STEFAN MALISZEWSKI

Siódmy dzień rozprawy, 1 grudnia 1947 r.

Przewodniczący: Następny świadek, Stefan Maliszewski.

Świadek: Stefan Maliszewski, 35 lat, z zawodu blacharz, wyznanie rzymskokatolickie, obcy w stosunku do oskarżonych.

Przewodniczący: Przypominam świadkowi w myśl art. 107 kpk, że należy mówić prawdę. Składanie fałszywych zeznań karane jest więzieniem do lat pięciu. Czy strony zgłaszają wnioski co do trybu przesłuchania świadka?

Prokuratorzy: Zwalniamy świadka od przysięgi.

Obrońcy: My także.

Przewodniczący: Wobec tego świadek będzie słuchany bez przysięgi. Może świadek zechce powiedzieć, co mu wiadomo o sprawie, w szczególności co do oskarżonych. Czy może podać konkretne fakty w odniesieniu do nich?

Świadek: W styczniu 1941 r. przyszedłem do obozu. Było nas 600 osób, przeważnie dyrekcja Tramwajów Miejskich. Przyjęto nas w nocy, do rana staliśmy na dworze, po czym odesłano nas na blok 2, na kwarantannę. Zaraz na drugi dzień zostałem przeznaczony do uprzątania węgla. Na placu apelowym zobaczyłem kompanię karną, stojącą na kupie śniegu. Ponieważ miałem ręce zabrudzone od węgla, chciałem nabrać trochę śniegu i umyć je. Wtedy zobaczyłem, że ze śniegu wystają głowy ludzkie. Chciałem się im przypatrzeć, ale podbiegł do mnie jeden z SS-manów nazwiskiem Niks i uderzył mnie w twarz tak silnie, że straciłem przytomność. Koledzy podnieśli mnie i odprowadzili na blok. Nie widziałem, co to było. Dowiedziałem się dopiero później, że ci więźniowie, którzy pracowali wolniej, byli wstawiani do śniegu aż po głowy i tam musieli stać aż do końca pracy, to znaczy jeżeli zostali postawieni rano, to stali aż do apelu obiadowego. Wyjmowano ich potem stamtąd, przeważnie zamarzniętych, gdyż zima w roku 1941 była bardzo ciężka.

Pracowałem w tym samym roku w październiku jako blacharz. 1 października zostałem wezwany do kancelarii, gdzie otrzymałem rysunki do wykonania wentylatora. Było to przed samym apelem wieczornym. Pracowaliśmy przy tym wentylatorze, nie wiedząc, do czego ma służyć. O 11.30 w nocy, kiedy wykonywaliśmy ten wentylator, mieliśmy kilkakrotnie wizyty Hößa, Grabnera oraz SS-manów z Bauleitungu. Przed samą dwunastą w nocy kazano nam ten wentylator wziąć i umocować na szczycie krematorium I, w obozie centralnym. Przy próbie okazało się, że motor źle funkcjonował. Nie znałem przyczyny, strasznie na nas krzyczano, żeby się spieszyć, ale jakoś ten wentylator szedł, więc poszliśmy do obozu. Od strony Bauhofu biegła pierwsza setka zupełnie nagich ludzi, a za nimi następna. Słyszeliśmy język rosyjski. Następnego dnia po przyjściu do warsztatu znów zostaliśmy delegowani, żeby sprawdzić, dlaczego wentylator marnie działa. Otwory były tak wysoko, jak można ręką sięgnąć, a gdy się podniosłem i zajrzałem, tam pełno było trupów poukładanych jeden na drugim.

Później dowiedziałem się, dlaczego wentylator marnie działa. Za kilka dni jeden z kolegów powiedział mi, że więzień nr 292 przebił śrubokrętem pewne przewody, bo wiedział, że mają być gazowani sowieccy żołnierze. 19 lipca 1943 r., gdy byłem w warsztacie, przysłano do nas dużo szyn o długości pięć do sześciu metrów i wtedy rozeszły się pogłoski, że stawiają olbrzymie szubienice, że mają wieszać pewną liczbę „mierników”. Nie dowierzając, wziąłem przepustkę – miałem zawsze prawo przejścia, bo miałem w konserwacji wszystkie budynki – i przekonałem się, że szubienica rzeczywiście stała. Wieczorem po apelu, gdy już wyprowadzono skazańców – było ich dwunastu – zaczęto czytać niby rozkaz, że to prawnie wyrokiem z Berlina, zostali powieszeni. Pierwszy, który stał na taborecie z pętlą na szyi, był inż. Krzetuski. Słysząc to kłamstwo, sam wytrącił sobie spod nóg stołeczek. Wtedy oskarżony Aumeier podbiegł szybko i wszystkim wytrącił spod nóg stołki. Była to kara za ucieczkę trzech kolegów i rzekome otrucie SS-mana, który – jak się później okazało – żył.

Kiedyś w czasie apelu widziałem bardzo młodego chłopca z mojego transportu, który w chwili, gdy rozległa się komenda Mützen ab, wyjął medalik i pocałował go. Aumeier wyciągnął go przed szereg i powiedział: – Dlaczego się ty żegnasz i tak ci nic z tego nie przyjdzie! i uderzył go rękawiczkami w twarz.

Ponieważ prowadziłem roboty nie tylko na terenie naszego obozu, ale i kobiecego, przeważnie byłem tam po całych dniach, kiedy obóz kobiecy był w rozbudowie. Byłem naocznym świadkiem jak Szulz – to był Arbeitsdienstführer na terenie kobiecego obozu – pijany wyszedł na lager B, tuż za samą kuchnię, gdzie cywile prowadzili roboty. Tam był wykopany dół głębokości pięciu metrów i do niego wstawiano wielkie rury. Dwie kobiety zajęte przy tej pracy słabo się ruszały. Wtedy jedną z nich wrzucił do dołu, gdzie poniosła śmierć na miejscu. Obecna przy tym była Mandel.

W tym samym roku, kiedy kobiety opuściły nasz obóz, była egzekucja. Powieszony został więzień nr 8040 – nie wiem, czy to był jego numer prawdziwy, ale taki miał przyszyty na marynarce. Ponieważ sznur umieszczony był za nisko, Aumeier podskoczył do szubienicy i kopnięciem zepchnął mu nogi. Potem miał do nas przemówienie, że on nie chce naszej śmierci, tylko naszej pracy i musimy robić wszystko, żeby ta praca dała pozytywne wyniki.

Gdy w obozie wybuchł tyfus, wszyscy, przeważnie stare numery, zachorowaliśmy. Gdy już wyzdrowieliśmy, powiedziano nam, że wszyscy, którzy przeszli tyfus, mają iść do gazu. Podjęliśmy akcję, żeby część uratować i w wyniku tej akcji zostało uratowanych dziewięciu kolegów.

Chciałbym wspomnieć o serdecznym przyjacielu Galińskim. Udało mu się zbiec z obozu, przy czym wyprowadzał Żydówkę z lagru żydowskiego. Po kilku dniach został schwytany. Żydówka stała pod bramą. Tak okrutnie była bita, że w pewnym momencie wyjęła żyletkę i podcięła sobie żyły. Galińskiego po schwytaniu oddano oddziałowi politycznemu. Widziałem, jak go następnie prowadzono pod krematorium, miał buty w ręce, nie mógł iść, sądziliśmy, że był bity w stopy. Galiński został powieszony.

W 1943 r. pracowałem na bloku 10 przy reperacjach dachu. To był blok, w którym znajdowały się kobiety z doświadczeń. Co się tam działo, nie mogę powiedzieć, ponieważ byłem zamknięty na dachu. Słyszałem tylko, jak przeganiano więźniów od jednej do drugiej ściany. Z dachu widziałem również, jak wyprowadzono matkę z dzieckiem, które miało około sześciu lat. Dziecko na dziedzińcu zastrzelono. Matka zemdlała i padła na ziemię. Przy tej egzekucji asystowali Aumeier, Kaduk, Grabner i specjalista Klauss. Matka zastrzelonego dziecka padła i zaczęła się modlić. Kaduk, który zastrzelił dziecko i rozumiał po polsku, powiedział: – Módl się, ja mam czas zaczekać na twojego Boga. Radość malowała się na obliczach Aumeiera i Grabnera.

Oddział polityczny, kiedy nie chciał egzekucji wykonywać jawnie, robił kombinacje, stwarzając komando kosiarzy. Kto się dostał na komando kosiarzy, ten wiedział, że nie wróci. Po wieczornym apelu podjeżdżał zwykle wózek do Raportführera i ten wzywał pięciu, sześciu, siedmiu, których wywoływano po nazwiskach. Miałem kolegę nazwiskiem Tadeusz Lacki, któremu na imię było nie Tadeusz, lecz Władysław. Gdy przeczytano jego nazwisko i imię, zbladł.

Przewodniczący: Świadek wspomniał o okrucieństwach oskarżonej Mandel.

Świadek: Pamiętam wypadek, że jeden z kolegów prosił mnie, ponieważ wolno mi było wchodzić na oddział kobiecy, abym zaniósł paczkę jego siostrze, co było zakazane. Schwytano mnie i zostałem odprowadzony na blok 19, gdzie Herschel wybił mi szczękę. Przyprowadzono mnie na blok szpitalny, gdzie była Mandel i ona powiedziała, żebym jeszcze raz dostał, to nie będę taki krzywy.

Prokurator Brandys: Czy świadkowi wiadomo o rozstrzeliwaniach kompanii karnej w Brzezince? Czy świadek widział to bezpośrednio?

Świadek: Widziałem z odległości 20 metrów.

Prokurator Brandys: Czy świadek widział, jak Aumeier zachowywał się w czasie egzekucji?

Świadek: Po zastrzeleniu pewnej kobiety Aumeier podszedł do niej i kopnął ją butem, jakby ją chciał przewrócić na drugi bok.

Prokurator: Czy świadek widział inne sposoby torturowania jak te, co na bloku 11?

Świadek: Nie.

Przewodniczący: Świadek jest wolny.