego rodzaju zeznania chce złożyć w związku z zeznaniami świadka?

Oskarżony: Tak. Te obietnice czynione zbrodniarzom zawodowym, że będą wypuszczani na wolność za mordowanie Polaków albo innych współwięźniów, w żadnym wypadku nie odpowiadają prawdzie. W tym zeznaniu, które tu zostało złożone przez świadka. Ta nieliczna garstka zbrodniarzy zawodowych, którzy zostali zwolnieni z Oświęcimia, miała być zwolniona tuż na początku wojny, względnie tuż przed jej wybuchem, jednakże z powodu wybuchu wojny ten termin zwolnienia został nieco odroczony i dopiero w późniejszym okresie można było ich zwolnić, ale bynajmniej nie na podstawie moich wysiłków czynionych w tym względzie, lecz na podstawie zarządzenia wydanego przez urząd do spraw kryminalnych w Rzeszy. Należało ich tylko w ten sposób zwalniać, żeby musieli pracować w obrębie obozu, by móc ich mieć więcej pod okiem. Większa część tych, nielicznych zresztą, więźniów, którzy w ten sposób zostali zwolnieni, musiała być znów aresztowana, jak to zeznał jeden ze świadków odnośnie do jednego ślusarza, który nazywał się Müller, a którego trzeba było znów inkorporować do więźniów obozowych.

Wszelkie pouczenia dla nowo przybyłych do obozu były przeprowadzane, jak w innych obozach, przez dowódcę obozu. Nie mogę sobie przypomnieć, żebym choć w jednym tylko wypadku był obecny osobiście przy tych pouczeniach wygłaszanych właśnie przez dowódcę obozu w Oświęcimiu czy też w Brzezince.

Również nie mogę sobie przypomnieć tego telegramu, który otrzymałem rzekomo w zimie 1941 r. i z którego się rzekomo tak cieszyłem, a który dotyczył jeńców sowieckich.

Przewodniczący: To wszystko?

Oskarżony: Tak jest.

Adwokat Umbreit: Świadek na początku swych zeznań zeznał, że jakiś jeniec miał zjeść jadło przeznaczone dla psa i za to go oskarżony kazał zniszczyć przez jakiegoś kapo Karla. Kto to był ten kapo Karl? Świadek zeznał tak, jak gdyby on przebywał, względnie mieszkał u oskarżonego.

Świadek: Był tzw. kalifaktorem u oskarżonego i cieszył się dużym zaufaniem. „Organizował” mu rozmaite rzeczy, znosił różne przedmioty, to znaczy kradł dla Hößa różne materiały i był mile widziany. Cokolwiek zobaczył, chcąc się przypodobać Hößowi, a zwłaszcza jego żonie, przynosił im.

Adwokat Umbreit: Czy świadek był obecny w domu Hößa, gdy ten wydał polecenie Karlowi co do zlikwidowania tego nieszczęsnego?

Świadek: Jeżeli chodzi o polecenie, to znam ten wypadek.

Adwokat Umbreit: Czy świadek zna go z własnego doświadczenia, czy z opowiadania?

Świadek: Karl opowiadał, że Höß kazał [mu tamte]go tak stłuc, żeby psu na przyszłość nie kradł. To opowiadało kilku Niemców.

Adwokat Umbreit: Skąd świadek wie, co było w tym telegramie, który oskarżony trzymał na placu – że to były wiadomości o jeńcach?

Świadek: Wiem, bo Niemcy ogromnie dużo wiedzieli, ci, którzy współpracowali, jeden drugiemu mówił.

Adwokat Umbreit: Czy to byli współwięźniowie, czy kapo?

Świadek: Współwięźniowie. Ogromna liczba Polaków pracowała w Politische Abteilung, nie można było ukryć rzeczy, które tam były.

Adwokat Umbreit: Może świadek przedstawi swoje funkcje, bo z zeznań wynika, że świadek ze wszelkich dziedzin i zdarzeń miał własne doświadczenie. Czy świadek mógł się tak swobodnie poruszać po obejściu oskarżonego? Oraz przy przygotowaniu aparatu rentgenowskiego lub w izbie pisarskiej – jakie świadek pełnił funkcje?

Świadek: Kiedy przyjechałem do obozu, byłem brukarzem. Co prawda, nie zawodowym, bo wśród trzydziestu kilku brukarzy był tylko jeden zawodowy, który żyje, Nazikowski, reszta to byli inżynierowie, adwokaci, oficerowie. Następnie pracowałem przy zwózce ziemi pod budowę kuchni, zasypywaliśmy doły, tam były kolce, druty, woda. Urządzano z nami różne zabawy, staczaliśmy się z góry na dół. Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że Höß wychodził przed obóz, kiedy myśmy tę ziemię wozili, a kapo okładali nas kijami po głowie, a jeżeli ktoś upadł pod taczki, to zapisywany był jego numer i [więzień] szedł do kompanii karnej, jako że nie mógł pracować dla dobra Hitlera. Pracowałem też jako betoniarz, woziłem koks, miałem różne zajęcia, byle się tylko utrzymać przy życiu. Zdawałem sobie sprawę, że trzeba się czymś zainteresować, bo nie wierzyłem, że Höß będzie Hößem do końca; [wierzyłem,] że wreszcie przyjdzie taki moment, że będzie wisiał, a pewna część ludzi, która będzie mogła żyć, przeżyje, i dlatego się orientowałem, jeżeli chodzi o tę historię.

Adwokat Umbreit: Jeżeli chodzi o aparat rentgenowski, świadek wspomniał, że tam były miseczki, co to za miseczki?

Świadek: Sądzę, że będą zeznania lekarzy z obozu, którzy doskonale znają aparat. Były tam nazwy Kopf, Fuß, Bauch, były miseczki w kształcie nerek, specjalne kafelki metalowe czy inne dołączone. Nie jestem specjalistą, żyjący Witold Kosztowny lepiej to chyba określi.

Adwokat Ostaszewski: Świadek mówił, że na skutek jakiejś akcji, którą świadek przeprowadzał, czy reperacji było powiedziane, że jeżeli [czegoś] nie zrobi, to będzie miał ciało pobite.

Świadek: Tak.

Adwokat Ostaszewski: Świadek stwierdził, że jednak tego nie uniknął, bo jak wrócił, to dostał kije. Kto świadka wtedy bił? Czy Höß?

Świadek: Nie, ale Höß przez swoje przyjście do warsztatu wyraził swoje niezadowolenie i oczywistą konsekwencją tego niezadowolenia było pobicie więźnia.

Adwokat Ostaszewski: To są raczej wnioski świadka. Przy świadku taki rozkaz nie był wydany?

Świadek: Jeżeli przyszedł Höß, pan życia i śmierci, w towarzystwie Fritzscha i powiedział, że ktoś jest leniwy, to się równało zabiciu. Jeżeli tylko spojrzał krzywo okiem, to wystarczyło. Hößa się bano, on był panem życia i śmierci, cokolwiek powiedział, to było w mig spełnione. Oni wzajemnie się okradali, Höß kradł dla siebie, SS-mani dla siebie, to przecież kupa złodziei i jeden drugiego się obawiał.

Adwokat Ostaszewski: Co do dr. Clauberga świadek powiedział, że to prawdopodobnie było robione na zlecenie Hößa – to są też domniemania świadka?

Świadek: Jeżeli chodzi o instytut, myśmy te rzeczy wiedzieli, bo Niemcy opowiadali, że Hößowi chodzi o to, żeby obóz oświęcimski pomieścił 200 tys. więźniów w przyszłości. W przechwałkach SS-mani opowiadali, że tam będzie siedział i marszałek Stalin, i Mołotow, i Churchill. Ksawery Dunikowski, staruszek siedemdziesięciokilkuletni, przez kilka lat robił plany potężnego obozu, który miał pomieścić Verbrecherów wojennych przeciwko Niemcom, jakieś 200 tys. Höß sam się z tym nie krył i to opowiadał, [nieczytelne] to szły w dół do coraz mniejszych oficerów, jeszcze mniejszych, do tego mniejszego, który kombinował ze złotem i brylantami, do jeszcze mniejszego i tak to przychodziło do obozu.

Adwokat Ostaszewski: Kto przysłał Clauberga do obozu?

Świadek: Tego nie wiem.

Przewodniczący: Więcej pytań nie ma, świadek jest wolny.

Zarządzam krótką przerwę.