EDWARD LISZKA

Siódmy dzień rozprawy, 1 grudnia 1947 r.

Przewodniczący: Proszę następnego świadka, Edwarda Liszkę.

(Staje świadek Edward Liszka).

Przewodniczący: Proszę podać dane osobowe.

Świadek: Edward Liszka, 27 lat, student medycyny UJ, religii rzymskokatolickiej, w stosunku do oskarżonych obcy.

Przewodniczący: Pouczam świadka w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania?

Prokuratorzy: Nie.

Obrońcy: Nie.

Przewodniczący: Świadek jest więc zwolniony od przysięgi. Co świadek może powiedzieć o samej sprawie, w szczególności co do obecnych tu oskarżonych?

Świadek: Spośród oskarżonych, którzy znajdują się na ławie oskarżonych, miałem prawie z wszystkimi przyjemność współpracować przez cztery lata i dwa miesiące. Pierwszy, którego spotkałem, przyjechawszy z transportem w 1940 r. był Plagge. Przyjął nas na bloku 8, bijąc styliskiem od łopaty. Stwierdzam, że były one wagi półtora kilograma, gdyż pracowałem przez pewien czas na magazynie. Styliskiem tym bił zdrowych i mniej zdrowych więźniów z Montelupich, najczęściej po głowie. Między tymi więźniami był także ksiądz Mazanek z Krakowa, który został zwolniony w 1941 r. Oskarżony Plagge specjalnie upodobał sobie tego księdza. Kopał go, bił oraz znieważał przez plucie na niego. Z pewnością musi sobie tego księdza przypominać. Następnie spotkałem się z oskarżonym Kirschnerem zwanym „Żabą”, lub „Kaczką”. Sam za wymówienie tego słowa dostałem 25 batów. Potem znajdowałem się na bloku Müllera. Było to w 1942 r. Tak Kirschner, jak i Müller – więcej służbiści – odróżniali się od innych zbrodniarzy, przede wszystkim przy apelach, tak zwanym szukaniu wszy, jak i sprawdzaniu dokładności przyszycia trójkątów, które oznaczały więźnia politycznego, zbrodniarza, Żyda itd. Sprawdzał to przy pomocy igły, przy sposobności bił i katował w sposób najokrutniejszy. Stwierdzam kategorycznie, że był to typ w tym okresie po Plaggem najgorszy z Blockführerów. Dlatego też dostał łatwo awans. W 1942 r. pracowałem na kuchni przez 13 miesięcy z sześciotygodniową przerwą, gdyż chorowałem na tyfus plamisty. Müller, niepomny na to, że mnie bił na bloku, przychodził do mnie jako kucharza i żebrał jak dziad o kawałek mięsa czy odrobinę cukru, wiedząc o tym, że z chwilą, gdy mu coś dam, okradnę własnych towarzyszy. Gdy mu nie dawałem z magazynu żywnościowego więźniów, lecz z magazynu SS-manów, a on o tym nie wiedział, był bardzo zadowolony i mówił, że Polacy to dobrzy ludzie. Ogólnie był nazywany pastorem lub lalusiem. Zawsze elegancki, podobnie jak Schumacher. Praca w kuchni była bardzo ciężka, gdyż stan obozu Oświęcim, wraz z Buną i Brzezinką wynosił 35 tys. osób. Kucharze musieli wstawać o drugiej rano i myć naczynia, czego dopilnowywał Schumacher, mimo że to nie było jego funkcją. Schumacher był zastępcą szefa magazynu żywnościowego.

Jeżeli chodzi o Aumeiera, to przybył on z obozu we Flossenbürgu na wiosnę 1942 r. Przyjechał w randze Hauptsturmführera, zwany był na obozie „Łokietkiem” z powodu swojego małego wzrostu. Mimo to miał bardzo wygimnastykowane nogi, co stwierdziłem na własnej skórze. W 1942 r. gotowaliśmy na kuchni tak zwany Hundefutter w ilości 300 litrów, do sporządzenia którego otrzymaliśmy z magazynu podręcznego potrójną ilość mięsa, ziemniaków, z tym, że na polecenie Aumeiera nie wolno nam było wydać tak zwanych witamin, to znaczy pokrzyw lub innych ziółek zbieranych poza obozem. Przynoszone przez więźniów z zewnątrz różnego rodzaju ziółka zawierały w sobie rozmaite składniki chemiczne, czy trujące, czy nie, to tego już nie wiedzieliśmy.

Szczególnie okrutny i mściwy był Aumeier. On to, a nie Grabner, wydał w 1942 r. polecenie zaszpilowania kapitana Dubickiego, dowódcy grupy „Kamienna” z okresu okupacji. Człowiek ten był zupełnie zdrowy, 37-letni. Mając kości pogruchotane przez Aumeiera, został z jego polecenia zaszpilowany przez Pańszczyka – Polaka, który zastąpił Klehra, który był wtedy nieobecny. Był on specjalistą od zastrzyków.

W zimie 1942/43 r. mieszkałem na bloku 10 (wówczas był to blok 12). Będąc na bloku 10, który ostatnio był zajmowany przez kobiety żydowskie jako króliki doświadczalne, spałem pod oknem wraz z kolegami, których nazwiska mogę przytoczyć. W zimie nie wolno było zamykać okien mimo największego mrozu, w lecie zaś nie wolno było ich otwierać, również na zarządzenie Aumeiera. Na maleńkiej sali o trzech oknach, długości mniej więcej osiem – dziewięć metrów, szerokości cztery – cztery i pół, było nas ponad 300 osób. Gnietliśmy się jak śledzie w beczce. Analogiczne stosunki mieszkaniowe panowały również w 1940 r., gdzie na bloku 8 (obecnie 23) było 800 osób. Na sali nr 2 tego bloku, o wymiarach sześć na trzy, o dwóch oknach, było 240 osób. W nocy, po uprzednim przeglądzie czystości stóp, na komendę musieliśmy rzucać się na sienniki (były wypchane kilkoma źdźbłami słomy, przesiąkniętymi odchodami chorych). Wtedy, w roku 1941, przychodził do nas oskarżony Kirschner, zwany „Żabą” albo „Kaczką” z powodu specjalnego chodu, który w sposób wytrenowany umiał tymi nogami wymachiwać i kopać jak baletnica. Najgorsze w nocy było to, że gdy któryś z więźniów chciał wstać i załatwić się, nie wolno mu było tego uczynić na bloku. Na cały obóz było pięć latryn, na 10 tys. więźniów, trzy studnie, z których jedna na zmianę była nieczynna. Proszę sobie wyobrazić mękę więźnia i skutki, jakie za sobą pociągało wyjście z tego skupiska sardynek. Jeżeli już wyszedł, nie wolno mu było załatwić się w ubikacji blokowej, jak tylko na pisemne zezwolenie Lagerarzta.

Należy tu jeszcze zaznaczyć, że dawano nam tak zwaną Milchzupę, o której składnikach nie wiedzieli sami lekarze, a także oskarżony Möckel, który był częściowo odpowiedzialny za wyżywienie więźniów. Zupa ta była po prostu środkiem moczopędnym. Więźniowie mieli po jej wypiciu tak przepełniony pęcherz, że w ogóle nie wiedzieli, kiedy oddawali mocz. Pomijam już krwawą biegunkę.

Ubikacji blokowej pilnował tak zwany przez nas Scheiss-majster, który był prawą ręką blokowego, wówczas Karlika, który był serdecznym przyjacielem Kirschnera.

Kirschner przychodził na kolację, na kiełbaskę, niepomny tego, że pożera w ogromnych ilościach pożywienie przeznaczone dla więźniów, naturalnie z ich krzywdą.

Sam byłem świadkiem, bo otrzymawszy paczkę drogą legalną w styczniu, w której dostałem pulower, chciałem ten pulower przehandlować za zupę, gdyż wolałem cierpieć mróz, niż głodować. Poszedłem do blokowego i zobaczyłem Kirschnera ze ściereczką obozową w czerwoną kratkę, jaką dostawali sztubowi do wycierania naczyń, założoną pod szyję, żeby broń Boże nie splamić plugawego munduru SS, jak zajadał Bratkartofel z kiełbasą haftlingowską, względnie mięsem wyjętym z kotłów więźniów. Kirschner niejednokrotnie był widziany na obozie z karabinkiem małokalibrowym, jak szedł przed Grabnerem w towarzystwie Palitzscha, ewentualnie Müllera, na blok 11. Nie mogę stwierdzić kategorycznie, że wykonywał egzekucje, stwierdzam jednak, że był przy nich obecny. W 1941 r., kiedy było pierwsze gazowanie oficerów rosyjskich i ciężko chorych Polaków z Krankenbau – było to, jeżeli się nie mylę, w listopadzie 1941 r. – Grabner w towarzystwie Kirschnera, Seidler, który zastępował Fritscha, jak również Plagge, udali się na blok 11. Byłem wtedy na bloku 10. Spędzono nas jak bydło z sal od strony podwórza na sale po drugiej stronie. Było to wieczorem i tak przesiedzieliśmy w kucki całą noc, podczas gdy na bloku 11 odbywało się gazowanie oficerów rosyjskich w liczbie około 600 do 700, plus 120 do 150 chorych Polaków przyniesionych na noszach z bloku 18 lub 20.

Czytałem w dziennikach, że oskarżony Grabner twierdzi, że gazowanie było otoczone wielką tajemnicą w sferach SS-mańskich, nie mówiąc już o naszych, więźniarskich. Stwierdzam, że byłem świadkiem, siedząc na dachu bloku 10a, jak Grabner z maską gazową przewieszoną przez ramię, wraz z innymi, których nazwiska przytoczyłem, wszedł na dziedziniec bloku 11. Tam spędzono jak bydło oficerów rosyjskich, zabrawszy im uprzednio wszystkie ich rzeczy z wyjątkiem dowodów osobistych. Na podstawie tych dowodów po dwóch lub trzech dniach nosiciele trupów stwierdzili, że byli to rosyjscy oficerowie. Upchano ich jak śledzie w bunkrze na stojąco, drzwi się zatrzasnęły i wrzucono puszki z gazem. Nie wiem, czy to był cyklon, w każdym razie gaz o ostrym, szczypiąco-duszącym zapachu. Będąc na dachu bloku 10a, wraz z Radwankiem, Janem Chlebowskim, Kriegerem i Matuszewskim, który później był pisarzem na 22 bloku, stwierdziłem, że to był gaz. Ponieważ okna nie były dobrze uszczelnione, gaz wydostawał się i słychać było przez dwie noce i dzień głuche jęki i wołania o pomoc z podziemi. Stwierdzam, że Grabner, Kirschner, Plagge i – o ile mnie pamięć nie myli – również i Gehring byli obecni przy tej egzekucji.

Jak czytałem w dziennikach, oskarżony Grabner twierdził, że dowiedział się o tej egzekucji po dwóch tygodniach od więźniów. Śmieszna rzecz, Najwyższy Trybunale, aby bóg życia i śmierci więźniów w Oświęcimiu i okolicy dowiadywał się o takich rzeczach od więźnia! Ma tę czelność wyprzeć się i twierdzić, że o czymś podobnym nie wiedział, że to nie było jego winą, o ile tak się stało.

Przejdę do okresu przedaumeierowskiego. (Co prawda ten epizod zdarzał się również pod panowaniem Aumeiera). Zapewne oskarżeni przypominają sobie: przed kuchnią häftlingowską umieszczono choinkę, Weihnachtsbaum. Był to olbrzymich rozmiarów świerk poobwieszany kolorowymi lampkami, który miał przypominać więźniom, że żyją, że jest Bóg, z którego oni kpili na każdym kroku. Przypominam sobie, jak Aumeier w 1942 r. zerwał jednemu z więźniów medalik. Więzień ten później, to jest 28 sierpnia 1942 r. został wywieziony z transportem na zagazowanie. Do tego transportu i ja byłem przydzielony, jednak dane mi było żyć dzięki kolegom, którzy mnie wówczas uratowali. Grabner wtedy podpisał listę 1,4 tys. osób, zdrowych i chorych, chcąc usunąć z obozu tyfus plamisty, tyfus brzuszny i paratyfus. Nasilenie epidemii było okropne, ludzie padali jak muchy. Był to 28 sierpnia, sobota. Choćbym nie wiem ile lat miał żyć i zapomnieć nawet cały czas siedzenia w Oświęcimiu, a byłem w nim przeszło cztery lata, tego dnia nie zapomnę. Rano o godzinie szóstej – o ile można się było zorientować po słońcu – wypędzono nas nagich na polecenie Grabnera (o czym powiedział mi mój przyjaciel, który pracował w wydziale politycznym, i który zresztą w sobotę zeznawał).

Wypędzano nas, chorych, którzy byliśmy jako rekonwalescenci. Między nimi byłem ja. To były cienie ludzkie, ważące od 37 do 40 kg. Ja ważyłem 37 kg, a przed sześcioma tygodniami miałem 68 kg. Byłem zdrowy i silny, pracowałem w kuchni, gdzie można było coś ukraść, bo każdy Polak powiedział sobie, że musi wyjść z obozu.

Wypędzono nas na plac ogrodzony siatką, przyszli Aumeier, Grabner, dr Entress i Klehr, przyszli i inni SS-mani z SDG. Zajechały auta ciężarowe, których numery mogę przytoczyć i dzisiaj – zresztą jest tutaj szofer, o którym będę mówić na końcu. Zajechały olbrzymie pięciotonówki, które służyły do przewożenia chleba dla więźniów, bez żadnej poprzedniej dezynfekcji po przewożeniu chorych. Zajechały przed barak nr 27 i my, żywe cienie, czekaliśmy, trzymając swoje Fieberkarty w rękach. Pędzono nas w grupach po 100 – 120, po uprzednim odebraniu tych Fieberkart. Zresztą zeznawał o tym w sobotę Stanisław Głowa, dzięki któremu żyję, bo miałem być wysłany do gazu.

Muszę zaznaczyć, że do gazowania wysyłano Polaków i inne narodowości, a Niemców odstawiano na bok. Osobiście dozorowali i kierowali ta akcją Aumeier, Grabner i Entress.

Chcę mówić o donosicielach, których królem i szefem był Stanisław Dorosiewicz, wysoki oficer z II Oddziału w Bydgoszczy. Za swoje usługi świadczone Grabnerowi dostawał w nagrodę wódkę i pistolet mauser 9 mm, który mógł zawsze nosić. Pracowałem w 1943 r.

na kuchni wraz z przyjacielem Golikiem. Próbowałem Dorosiewicza siedem razy otruć i to nie z polecenia ruchu oporu, bo nie wierzę, żeby taki ruch był wewnątrz obozu. Po prostu chcieliśmy się pozbyć go, on jednak później uciekł.

Przy transporcie chorych do Brzezinki znajdowali się Aumeier i Grabner, który powiedzieli nam, że jedziemy na Krankenbauleitung, a nie do gazowania. Był 28 sierpnia 1942, staliśmy na upale i nikt nie podał nam kropli wody, bo było to zakazane. Daliśmy znać do kolegów do kuchni, aby nas ratowano. Udało się wyciągnąć dziewięciu kucharzy jako fachowców, między nimi byłem ja, co zawdzięczam Stanisławowi Głowie.

Przewodniczący: Czy świadek może podać konkretne fakty odnośnie do oskarżonej Mandel w związku z jej zachowaniem wobec więźniów?

Świadek: Ja biję Aumeiera i Grabnera.

Przewodniczący: Świadek ma składać konkretne zeznania.

Świadek: Jeżeli chodzi o Aumeiera, przytoczę charakterystyczny wypadek.

Pracując u niego, spałem pod oknem, a mimo że była zima, nie wolno mi go było zamknąć, dlatego budząc się rano, byłem przysypany po pas śniegiem. Prosiłem więc Aumeiera o przymknięcie, względnie o zamknięcie okna. Skopał mnie i zbił u siebie w Schreibstubie, dając mi tylko zezwolenie, abym spał w czapce, żeby nie przeziębić mózgownicy, jak sam powiedział. Za karę zaaplikował mi trzy godziny słupka bez przerwy. Proszę mi wierzyć, że wszystkie inne katorgi są niczym w stosunku do słupka. Jest to stary wynalazek stosowany przez Grabnera, podobnie zresztą jak huśtawka. Polegał na tym, że skuwano więźniowi ręce i wieszano na kółku wysoko na ścianie. Przychodził wtedy SS-man, może Gehring lub Plagge, tego już nie pamiętam, i pociągał z całych sił za biodra, aby wyrwać ręce ze stawów. Ręce moje wychodziły ze stawów i dusiłem się przy tym, gdyż miałem bluzkę zapiętą pod szyją. Nie wolno było chodzić rozpiętym, czego szczególnie pilnował Müller, bijąc każdego, komu brakowałoby jakiegokolwiek guzika. Gdy odbywałem tę karę słupka przyszedł raz jakiś SS- man z psem, poszczuł go tak, że pies wyrwał mi kawałek ciała z nogi i okręcił mnie dokoła kołka, na którym wisiałem. Przetrzymałem mimo wszystko tę katorgę, pielęgnowany później przez moich kolegów.

Chcę teraz powiedzieć parę słów o jeńcach rosyjskich, przywożonych licznymi transportami w zimie roku 1941, za czasów Seidlera. Pracowałem wtedy w stolarni, gdzie robiłem drzwi do komory gazowej nr 1, która znajduje się naprzeciw SS-rewier, czyli szpitala SS-manów. Była to olbrzymia sala, która przedtem służyła za trupiarnię, a na rozkaz Grabnera została przebudowana i zamieniona na szczelne komory gazowe na około tysiąc osób. Do tej komory wprost z Bauhofu, to znaczy z rampy, pędzono rosyjskich jeńców wojennych. Pędzono ich zupełnie nago, mimo że była zima. W ten sposób zostało ich zagazowanych kilka tysięcy. Opowiadano potem w obozie, że przy gazowaniu był obecny Grabner. Wszyscy czuli przed nim straszny lęk, gdy wchodził on do obozu i każdy się modlił, aby oko Grabnera nie spojrzało i nie wywołało go z bloku. Selekcje w obozie były często dokonywane przez Aumeiera i Grabnera. Za ucieczkę jednego więźnia, bez względu na narodowość, wybierano 10 Polaków do bunkra, gdzie ginęli śmiercią głodową lub byli rozstrzeliwani. Tak zaczął się obóz jeńców rosyjskich, który odgrodzono od obozu macierzystego drutami. Często wracałem późno w nocy z komanda, gdyż pracowałem w garbarni. Wracając, widziałem Grabnera, Kirschnera, Müllera (tego niewinnego pastora) oraz innych SS-manów, którzy urządzali polowanie na więźniów w obozie rosyjskim. Takie same polowania prowadził także Aumeier w lecie. Wchodzili oni do obozu, wyciągali z bloku 6, obecnie 14, który był blokiem szpitalnym jeńców rosyjskich. Wyciągano tych muzułmanów, te cienie ludzi, które nadawały się tylko do sanatorium, kazano im kłaść się na ziemi i polewano ich wodą przez Feuerwerke obozową. Układano ich potem w kostkę, po pięć, sześć warstw jedna na drugiej. Zaznaczam, że byli to ludzie żywi. Nad ranem były to już zimne szkielety. To tylko Grabner i Aumeier umieli tak robić.

Przypominam sobie pewne zdarzenie, które zaszło jesienią 1942 r. Podczas apelu jeden z więźniów (mogłem to obserwować, ponieważ my, kucharze, staliśmy przed kuchnią), widocznie chory na biegunkę, uskuteczniał się na grubo i wyciekło mu to przez nogawkę. Zobaczył to Aumeier i potraktował to w sposób jego zdaniem humorystyczny, a mianowicie kazał mu to zjeść. Chory więzień musiał to zjeść. Taki był Aumeier.

Późną jesienią byłem też świadkiem jednej z pierwszych egzekucji wykonanych przez powieszenie na dwóch kolegach za usiłowanie ucieczki z obozu. Jeden z tych ludzi był malarzem, w sile wieku, zdrowy. Nazwisk ich nie przypominam sobie. Przy egzekucji był obecny jak zwykle Grabner. Aumeier w obecności Hößa odczytał jakoby wyrok sądu, którego prezesem był on sam (bo żadnego sądu nie było, co mogę stwierdzić kategorycznie), mianowicie odczytano im, że dla przykładu za usiłowanie ucieczki są skazani na śmierć przez powieszenie. Malarz zachował się w czasie egzekucji rycersko, a nawet bohatersko. Stał w tej biednej koszulinie, w nędznych porciętach, ręce miał skute do tyłu. Zanim mu założono pętlę, zdołał jeszcze krzyknąć „Niech żyje Polska”. Drugi natomiast zeskoczył z podium szubienicy, padł do nóg Aumeierowi, błagając go o życie, tłumacząc, że ma żonę i dzieci, że jest jeszcze młody, chce żyć. W odpowiedzi na to Aumeier kopnął go tak silnie, że więzień upadł, rozbijając głowę o stopień szubienicy. Boger postawił go na szubienicy i założył mu pętlę. Pętla była źle założona, tak że więzień ten zeskoczył po raz drugi. Aumeier wtedy własnoręcznie ściągnął go za nogi, okręcił i puścił tak, że skazaniec zawisł w powietrzu. Aumeier był bezpośrednio winien śmierci tego człowieka.

Przytoczę inny epizod. Lato 1942 r., transport lubelski, Grabner z pewnością go sobie przypomina. 264 więźniów zostało przeprowadzonych do Vorführungu do politische Abteilung. Wiedzieliśmy, co to znaczy, 11 blok – rozwałka. Tak się też stało. Cała paczka, to jest 264 osoby. My to wszystko notowaliśmy w pamięci dokładnie, przynajmniej liczebnie, o ile nie mogliśmy spamiętać nazwisk straceńców. Grupa ta została zamknięta na bloku 3a w Endlausungkammer, gdzie dezynfekowano ubrania. Jeżeli chodzi o działalność Endlausungkammer, to odwszenie było dokonywane tylko ze względu na SS-manów, a nie na nas, więźniów. Chodziło im o to, aby oni nie ulegli zarażeniu przez ugryzienie przez wszy, bo przecież oni nie chcieli umrzeć, to był Herrenvolk, który miał panować nad Europą. Chcieli, Bogu dzięki nie udało im się to.

Z bloku 3a wyprowadzono tych 264 nieszczęśników, przeważnie ludzi zdrowych, bo transport ten przyszedł w roku 1941 na Wielkanoc, zaprowadzono ich pod pieczą kompanii SS-manów, którzy szli z bronią maszynową lekkiego i ciężkiego kalibru, na blok 11. Tam byli już obecni Aumeier, Grabner, Müller, co do Plaggego nie mam pewności, na pewno Kirschner był obecny. Rozstrzelano ich około południa, względnie pomiędzy godziną 10 a 11, nie z kalibrówek, lecz z aparatów do zabijania bydła.

Na pewno Najwyższy Trybunał Narodowy wie, jak to wygląda i nie potrzebuję opisywać. Z tych aparatów można było zabijać bydło, nie zawsze jednak udawało się trafić w odpowiednie miejsce. Nagraba, jeden z moich kolegów, który pracował w krematorium, opowiadał mi, że gdy przyjechał transport trupów, niektórzy z nich jeszcze żyli. Przywieziono ich pod wieczór, a więc tak leżeli do rana, przytłoczeni przez martwych kolegów. Krew z bloku 11 lała się rynsztokiem aż do bramy. Zasypywali ją piaskiem sami SS-mani, nie więźniowie, żeby nie było widać, że na bloku 11 był taki rozlew krwi.

Chcę jeszcze wspomnieć o Ruskach, z którymi pracowałem po wyrzuceniu ze stolarni w Abbruchu. Ci biedni Ruskowie dostawali pół porcji więźniarskiej. Nie chcę opisywać, gdyż Najwyższy Trybunał wie, jakie to były ilości. A więc dostawali pół porcji, z tym że nie otrzymywali ani Schwararbeitszulage ani Muzelmanzulage w postaci chochli zupy wydawanej wieczór muzułmanom. Było to na życzenie samego Himmlera, który był w obozie dwa razy, i raz miałem przyjemność z nim rozmawiać, gdy przyszedł do kuchni. Wtedy dostałem w twarz od Aumeiera, że nie usztywniłem się odpowiednio przed panem życia i śmierci Europy. Było to przed pierwszym kotłem. Himmler spytał mnie, dlaczego w tym kotle nie ma witaminy. Powiedziałem mu, że to jest Hundefutter, a nie Häftlingsfutter. Dostałem wtedy w twarz od Aumeiera. Był przy tym obecny Höß i wielu wyższych oficerów SS.

Przewodniczący: Zarządzam pięciominutową przerwę.

(Po przerwie.)

Przewodniczący: Których oskarżonych świadek rozpoznaje?

Świadek: Komendanta obozu Liebehenschela, Marię Mandel Oberaufseherin, Aumeiera, Möckla, Grabnera, Krausa, Kirschnera, dra Kremera, dra Müncha, Jostena, Plaggego, Lorenza, Boguscha, Szczurka, Schumachera, Detlefa Nebbe, Breittwiessera i szofera Dingesa.

Przewodniczący: Czy są pytania do świadka?

Prokuratorzy i obrońcy: Nie mamy.

Świadek: Najwyższy Trybunale Narodowy, na początku mojego zeznania byłem zdenerwowany i przemówiłem się co do ruchu oporu. Może Najwyższy Trybunał zechce mi zadawać pytania, na które krótko odpowiem.

Przewodniczący: Świadek wspomniał o Schumacherze, a zdaje się nie złożył co do niego zeznań, może świadek coś o nim powie?

Świadek: Schumacher był zastępcą szefa magazynu chlebowego, wtrącał się do nie swoich spraw, bijąc i prześladując kucharzy, mimo że mu osobiście nie podlegaliśmy. U mnie znalazł 14 cebul, maleńkich jak paznokieć, w śmieciach po kanadzie. Przy szefach kuchni skopał mnie, łamiąc mi trzy żebra. Mam ślady.

Przewodniczący: A co do Dingesa?

Świadek: Dinges był szoferem w Fehrbereitschaft. Nic złego o nim nie mogę powiedzieć.

Przewodniczący: Co świadek może powiedzieć o oskarżonej Mandel?

Świadek: Marię Mandel znałem jako kucharz, gdyż przychodziła na „organizację” do naszej kuchni. Niejednokrotnie z polecenia szefa kuchni robiłem jej pakuneczek, jak również dla Aufseherin Brandl, która przychodziła z psem. Mandel pamiętam poza tym z Fahrbereitschaft z 1943 i 1944 r. Miała simcę. Pamiętam, jak zepsuła się jej przy samochodzie strzałka do wskazywania szybkości jazdy. Wezwała mnie, bym jej samochód obmył. Powiedziałem, że to nie należy do mojej pracy. Zbiła mnie pejczem po całym ciele, a gdy upadłem, skopała. Byłem świadkiem, jak Mandel biła jednego z mechaników, który jest tutaj na sali i dotychczas ma sińce. Będąc w Gartnerei w Rajsku widziałem, jak Mandel katowała Polki, które pracowały w Gärtnerei Rajsko – Pflanzenzucht. Stwierdzam, że oskarżona Mandel biła, widziałem to i odczułem na własnym ciele.

Jeśli idzie o Kirschnera, to on dostał przydział motocykla i myśmy mówili, że jeździ jak kaczka na motocyklu. Skatował jednego z kolegów Żydów.

Jeżeli chodzi o Grabnera, to przytoczę fakt, który wydarzył się wczesną wiosną. Więźniowie ciągnęli przez obóz wóz z ziemniakami. Jeńcy radzieccy rzucili się na ziemniaki, nadszedł Grabner i zaczął strzelać jak do psów. Zastrzelił kilkanaście osób.

Aumeier i Grabner robili polowanie w obozie ruskim. Wieczorem i w nocy wpadali z psami do ich obozu, gonili Ruskich i strzelali jak zwierzęta. Specjalistą był Aumeier.

Jeżeli chodzi o Müllera, to był specjalistą od bicia.

Szczurek był Blockführerem, typowy sadysta.

Detlef Nebbe, nie tak, jak pisały dzienniki, że tylko karcił więźniów, lecz bił twardą, żołnierską pięścią. Sam dostałem kilkakrotnie.

Oskarżony Bogusch również bił przy przechodzeniu przez bramę, mimo że nie był Blockführerem. Był specjalistą przy rewizjach, które nakazywał Aumeier.

Oskarżony Lorenz, stwierdzam to z całą obiektywnością, był kontrastem do innych SS-manów, był człowiekiem. Nie wiem, czy robił to w tym interesie, aby od nas dostać lepsze paliwo do swego samochodu. Stwierdzam, że nie widziałem, żeby kiedykolwiek kogoś uderzył. Dostarczał żywność dla mnie i dla moich kolegów. On pierwszy dawał nam wiadomości o froncie rosyjsko-niemieckim, on pierwszy ostrzegał przed selekcjami, a podczas ewakuacji obozu opiekował się grupą 14 szoferów Polaków, między którymi i ja byłem.

Przewodniczący: Świadek wspomniał o organizacji ruchu oporu w obozie, mówiąc, że go tam nie było.

Świadek: Tak jest, poprzednio przemówiłem się i obecnie prostuję.

Oskarżony Aumeier: Proszę o zezwolenie zapytania świadka, gdzie znajdował się obóz ruski.

Świadek: Na bloku 1, 2, 3, 3a, 5, 6, 7, 8, 9, obecny blok 1, 2, 3, 12, 13, 14, 22, 23 i 24.

Zapomniałem dodać, że na bloku nr 3, w piwnicach, magazynowano trupy Rosjan, ponieważ krematorium nie mogło nadążyć z paleniem. Te trupy odkopywano i wywożono do dołów w Brzezince. Z dołów tych wydobywał się niesamowity fetor, wobec czego do wykopania trupów z dołu użyto Żydów z SD.

Oskarżony Aumeier: Czy wolno mi zapytać, kiedy to było, jak ja z oskarżonym Grabnerem urządziliśmy polowanie w obozie ruskim?

Świadek: W 1941 r., początek lata. Mam ten wypadek wciąż w oczach. Pracowałem wtedy w garbarni, tam przychodził Aumeier do kotłowni, czy się czegoś nie gotuje. Przychodził również do kuchni, gdzie mu robiono paczki z wieprzowiny, które mu odnosił Hans Hoffman (zwany przez niego Bubi).

Obrońca Rappaport: Czy świadek znał także Dingesa?

Świadek: Tak jest.

Obrońca Rappaport: Czy nie wiadomo świadkowi, że Dinges przywoził lekarstwa i tłuszcze dla więźniów?

Świadek: Jestem wdzięczny za przypomnienie, bo wyrządziłbym Lorenzowi i Dingesowi krzywdę. Dostałem od Dingesa wódkę. Zaproponował mi powiadomienie rodziny, że mi się jakoś powodzi. Wysłałem do rodziców trzy listy.

Obrońca Rappaport: A czy oprócz wódki oskarżony Lorenz i inne środki żywności dostarczał do obozu?

Świadek: To było na porządku dziennym.

Obrońca Ostrowski: Czy świadek może podać nazwisko szofera, na którego oskarżony Lorenz się powoływał?

Świadek: Wiem, o kogo chodzi, lecz nazwiska nie pamiętam. Obecnie jest szoferem w Krakowie, nie wiem dokładnie, czy na Montelupich, czy w UB.

Przewodniczący: Czy są jeszcze jakieś pytania do świadka?

Prokuratorzy: Nie.

Obrońcy: Nie.

Przewodniczący: Wobec tego świadek jest zwolniony.